środa, 12 grudnia 2012

ROZDZIAŁ 6


DAMON
Przez setki lat, które przeżyłem, nie nauczyłem się wystarczającej samokontroli. Całe moje ciało wydało mi się dziwnie gibkie i lekkie, powoli traciłem nad nim panowanie. Mój umysł zalewała fala pragnienia, a fakt, że Elena znajdowała się tak blisko mnie, wcale mi nie pomagał. Jej słowa docierały do mnie jakby zza grubego, potężnego muru. Nie mogłem się opanować. Walczyłem sam ze sobą, ze swoją naturą, ze swoim prawdziwym obliczem i najwidoczniej przegrywałem w tej walce. Z mojego gardła wydarł się gardłowy warkot. Pierwszy raz poczułem, że jestem słaby. Siły, które dawała mi krew były czymś zupełnie odmiennym od tego, co siedziało we mnie. Prawdziwie silny człowiek, to ten, który potrafi zwyciężyć z pokusą, ten, który walczył o to, by być silnym wewnętrznie. Ja tego nie potrafiłem, więc nawet nie zauważyłem, kiedy przycisnąłem Elenę do ściany, kurczowo trzymając ją za nadgarstki. Wyszczerzyłem zęby, czując jak rosną mi kły. Ledwo widziałem, krew zalała moje oczy, oddychałem niczym dziki zwierz... Zbliżyłem swoją zniekształconą twarz do jej szyi i już miałem ugryźć żyłę Eleny, gdy w głowie zabrzmiały mi jej słowa. Krzywdziłem ją. Natychmiastowo puściłem jej nadgarstki, a dłonie zacisnąłem w pięści. Cofnąłem się od niej o kilka kroków i utkwiłem w niej swoje spojrzenie. Uspokoiłem się, lecz moja twarz wciąż pozostawała bez zmian. Może to i dobrze, chciałem, żeby zaczęła się mnie bać.
 Taki naprawdę jestem. - pomyślałem gorzko i już miałem odejść, kiedy Elena wstała, lecz nie utrzymała się na nogach i poleciała wprost w moje ramiona. Wizja, że ją zabijam zadziałała - nie miałem teraz ochoty na jej krew. Nie mogłem jej skrzywdzić, przecież chciałem ją uratować... Spokojnie odetchnąłem i odłożyłem Elenę delikatnie na łóżko. Przykryłem ją kołdrą, a następnie delikatnie pogłaskałem po policzku. Uśmiechnąłem się jakby sam do siebie i opuściłem jej dom, kierując się w stronę nocnego pubu

ELENA
Obudziłam się z lekką dolegliwością w okolicach czaszki. Rozejrzałam się po całym pomieszczeniu. Mój własny pokój. O mój Boże... To, co wczoraj się wydarzyło... nie powinno mieć miejsca, jednakże ja już mu wybaczyłam. Zdumiewające, prawda? Zdałam sobię sprawę, że naprawdę niewiele brakowało, a już dzisiaj bym nie żyła. On był wampirem, ja marnym człowiekiem… Ale potrzebowałam go.
Szybko i zwinnie zeskoczyłam ze swojego miejsca usadowienia i mimowolnie mój wzrok powędrował na dłonie. Wydawały się być całkiem w porządku, nie licząc kilku fioletowych siniaków. Uniosłam brew ku górze i skierowałam się w stronę schodów.
Zeszłam na dół, a widok w kuchni był codziennością: Alaric z kubkiem gorącej kawy i czytający gazetę Jeremy. Uśmiechnęłam się blado.
-Coś się stało? – zapytał ten starszy. Otworzyłam usta, by coś powiedzieć, lecz natychmiast je zamknęłam. Gdybym miała opowiedzieć, co się wydarzyło w ciągu ostatnich kilku dni, nikt by mi nie uwierzył. Pokręciłam przecząco głową.
-Jestem chyba przemęczona. – mruknęłam i podeszłam do lodówki. Wyciągnęłam z niej mleko, które po chwili wlałam do szklanki.
-Może lepiej nie idź dzisiaj do szkoły? Jakoś cię usprawiedliwię. Naprawdę nie wyglądasz najlepiej… - powiedział Alaric. Jego wzrok przeszywał moje ciało na wskroś, przez co czułam się bardzo niekomfortowo. Pospiesznie skierowałam się w kierunku schodów.
-Dzięki Ric. – krzyknęłam przez ramię i wbiegłam na górę. Przetrząsnęłam szafę w poszukiwaniu ubrań. Rozczesałam lśniące czekoladowe włosy, przebrałam się i wyjęłam z torby swoją starą komórkę. Wrzuciłam ją do kieszeni.
 (...)
 Pensjonat braci był bardzo pokaźnych rozmiarów. Poczułam nagły przypływ gorąca, które uderzyło o moje policzki. Wzięłam kilka wdechów i skierowałam się w stronę ganku, który musiałam pokonać, aby dostać się do wejścia.

DAMON
Stefano chodził po pokoju, a jego mina wskazywała, że jest na mnie wściekły. Upiłem sporego łyka wina prosto z butelki i niemal krzyknąłem w jego kierunku:
 -Chodź do nas, na pewno któraś z dziewczyn poleci na Ciebie. Też powinieneś się rozerwać! - zaśmiałem się, dopijając czerwony trunek. Byłem już nieźle wstawiony, w głowie mi się mieszało, a w nogach i rękach czułem przyjemne mrowienie.
 -Jesteś okropny i brzydzę się Tobą, wiesz? - warknął, zatrzymując się. Wbił we mnie swoje zezłoszczone, zielone oczy i już chciał coś dodać, gdy do naszych uszu trafił dźwięk dzwonka.
 -Jakby co, nie ma mnie. Chociaż i tak raczej nikt nie będzie chciał mnie odwiedzić. - mruknąłem wesoło i ruszyłem w kierunku swojej sypialni. Zmieniła się ona nie do poznania: po kątach walały się butelki piwa, rumu, whisky i wina, fotele były poprzewracane, a poduszki opróżnione z piór. Kilka książek leżało tam, gdzie nie powinno, a kołdra rzucona była niedbale na trzy nagie dziewczyny, które zaczęły chichotać, kiedy tylko wszedłem do pokoju. Jeszcze jedna, najwyraźniej najstarsza, bo miała niezłą figurę, tańczyła na środku łóżka. Ubrana była tylko w czarny stanik i czerwone stringi. Podgłośniłem nieco muzykę i zbliżyłem się do niej. Lekko ją pocałowałem, a po chwili wbiłem kły w jej szyję. Wypiłem tylko trochę krwi, wytarłem usta i rozsiadłem się wygodnie w fotelu. Jedna z nagich dziewczyn, opatuliła się moją koszulą i podeszła do mnie, by usiąść na moim kolanie. Pogładziłem ją dłonią po plecach i oparłem głowę o fotel, wpatrując się w sufit. Mimo, iż to nie był dobry sposób na odreagowanie, tak się relaksowałem, chociaż wiedziałem, że gdyby tylko Elena się o tym dowiedziała, znienawidziłaby mnie. A może to i dobrze? (...)

ELENA
Zadzwoniłam do drzwi, a po dosłownie kilku sekundach ujrzałam przed sobą młodszego Salvatore’a.
 -Cześć... - mruknął niepewnie i złożył ręce na piersi.
-Damona nie ma. - powiedział pewnie i stanowczo. Wiedziałam, że kłamie. Damon musiał tu być. Czułam to. Nie zważyłam na jego słowa i przekroczyłam próg domu, od razu kierując się stronę sypialni starszego z braci. Otworzyłam z impetem drzwi.
 -Stefano... A jednak się zdecydowałeś przyjść? Dobrze... Wybierz sobie jedną i się zrelaksuj. – powiedział wampir. Nie wiedziałam o co chodzi, lecz gdy tylko się rozejrzałam… Widok przerósł moje najśmielsze oczekiwania.
-Elena! - wyrwało mu się, a rumieniec oblał jego policzki. Siedział bez koszulki i w spodniach z odpiętym rozporkiem. Domyśliłam się, co mógł robić.
 -Nie mogłem jej zatrzymać. - krzyknął Stefano z drugiego pokoju. W pokoju rozniósł się cichy głos Damona, przepełniony przekleństwami, których nawet nie znałam.
 -Nie będziecie pamiętać nic z tego wieczoru. Wrócicie do domu i położycie się spać. – mruknął brunet, a dziewczyny pokiwały głowami. Rozchyliłam lekko wargi patrząc, jak półnagie dziewczyny wychodzą z sypialni, miotając moją skromną osobę złośliwie wzrokiem. Damon w końcu na mnie spojrzał. Sama nie wiedziałam, co teraz czułam. Byłam… zagubiona i skrzywdzona.
 -Jesteś zawiedziona? Przykro mi. Jestem draniem. Taka moja natura. – szepnął i wziął do ręki butelkę whisky. Jak gdyby nigdy nic rzucił się na łóżko, nie zważając na to, że wszystko dookoła pooblewał trunkiem,. Był pijany i zdawało mi się, że nic się dla niego nie liczyło. Jakby skrył się pod powłoką obojętności, chociaż jeszcze niedawno całował mnie z taką pasją i zaangażowaniem, że byłam pewna, że coś do mnie czuje. Ale cóż… Był nieprzewidywalny.
Odetchnęłam głośno, powoli podchodząc do mężczyzny. Słowa, które wypowiedział, uderzyły w moją podświadomość ze zdwojoną siłą. Poczułam, jak miliony igiełek wbija mi się w serce. Czyżbym była jego kolejną zabawką? A to wszystko to jakiś pieprzony teatrzyk, w którym grałam główną rolę zakochanej Juli? Przedstawienie zakończyło się właśnie z przemijającą chwilą. Zlustrowałam wzrokiem nagi tors wampira i uniosłam brew ku górze. Skrzyżowałam ręce na piersiach i przemówiłam, stając naprzeciwko łóżka.
 - Nie, Damonie, nie jesteś taki. Zależy mi na tobie. Pokazałeś mi swoje dobre strony… Wiem, że nie powinnam była tu przychodzić, ale zrozum, to nie jest takie proste. Wmawiaj mi dalej, że nic nie rozumiem, wykrzycz mi to w twarz. Ja nie odejdę. I nie pozwolę Ci odejść. - szepnęłam i bardzo powoli usiadłam na krawędzi miejsca legowiska Damona. Uzmysłowiłam sobie, że nie łatwo będzie osiągnąć kompromis. Ciężki orzech do zgryzienia, jednakże ja musiałam do niego dotrzeć. Ponownie stał się tym samym, bezdusznym potworem, którego poznałam w momencie wypadku. Zabawa, sex, alkohol. Czołówka. Tak bardzo pragnęłam pokazać mu swój świat i wprowadzić go do niego. Chciałam za wszelką cenę sprawić, aby stał się kimś innym. W gruncie rzeczy, w pewnym momencie myślałam, że mi się udało. Myliłam się, czego dowodem było to, co zastałam przychodząc tu. W ułamku sekundy uświadomiłam sobie, że tak naprawdę ja nic dla niego nie znaczyłam, nie znaczę ani nie będę znaczyć. Wstałam i skierowałam się do wyjścia. Zeszłam po drewnianych schodach i minęłam w salonie Stefano, popijającego beztrosko czerwoną maź.  Posłałam mu blady uśmiech, znikając w drzwiach.
Skierowałam się w stronę jeziorka, które znajdowało się w środku lasu. Usiadłam na drewnianym mostku i poczułam, jak po rumianych policzkach zaczęły ściekać łzy. Wilgotne strużki zaczęły tworzyć się na mojej twarzy, a słona woda pomieszana z tuszem wcale nie dodawała mi uroku. Wychyliłam się nieznacznie, aby móc spojrzeć na swoje rozmazane odbicie na powierzchni wody. Dostrzegłam w nim zupełnie inną, smutną dziewczynę, pozbawioną jakichkolwiek nadziei na lepsze jutro. Beznamiętny, pusty wzrok i złamane serce. Cicho chlipnęłam, opierając się o drewniane wykończenie mostu. Spojrzałam w dal, podciągając kolana pod podbródek.
W ułamku sekundy niebo pokryły gęste chmury, zerwał się porywisty wiatr, który praktycznie kładł korony drzew. Raptownie spadł gęsty deszcz. Krople wody perfidnie obijały się o moją sylwetkę. Miałam złudne wrażenie, że pogoda doskonale odzwierciedla mój obecny stan. Byłam przybita. Wstałam, chwiejnym ruchem ruszyłam w kierunku miasta.
Zaraz. Nie.. Ja już mijałam to drzewo? A ten kamień wygląda znajomo. Uniosłam brew ku górze i rozejrzałam się dookoła. Czyżbym zbłądziła? Przystanęłam, zastanawiając się nad swoim kolejnym ruchem. Wydawać by się mogło, że znam owy las na wylot, jednakże, jak się okazało, było zupełnie inaczej. Moje serce zaczęło bić znacznie szybciej. Wskoczyłam pod jedno z drzew, aby w dalszym ciągu nie moknąć i oparłam się o jego korę. Przypomniałam sobie o telefonie, który wrzuciłam wcześniej do kieszenii. Wyjęłam go i kiedy już chciałam nacisnąć zieloną słuchawkę, na ekranie wyświetliło się krótkie 'bateria w pełni rozładowana' i nastała ciemność.
- Super, Królowo wszystkich pechów świata. Jesteś genialna. A wiesz w czym? W pakowaniu się w kłopoty. - mruknęłam sama do siebie i jeszcze bardziej narzuciłam na ramiona czarny sweter, który dostałam od mamy, kiedy jeszcze żyła. Co mi da bezczynne stanie i czekanie na cud? No właśnie. Poczekałam, aż ulewa nieco ucichnie, a tak się niestety nie stało. Spadł jeszcze intensywniejszy deszcz, co sprawiło, że przywarłam plecami do całego pnia starego dębu. Osunęłam się po nim, siadając na błocie, które zdążyło już powstać z pomieszanej ziemi i wody. Po moich policzkach znów spłynęły łzy. Nie chciałam się kontaktować z Damonem, chciałam jak najszybciej zapomnieć o jego istnieniu.
Jakieś dwie godziny później pozostała już tylko mżawka, więc z trudem odsunęłam się od drzewa i powędrowałam przed siebie. Miałam wrażenie, że krążę w kółko wciąż tą samą drogą.


~*~
Tymczasem Stefano wyszedł z pensjonatu i skierował się do lasu. Był głodny, a do tego bał się, że jeżeli teraz się nie napoi, zaatakuje jakiegoś człowieka. A tak bardzo tego nie chciał... Pragnął być normalny, chociaż wiedział, że już nigdy nie będzie to do końca możliwe. Ale starał się ze wszystkich sił, swoje wampirze życie poświęcił na walkę ze swoją naturą. Udawało mu się, robił naprawdę duże i znaczące postępy.
Kiedy wkroczył do lasu objęła go niesamowita cisza, dobiegał go tylko cichy szelest liści na koronach drzew. Mrok i spokój panujący między tysiącami krzaków doprowadzał do odprężenia. Liście, które przez wiatr spadły na runo leśne, błyszczały się delikatnie przez maleńkie kropelki rosy. Stefano odetchnął; w powietrzu unosił się przyjemny zapach lasu, tak dobrze mu znajomy. Lecz nie przyszedł tu po to, by podziwiać uroki natury. Wytężył wzrok i zaczął nasłuchiwać. Po jakichś kilkunastu sekundach usłyszał drobne stupanie łapkami gdzieś na prawo od niego. Zaczaił się za jakiś drzewem, wypatrując swojej ofiary. Zobaczył ją. Szaro-bury zajączek jadł właśnie małego liścia. Stefano złapał głęboki wdech i podbiegł do zwierzęcia, po czym złapał je w swoje dłonie, skręcił mu kark i wbił kły w jego żyłę. Kiedy skończył, odrzucił martwe ciało gdzieś na bok, przetarł usta i zaczął swoją procedurę od początku, bo wiedział, że jednym zającem nie napoi się do syta. Tym razem poszukiwania potrwały nieco dłużej. Zaczął padać deszcz, głucho odbijając się od jego ciała i ziemi. Usłyszał jakiś ruch na lewo. Po krwi zwierzęcej nie miał oczywiście tyle sił, co po ludzkiej, aczkolwiek czuł, że energia rozpiera go od środka. Tym razem się nie przyczajał, tylko od razu rzucił się w kierunku ofiary. Złapał ją za gardło w furii, lecz po chwili ją puścił i niemal krzyknął:
 -Elena?! Co Ty tu robisz? Las nie jest zbyt bezpiecznym miejscem dla Ciebie, zwłaszcza w takich okolicznościach, jakie zaistniały!
 Na jego twarzy malował się gniew, lecz momentalnie zniknął, kiedy zobaczył, że dziewczyna jest cała przemoczona. Zdjął swoją kurtkę i zarzucił jej na ramiona.
 -Nie bądź zła na Damona. On... Już tak ma. Uważa, że to co robi to nic złego. - mruknął Stefano, popychając dziewczynę pod jakieś drzewo. Podrapał się po głowie i dodał:
 -Poza tym widzę, że mu na Tobie zależy. - uśmiechnął się delikatnie i zaczął lustrować spojrzeniem postać Eleny. On także miał sentyment, co do jej urody.
 -Chodź, zaprowadzę Cię do... - Stefano zaczął, jednak nie zdążył skończyć, bo jakaś wielka, muskularna postać wyskoczyła zza jakiegoś wielkiego dębu w stronę Eleny. Bez zastanowienia chłopak zastawił mu drogę, przez co mężczyzna z impetem uderzył go w brzuch. Stefano odleciał do tyłu, popychając Elenę, która straciła równowagę i upadła, uderzając głową o ostro zakończony kamień. Młodszy Salvatore zaczął walczyć, ale był jednak słabszy, więc nieznajomy bez problemu go obezwładnił, wbił kilka drobnych patyków w jego ręce i nogi, by nie miał możliwości ucieczki, przerzucił go przez ramię i warknął do dziewczyny:
 -Przekaż Damonowi wiadomość: jeżeli chce, żeby jego braciszek przeżył, to niech przyjdzie dzisiaj o północy pod ruiny starego kościółka. - po czym zniknął z jęczącym z bólu Stefano.