czwartek, 31 stycznia 2013

ROZDZIAŁ 8

ELENA
Szara atmosfera spowijała całe miasto. Nie potrafiłam niczego wytłumaczyć w nawet najmniej racjonalny sposób. Obudziłam się ze strasznym, przeszywającym bólem głowy na ławeczce na ganku. Mętlik w umyśle i wielka, czarna przestrzeń, która go wypełniała, nie pozostawiała po sobie złudzeń. Ostrożnie wstałam, rozglądając się dookoła. Nie miałam zielonego pojęcia, co stało się wczoraj wieczorem. Pamiętałam tylko tyle, że wyszłam dokądś, zupełnie nie wiem po co i w jakim celu. Przetarłam oczy, ruszając w kierunku drzwi wejściowych. Kątem oka dostrzegłam, że zegar wiszący w kuchni wybija godzinę siódmą. Wzruszyłam ramionami i powolnym krokiem, powędrowałam w kierunku swojego pokoju. Nic się nie zmieniło, a jednak było inaczej. Dziwne uczucie przeszywało mnie na wskroś. Zadrżałam. Rozejrzałam się dokładnie po pomieszczeniu, w którym spędzałam większość swojego wolnego czasu. Ściana pokryta była dziesiątkami szkolnych zdjęć: uśmiechnięta Caroline, Bonnie i Matt oraz reszta znajomych. Niepokój, który ogarniał moją dusze i serce zdawał się powoli ulatniać. Odwróciłam się i padłam na łóżko. Ogarnął mnie błogi spokój, jednakże w ułamku sekundy poczułam nieprzyjemne mrowienie w nadgarstku. Zmarszczyłam brwi i syknęłam, spoglądając na niewielką szramę. Przesunęłam po niej opuszkiem palca, machinalnie przekrzywiając głowę na lewą stronę. O czymś zapomniałam. I wiedziałam aż za dobrze, że nie była to żadna błahostka.
I wtedy… Niewidzialna nić spowiła mój umysł, powodując przy tym okropny, zalewający ból. Złapałam się za feralne miejsce próbując jakoś go stłumić. Na nic. Poczucie, jakby coś próbowało za wszelką cenę przebić się i wedrzeć do mojego mózgu. Nie pamiętam, w którym momencie dokładnie moje policzki zaczynały wilgotnieć, skroplone kryształowymi łzami. Zacisnęłam powieki, wydobywając z siebie cichy i stłumiony krzyk.
- Elena?! Eleno, co się dzieje, do cholery! Co Ci jest? Elena, słyszysz mnie? Cholera… - jak przez niewidzialny mur docierały do mnie strzępki słów brata. I właśnie w tym momencie ból ustał całkowicie, a ja, niczym szmaciana lalka, padłam w ramiona Jeremiego, mocno go do siebie przytulając. Serce niemalże wyrywało mi się z piersi, a oddech znacznie przyśpieszył.
 - Co się stało? Elena... - delikatnie odepchnął mnie od siebie tak, aby móc spojrzeć na zapłakaną, wykrzywioną bólem twarz. Nie potrafiłam odpowiedzieć na to pytanie. Wszystko wydawało się być w porządku, a tak nie było. Pokręciłam głową w geście bezradności. Jeremy westchnął i usiadł na jego krawędzi.
 - Już dobrze? – zapytał troskliwie patrząc na mnie podejrzliwie. Chciałam odpowiedzieć na jego pytanie, jednakże żadne słowo nie wydobyło się z moich ust. Czy było dobrze? Nie.
 - Tak jakby... mdli mnie. – wyszeptałam w końcu.
 - Przyniosę Ci wody. – mruknął i już go nie było. Odetchnęłam głęboko zastanawiając się, o co w tym wszystkim u licha chodzi. (...)

 DAMON
Czułem się zupełnie obco w swoim ciele. Nie mogłem określić jednoznacznie uczucia, które mnie ogarnęło. Z jednej strony cieszyłem się, że po raz kolejny dostałem szansę od losu na normalne życie, jednak z drugiej... Kompletnie mi to nie odpowiadało. Przez tyle lat poiłem się krwią, że zdążyłem przyzwyczaić się do takiego trybu życia. A teraz musiałem uczyć się żyć na nowo. Stałem niczym ktoś, kogo właśnie uleczono z niepełnosprawności. Nieco się trząsłem, w ogóle nie czując siły, która powinna wypełniać moje ciało. Jakimś cudem doczłapałem do ściany, o którą oparłem się, rozglądając się po wnętrzu. I tym razem nic nie dojrzałem, było tu zdecydowanie za ciemno dla oczu człowieka. Byłem ciekaw, czy ktoś tu jeszcze był.
 -Stefano? - wychrypiałem cicho. Mój głos nie uległ praktycznie żadnej zmianie. Nie stracił nutki ironii zaczajonej na końcu każdego słowa i był równie pociągający, co zawsze. Nikt mi nie odpowiedział, chociaż wysłuchiwałem bardzo uważnie jakiegokolwiek dźwięku z okolicy. Na wyczucie skierowałem się w stronę wyjścia. Ucieszyłem się, gdyż nie musiałem prowadzić głębszych poszukiwań, tylko od razu natrafiłem na schody prowadzące na zewnątrz. Wejście na ich szczyt zajęło mi sporo czasu. Kiedy wydostałem się na dwór, światło słoneczne, chociaż bardzo nikłe w lesie, oślepiło mnie. Zakryłem ręką oczy, przeklinając na głos. Ruszyłem w kierunku pensjonatu. Będąc wampirem droga zajmowała mi kilka minut, a krzaki, drzewa i chaszcze wymijałem instynktownie. Teraz nie dość, że mój spacer straszliwie mi się dłużył, to do tego wciąż o coś zahaczałem, rozcinając sobie spodnie, a nieraz nawet skórę. Rany jednak zostawały, nie goiły się tak, jak u wampira. Poza tym, widząc krew spływającą powoli po nodze, pragnienie wcale się we mnie nie odzywało. To prawda, byłem głodny... ale w inny sposób niż dotychczas. Gardło mnie nie paliło, a dziąsła nie bolały, odczuwałem natomiast lekkie ukłucia gdzieś w dole brzucha. Pomyślałem, że jeszcze niedawno żywiłem się krwią i w tym momencie poczułem obrzydzenie i mdłości. Teraz było to dla mnie czymś nielogicznym i bardzo nieestetycznym. Kiedy wreszcie drzewa zaczęły rosnąć coraz rzadziej, a moim oczom ukazał się biały budynek pensjonatu, odetchnąłem z ulgą. Wkroczyłem do środka i od razu skierowałem się do łazienki. Niepewnie spojrzałem w lustro i wytrzeszczyłem oczy. Na moim czole znajdowało się kilka kropelek potu, oczy były nienaturalnie błyszczące, a policzki nadto zaczerwienione. Czy to byłem ja...? Damon Salvatore? (...)
Spacerowałem po parku. Przyzwyczaiłem już trochę swoje kończyny do innego trybu, aczkolwiek nieraz mną jeszcze chwiało. Przyszedłem tu, by trochę poobserwować ludzi i ich nawyki - w końcu musiałem zachowywać się teraz tak, jak oni, by nie wyróżniać się z tłumu. Zapomniałem zupełnie o wydarzeniach z poprzedniego wieczoru (pamięć ludzka jest taka zawodna), jednak kiedy ujrzałem ciemnowłosą dziewczynę, idącą spokojnie niecałe kilka metrów ode mnie, wszystko stanęło mi przed oczyma. Każda chwila spędzona w jej towarzystwie. Każdy jej pocałunek... Bez żadnych zahamowań podbiegłem do niej i chwyciłem ją za ramiona.
-Elena! - zawołałem i już chciałem ją przytulić, pocałować, wygadać się, aczkolwiek opanowałem się, widząc jej przerażone i zdezorientowane spojrzenie. Potrząsnąłem nią lekko, jakby to miało coś dać.
-Proszę mnie zostawić... - szepnęła, a ja wbiłem swoje błękitne tęczówki w jej twarz. Powoli zlustrowałem jej skromną osobę wzrokiem, od stóp do głów. To niewątpliwie była Elena. Ale dlaczego mnie nie pamiętała? Dziewczyna cofnęła się i zaczęła iść w przeciwnym kierunku.
 -No co Ty... Eleno! To ja, musisz mnie pamiętać... – krzyknąłem za nią rozpaczliwie, nie rozumiejąc, co się z nią działo. Nie minęło kilka sekund, kiedy się domyśliłem. To wszystko było sprawką Katherine - pomieszała Elenie w głowie i sprawiła, że wszystko zapomniała, a ja nie miałem na to żadnego wpływu. Bałem się, że to nie koniec misternego planu wampirzycy, więc podążyłem za panną Gilbert, chowając się za drzewami.  Ludzie rzucali mi dziwne spojrzenia, a ja nie zwracałem na nie najmniejszej uwagi.

ELENA
Naprawdę dziwna sytuacja. Wystraszyłam się niebo obcego bruneta, który rzucił się w moją stronę, jednak po chwili przerwy stwierdziłam, że nie chciał on mi zrobić nic złego. Najwidoczniej się pomylił… Tylko że… Skądś go kojarzyłam. Te niebieskie tęczówki… Od rana mam dziwaczne poczucie, które ogarnia mnie całą i zalewa nawet najdrobniejszą komórkę drobnego ciała. Niewiele myśląc, udałam się w stronę jeziorka, aby wszystko sobie dokładnie przemyśleć, pozbierać myśli. A na takie rzeczy, nie było lepszego miejsca, niżeli drewniany mostek i szum wody, otoczonej ze wszystkich stron zielenią. Uśmiechnęłam się delikatnie mimo wszystko. (...)
Wpatrywałam się w rozmazane odbicie na powierzchni wody. Założyłam niewielki kosmyk czekoladowych włosów za ucho, mimowolnie odchylając głowę w tył. Niebo, w gruncie rzeczy, było przejrzyste i bezchmurne, a jeszcze kilka godzin temu zbierało się na obfity deszcz. Przymknęłam powieki i ...  Wtedy stało się coś dziwnego. Moje nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Poczułam, jak niewidoczna siła ciągnie mnie w kierunku wody. Nie mogłam panować nad swoim ciałem. Kiedy byłam zanurzona już po szyję zaczęłam krzyczeć, ale było za późno. Znalazłam się pod powierzchnią wody, nie mogąc złapać oddechu. Nie potrafiłam pływać, a uraz do wody nasilił się z chwilą wypadku i tragicznej śmierci rodziców. Tak czy owak, wiedziałam, że nie ma dla mnie ratunku. Pozostało mi pogodzić się z tym, że nie zobaczę już nigdy słońca. Poddałam się. Nie walczyłam ani nie usiłowałam usilnie się wynurzać. Przegrałam.

DAMON
Przystanąłem za jakąś lipą, gdy Elena usiadła przed jakimś jeziorkiem. Było tu naprawdę bardzo ładnie, wręcz romantycznie, a do tego było to totalne odludzie. Nie zdziwiłem się więc, gdy dziewczyna ruszyła w kierunku wody. Słońce świeciło i było dość ciepło. Zacząłem się niepokoić dopiero wtedy, kiedy nie zdajmując butów, ani niczego innego zamoczyła się. Wybiegłem zza drzewa, aczkolwiek Eleny już nie było widać, zniknęła w połaci wody. Bez zastanowienia zrzuciłem z siebie koszulkę, zdjąłem buty i wbiegłem do jeziora. Poszukiwanie jej nie zajęło mi dużo czasu. Serce łomotało mi w piersi jak oszalałe. Złapałem Elenę za ramię, chcąc pociągnąć ją ku górze, jednak ta się nie ruszyła. Coś ją przetrzymywało, a ja nie miałem siły, by ją z tego wyrwać. Powoli traciłem oddech i wtedy, jakimś magicznym sposobem udało mi się wyprowadzić ją nad powierzchnię wody. Czy to dlatego, że poprosiłem Boga o pomoc? Nigdy nie byłem wierzący... Złapałem łapczywie powietrze w usta i niespokojnie spojrzałem na dziewczynę. Nie wydawała żadnych oznak życiowych, była jak lalka, marionetka. Dopłynąłem do brzegu i położyłem Elenę na trawie. Zacząłem masować jej serce i stosować metodę usta-usta. Nie wiem jak długo trwały moje próby ratowania jej życia, aczkolwiek w końcu odkaszlnęła i wróciła do świata żywych. Otworzyła zaczerwienione oczy i rzuciła mi zaniepokojone spojrzenie.
 -Jak dobrze, że żyjesz, Eleno! - krzyknąłem i mocno ją do siebie przytuliłem, jednak niemal natychmiast ją puściłem, bo zdałem sobie sprawę, że nie wie, kim jestem.
 -Przepraszam... - mruknąłem i spojrzałem gdzieś w bok. Zmarszczyłem czoło. Właściwie nie chciałem, żeby Elena pamiętała mnie jako wampira. Mogłem zacząć naszą znajomość od początku... Jednak nie miałem gwarancji, że po raz kolejny się we mnie zakocha. Ja czułem przyjemne mrowienie w dolnej partii brzucha, gdy tylko na nią patrzyłem. Jej głos sprawiał, że dostawałem zawrotów głowy.
 -Naprawdę nie pamiętasz kim jestem? - zapytałem cicho, a po mojej twarzy przebiegł grymas niezadowolenia. Elena cała drżała, wstałem więc i okryłem ją swoją kurtką, którą znalazłem gdzieś w trawie. Założyłem na siebie czarny t-shirt i kucnąłem naprzeciwko niej. Zajrzałem jej głęboko w oczy i coś sobie przypomniałem.
 Zmarszczyłem brwi, skupiłem się i wysłałem w umysł Eleny krótką wiadomość:
 Nie bój się mnie. Posłałem jej krótki uśmiech i powiedziałem, tym razem na głos:
 -Gdybyśmy wcześniej się nie znali, nie wiedziałbym o tym, że nasze umysły są połączone... Przypomnij sobie Eleno. Musisz mnie kojarzyć! Byliśmy w sobie zakochani! - mówiłem, chociaż ostatnie zdanie mogłem zatrzymać tylko dla siebie

ELENA
Fala gorąca przeszła przez całe moje ciało. Zaczęłam kaszleć, gwałtownie łapiąc powietrze. Telepałam się niemiłosiernie, czując, jak żołądek podchodzi mi do gardła. Pierwsza osobę, którą ujrzałam zaraz po otwarciu oczu, był ON. Ten sam mężczyzna z parku. Trzymał mnie w ramionach, obserwując z troską moje poczynania. A ja? Ja odsunęłam się od niego i zatrzepotałam wachlarzem czarnych jak węgiel rzęs. 
To wszystko wydało mi się cholernie skomplikowane i zagmatwane. Mężczyzna, kompletnie mi obcy twierdzi, że kiedyś darzyłam go sporym uczuciem, bo niewątpliwie, takie słowa wypowiedziane z ust kogokolwiek muszą oznaczać niezłe zawirowania. Przetarłam oczy i zamarłam w bezruchu, głęboko zaglądając do jego pięknych, błękitnych tęczówek. Kiedy tylko rozchyliłam wargi, aby coś powiedzieć, fala dotkliwego bólu zalała moją głowę. Z mojej piersi wydobył się przeraźliwy krzyk, zacisnęłam powieki i zaczęłam głęboko oddychać. To samo, makabryczne uczucie, jak dziś rano w pokoju. I wtedy sobie przypomniałam. Przynajmniej po części.
 - Damon... - szepnęłam i w ułamku sekundy rzuciłam mu się w ramiona. Po moim policzku pociekło kilka łez. Już po chwili poczęłam płakać jak dziecko, mocno wtulając się do jego mokrą koszulkę. Ciepło, bijące od jego ciała. Wcześniej, dotyk Damona był szorstki i chłodny, co powodowało, że zaczynałam mimowolnie drżeć. Tym razem było zupełnie odwrotnie, mogłam spokojnie się ogrzać. Uzmysłowiłam sobie, że chwila, w której obecnie trwaliśmy, wydawała się być wiecznością. Pod wpływem dłoni mężczyzny, które lekko gładziły moje plecy, zdawałam się rozpływać. Przymknęłam powieki i zaciągnęłam się jego zapachem. Przypływ lekkiego bólu w okolicach skroni powrócił. Tym razem ucieszyłam się, kiedy owe uczucie zagościło w mojej głowie, ponieważ dzięki temu przypływ wspomnień zalał ją i wypełnił przyjemnym poczuciem szczęścia i euforii. Uśmiechnęłam się blado.
 - Ja... Coś sobie przypominam, jednakże ciągle mam wrażenie, że to nie wszystko. Kochałam Cię. - szepnęłam i ponownie zatopiłam się w tych nieziemskich oczach. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że ciągle siedzę tak blisko, w gruncie rzeczy, jeszcze do niedawna kompletnie obcego mi człowieka.
 Przyjrzałam się mu bardzo dokładnie. Opuszkiem palca przesunęłam po linii jego idealnie zarysowanej kości policzkowej. Ucałowałam delikatnie kącik jego ust, czując, jak uczucie miłości wypełnia mnie od środka. Serce zaczęło bić nienaturalnie szybko, a oddech przyśpieszył. Ja go nadal kocham. Nigdy nie przestałam. Kiedy tylko wplotłam palce w kruczoczarne kosmyki włosów mężczyzny, coś trafiło w moją podświadomość ze zdwojoną siłą. Odskoczyłam od niego jak oparzona, raptownie cofając się.
 - Jesteś… przecież ty.. Byłeś… wampirem. - wycedziłam, ledwo składając słowa do kupy i w owej chwili to wszystko wydało mi się bardzo nieracjonalne. Tak silnym i nierozerwalnym uczuciem darzyłam krwiopijcę? Przecież to tak, jakby ktoś dosłownie wyrwał mi, zabrał część moich wspomnień i niespełnionych obietnic. Pokręciłam głową i zaczęłam biec w przeciwną stronę, wkraczając na ścieżkę, prowadzącą przez sam środek lasu. Nie chciałam, żeby za mną biegł. Jednakże tak się nie stało i kiedy tylko chwycił mnie za ramię, zdrętwiałam. Reszta wydarzeń ostatnich dni przelała się przez mój umysł. Odwróciłam się do niego i w pewnej chwili myślałam, że najnormalniej w świecie zwariowałam i uciekłam z psychiatryka. Uzmysłowiłam sobie, że Damon... jest człowiekiem. To było… możliwe? Nic nie rozumiałam, kompletnie nic! Buzowało we mnie ze wściekłości, a może... to była bezradność? bezsilność? Wystawiłam rękę i bardzo powoli położyłam ją na piersi Damona. Poczułam to. Jego niegdyś siarkowe serce, wykonywało kilkaset uderzeń. Ponownie zerknęłam na jego twarz.
 Jęknęłam i odwróciłam się od niego. Mokre włosy opadły mi na czoło, ramiona, plecy... Nie zwracałam na to najmniejszej uwagi. Liczyło się tylko to, że nie do końca byłam tego wszystkiego świadoma.
 Nie idź za mną... Muszę to sobie poukładać.
Ruszyłam przed siebie, nie oglądając się ani razu.

 DAMON
A więc jednak pamiętała... W jej głowie pozostało wspomnienie mnie, jako potwora. Zdałem sobie sprawę, że Elena wiedziała, że byłem krwiopijcą, jednak uczucia, którymi mnie darzyła nie były już tak pewne. To bolało. Nie chodziło o ból fizyczny, ale psychiczny. Gdyby Elena nie chciałaby mnie już znać, zrujnowałby się mój cały świat, zwłaszcza teraz, gdy byłem tej samej rasy, co ona. Zagadką pozostało dla mnie, jak to się w ogóle mogło stać. Nigdy nie spotkałem się z przypadkiem, że wampir stawał się ponownie człowiekiem. Ba, to było niemożliwe. Świat to jedna wielka tajemnica, a magia, którą go wypełnia sprawia, że jest jedyny i niepowtarzalny. Rzuciłem odchodzącej dziewczynie ostatnie spojrzenie. Mimo, iż miałem cholerną ochotę za nią pójść, zostałem.
Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy... - pomyślałem i nawet nie poczułem jak nogi poniosły mnie same do pensjonatu. Usiadłem na ganku i wbiłem tępe spojrzenie przed siebie. Zamknąłem oczy. Miałem jakieś dziwne przeczucie, że o czymś zapomniałem. Marszcząc brwi, usilnie próbowałem przypomnieć sobie, o co chodzi. I wtedy w mojej głowie zabrzmiało imię: Stefano. Mój brat. Był ranny. A ja nie miałem zielonego pojęcia, co się z nim stało, gdzie jest i czy w ogóle żyje. Wyjąłem telefon komórkowy i ledwo wybrałem jego numer - ręce trzęsły mi się ze strachu i trwogi o niego. Przyłożyłem komórkę do ucha i oczekiwałem. Sygnał, dwa sygnały, trzy...
 -Witaj, Damonie. - usłyszałem kobiecy głos, wyraźnie przepełniony zadowoleniem, wręcz euforią. Zacisnąłem zęby, od razu domyślając się, do kogo należy; niepotrzebne tu były wampirze moce.
 -Katherine. - wycharczałem wściekle, czując jak po moim ciele przebiega krótki dreszcz. Nigdy nie czułem takiej nienawiści wobec jakiejkolwiek osoby. Dziewczyna, za którą jeszcze niedawno oddałbym życie, teraz była moim największym wrogiem, którego miałem ochotę zabić.
 -Jak podoba Ci się Twoje nowe wcielenie? - zapytała rozbawiona, chichocząc. Nie odpowiedziałem. Byłem za bardzo wkurzony, by powiedzieć cokolwiek logicznego. Katherine ciągnęła więc dalej:
 -A co z Eleną? Nie pamięta Cię? Oj, tak mi przykro... - zaśmiała się złośliwie, po czym dodała poważniejszym tonem:
 -Zafundowałam Ci nowe życie, więc lepiej je wykorzystaj. Lecz ostrzegam, trzymaj się z dala od panny Gilbert. - w jej głosie utrzymywała się nutka groźby. Miałem ochotę rzucić telefonem o ziemię, aczkolwiek odetchnąłem głęboko, opanowując się.
 -Po co to wszystko zrobiłaś? - zapytałem cicho, niemal szeptem, ale doskonale wiedziałem, że wampirzyca mnie usłyszy.
 -Och, Damonie, czy naprawdę jesteś taki głupi? Mam czego chciałam - Stefano. To była jedna część mojego planu. Po drugie, Ty jesteś człowiekiem, więc nie będziesz miał sposobności, aby go uratować. Po prostu jesteś teraz za słaby. Jesteś człowiekiem. - skwitowała, jakbym tego nie wiedział.
-A po trzecie Elena przyciąga do siebie więcej zła, niż całe Mystic Falls razem wzięte. Uchroniłam przed nią Ciebie. A raczej nie przed nią, tylko przed tymi, którzy ją szukają. - mruknęła, po czym zapadła długa, niczym niezamącona cisza. Tylko szum wiatru w koronach drzew wydawał ciche odgłosy poruszających się liści.
 -Jak Stefano? - wypaliłem w końcu, bo tak właściwie to mnie najbardziej interesowało.
 -Wszystko z nim w porządku. Powoli zdrowieje. Zaopiekuję się nim. Sprawię, by po raz kolejny mnie pokochał. Tym razem go nie zawiodę. - poczułem wszechobecną ulgę.
 -Mogę z nim porozmawiać? - zapytałem. Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza, potem jakieś szumy, aż w końcu Katherine mruknęła:
 -Ale tylko chwilę. Jestem za dobra... - mówiła już chyba sama do siebie. Po chwili usłyszałem ciche jęki, a potem chrapliwy głos Stefano:
 -Damon...
 -Stefano.
 -Usted me ayude, por favor. No puedo soportar mucho tiempo. Ella es horrible. Yo no puedo salir. Estoy en Nueva York. - powiedział po hiszpańsku, co oznaczało: "Pomóż mi, proszę. Długo nie wytrzymam. Ona jest okropna. Nie mogę się stąd wydostać. Jestem w Nowym Jorku." Jako młodzi chłopcy uczyliśmy się tego języka, a cwany Stefano wiedział, że Katherine nie rozumiała, co właśnie do mnie powiedział. Najprawdopodobniej wyrwała mu telefon z ręki i wściekle krzyknęła:
 -Co on Ci powiedział?! Zresztą nieważne. I tak nas nie znajdziesz. – powiedziała do mnie i rzuciła słuchawką. (...)


niedziela, 6 stycznia 2013

ROZDZIAŁ 7

ELENA
W ułamku sekundy zaczęło brakować mi powietrza. Uzmysłowiłam sobie, ze tracę grunt pod nogami i ktoś z nadludzka siłą usiłuje zaprezentować swoją moc. Kątem oka zauważyłam młodszego brata Damona, który kiedy tylko zauważył, kim jest jego niedoszła ofiara, puścił mnie. Opadłam na ziemię, łapczywie łapiąc powietrze. Każdy jego łyk napawał mnie przeogromnym szczęściem w zaistniałej sytuacji. Powoli wstałam, nie przestając lustrować wzrokiem jego twarzy.
 - Miłe powitanie.. - mruknęłam i obserwowałam, jak Stefano zdejmuje swoją kurtkę i zarzuca mi na ramiona. Nie protestowałam. Przemokłam do suchej nitki. Posłałam mu blady uśmiech i wysłuchawszy jego słów, cofnęłam się nieznacznie tak, aby deszcz nie mógł mnie już dosięgnąć. Jego słowa były tak banalnie niedorzeczne… Przestałam wierzyć w to, że Damon potrafi coś czuć. W pierwszej chwili chciałam zaśmiać się Stefanowi w twarz, jednakże tego nie uczyniłam. Rozważyłam wszystko, co miał mi do powiedzenia i kiedy rozchyliłam wargi, chcąc coś powiedzieć, nie zdążyłam. Cholera, ile wampirów grasuje po tutejszej okolicy? Z trudem zarejestrowałam zbliżającego się mężczyznę, który z całą pewnością biegł idealnie w moim kierunku. Nie miałam nawet szansy odskoczyć. Zamknęłam oczy i…właśnie w tym momencie straciłam równowagę i z impetem uderzyłam o ziemię. Niefortunnie, gdyż ostry ból w okolicach całej czaszki był nie do zniesienia. Zaskomlałam cichutko i złapałam się za feralne miejsce uderzenia. Na swoich dłoniach dostrzegłam dużą ilość krwi. Przeraziłam się, aczkolwiek nie usiłowałam wstawać, gdyż wiedziałam, że gdybym tylko się ruszyła, wampir rzuciłby się na mnie. Z bólem serca obserwowałam, jak biedny Stefano wije się, kurczowo wyrywając się temu potworowi.
 -Stefano! - krzyknęłam i przełknęłam głośno ślinę, gdyż wzrok oprawcy został wycelowany w moją osobę. Zamilkłam i wysłuchawszy jego słów, skinęłam głową. Znikli z pola mojego widzenia tak szybko, zanim zdążyłam uzmysłowić sobie, co tak naprawdę się przed chwilą stało. Przyłożyłam dłoń do ust i wysłałam krótką wiadomość 'umysłową' do Damona mając nadzieję, że zjawi się tu lada moment.

DAMON
Nie wiem, jak długo leżałem, jednak kiedy otworzyłem oczy, byłem już całkowicie trzeźwy. Rozejrzałem się po pokoju i niemal krzyknąłem z rozpaczy. Wyglądał jak pobojowisko po jakiejś wyjątkowo ostrej bitwie. Powoli wstałem z łóżka, starając się nie myśleć o tym, co wydarzyło się całkiem niedawno. Już chciałem zabrać się za sprzątanie, kiedy poczułem lekkie ukłucie w okolicach skroni i przepływ myśli Eleny. Były niewyraźne, najwidoczniej próbowała ona zamknąć przede mną swój umysł, jednak ja byłem silniejszy. Przebiłem się przez jej ochronę i kiedy zamknąłem oczy, zacząłem widzieć różne obrazy. Stefano, wampir, Elena... Musiałem im pomóc! Świetnie, kolejny problem. Zapiąłem rozporek i założyłem na siebie czarny t-shirt i skórzaną kurtkę, po czym wybiegłem z pensjonatu, jakby wystrzelony z armaty. Poszukiwanie Eleny nie zajęło mi dużo czasu. Po dosłownie kilku minutach ujrzałem ją, leżącą na ziemi z ogromną raną na głowie.
 -Cholera. - wyrwało mi się, jednak podszedłem do niej i spojrzałem na nią z troską.
 -Nic Ci nie jest? - spytałem, kucając koło niej. Starałem się nie patrzeć na jej głowę, lecz zapach unoszący się koło mnie, działał na mnie niczym heroina na narkomana. Rysy twarzy mi się zmieniały, a ja powoli oddawałem się pragnieniu...
 NIE! Nie tym razem.
 Walczyłem wściekle sam ze sobą. I... wygrałem. Chociaż czułem, że krew zalewa moje oczy, to panowałem nad każdym swoim ruchem.
 -Eleno...? Wybacz mi! Jestem kompletnym idiotą! - wyrwało mi się rozpaczliwie. Zacisnąłem zęby, czując jak oczy stają mi się wilgotne.
 -Ale wiesz dlaczego się tak zachowuję? Bo mi cholernie na Tobie zależy i nie panuję nad swoimi uczuciami wobec Ciebie. - wyszeptałem, czując jak pierwsza łza spływa mi po policzku. Tego się nie spodziewałem. Przypływu takiego przyjemnego ciepła, rozlewającego się po całym moim ciele. Elena była nieporuszona, lecz chwilę potem w jej oczach również pojawiły się łzy.
-Nic mi nie jest, przeżyję… - szepnęła i położyła mi rękę na policzku. Uśmiechnąłem się delikatnie i pomogłem jej wstać.
 -Ja... byłam tu, aby wszystko sobie przemyśleć. W pewnym momencie zbłądziłam i gdyby nie twój brat, dalej krążyłabym bez celu po lesie. Ale kiedy tylko się zjawił i chciał zaprowadzić do domu, zaatakował go obcy wampir. Skrzywdził go... - zawiesiła głos i odwróciła głowę tak, bym nie mógł spojrzeć jej w oczy. Trzymałem ją w mocnym uścisku,k gdyż bałem się, że zaraz upadnie. Odetchnęła i kontynuowała:
-Kazał mi przekazać, że jeśli chcesz, aby przeżył, musisz być dziś o północy koło ruin starego kościoła.
Ogarnął mnie gniew. Ostatnimi czasy wciąż pakujemy się w kłopoty. Zaczynało mnie to naprawdę irytować. Elena zdjęła z ramion przemoczoną kurtkę mojego brata, a ja spojrzałem na nią z bólem. Westchnąłem i spojrzałam na twarz dziewczyny. Malowało się na niej wiele emocji, niekoniecznie pozytywnych. (…)
Znajdowaliśmy się w salonie, jeżeli tak można było nazwać ten pokój. W każdym razie tutaj spędzałem większość swojego czasu. Było w nim jedno wielkie okno, wychodzące na podwórze, z kratą, na której szczeblach wisiała pajęczyna ozdobiona drobinkami kurzu. W pokoju było jednak ciemno przez ćwierćwiekowa firankę, niegdyś zieloną, obecnie wypłowiałą z tęsknoty za słońcem. Pod oknem stał czarny stół obity siwym suknem. Na nim wielka czarna księga i kilka świec. Wąska kanapka obita skórą, dwa drewniane krzesła i duża szafa ciemnowiśniowej barwy stanowiły umeblowanie pokoju, który ze względu na swoją długość i panujący w nim mrok zdawał się być podobniejszym do grobu, aniżeli do mieszkania. Siedziałem na kanapie, gorączkowo rozcierając sobie czoło.
-Czy… czy to całe porwanie Stefano ma związek z moją osobą? – usłyszałem cichy głos Eleny, która po chwili usiadła koło mnie. Spojrzałem na nią kątem oka.
 -Chodź tu do mnie... - mruknąłem, po czym złapałem ją i usadowiłem na swoich kolanach. Oparłem się czołem o jej ramię, a ręką zacząłem gładzić jej nogę. Naprawdę już nic mi nie brakowało do pełni szczęścia. Powstrzymywałem się od myślenia nad swoim pragnieniem, które rozsadzało moje gardło, a przychodziło mi to z coraz większą łatwością. Ująłem jej dłoń i przyłożyłem ją do swoich ust, ucałowując każdy koniuszek palca z osobna.
-Nie, z całą pewnością nie chodzi o Ciebie, Eleno. A nawet gdyby, to nie obwinniaj się o porwanie Stefano. - powiedziałem i cicho westchnąłem. Moje zachowanie nie było zgodne z moją naturą. Byłem potulny jak baranek, zapatrzony w kobietę, która poprzewracała mi w głowie.
 -Uratujemy go i to się liczy. - szepnąłem, po czym zmarszczyłem brwi.
-Nie, źle mówię. To JA go uratuję. Ty zostaniesz tutaj, w pensjonacie, gdzie będziesz całkowicie bezpieczna. - w moim głosie słychać było stanowczość, której ciężko było zaprzeczyć. Spojrzałem prosto w oczy Eleny i szepnąłem:
 -Rozumiesz? Nie zniósłbym faktu, gdyby coś Ci się stało.
-Pozwól mi z Tobą iść. Czuję się w jakiś sposób odpowiedzialna za to, co się stało... Proszę, Damonie, obiecuję, że... - nie dałem jaj skończyć. Posłałem jej krótki uśmiech, po czym zbliżyłem swoją twarz do jej i złożyłem na jej ustach delikatny pocałunek. Z trudem się oderwałem, jednak o czymś sobie przypomniałem.
 -Mam coś dla Ciebie. - ostrożnie wstałem i podszedłem do komody w rogu pokoju. Wyjąłem klucz z kieszeni i otworzyłem nim jedną z szuflad. Sięgnąłem po pierścionek leżący pod stertami papierów. Podszedłem do Eleny i usiadłem obok niej na kanapie. 
 -Jest w nim werbena. Jeżeli będziesz go nosić, żaden wampir nie zamąci w Twojej głowie. - uśmiechnąłem się i wsunąłem pierścionek na drobny palec dziewczyny. Poczułem się, jakbym się właśnie jej oświadczył. (…)
Niebo okryte było milionami gwiazd i księżycem w kształcie rogala. Noc była wyjątkowo spokojna. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie unosząca się w powietrzu gęsta mgła. Wyjrzałem przez okno, a potem zerknąłem na zegarek.
 -23.45. Już czas. - założyłem na siebie kurtkę, po czym spojrzałem ostrym wzrokiem na Elenę.
 -Nigdzie nie idziesz, słyszysz? Będziesz tutaj na mnie czekać. Dam sobie radę sam. - powiedziałem głośno, przechylając głowę na bok. Zmarszczyłem brwi w geście zastanowienia.
 Nawet nie próbuj za mną iść... Potrafię być bardzo niemiły, kiedy jestem zły. - pomyślałem i uśmiechnąłem się ironicznie, podchodząc do drzwi wyjściowych. Rzuciłem Elenie ostatnie spojrzenie przez ramię i wyszedłem z pensjonatu, kierując się w stronę kościółka. Przybycie na miejsce zajęło mi kilka minut. Przystanąłem, widząc ruiny miejsca, w którym kiedyś zbierali się ludzie, by odprawiać modły Bogom. Teraz panowała tutaj mroczna i dosyć straszna atmosfera, a po dostojności tego budynku pozostały wspomnienia. Znalazłem schodki prowadzące do grobowców. Przystanąłem na chwilę na ich szczycie, jednak długo nie zwlekałem i zszedłem na dół. Otworzyłem drzwi prowadzące do jednej z krypt. Stanąłem murem i jedyne, co zdołałem zrobić, to wychrypieć słabym głosem:
-Katherine.

ELENA
Uzmysłowiłam sobie, że on wcale nie zmienił zdania. Musiałam tu zostać. Po jego wyjściu zaczęłam krążyć w kółko bezsensu po całym pokoju. Swoją drogą - wyglądał zupełnie inaczej, niż przytulny pokoik zwykłych śmiertelników. Ba! w niczym nie takowego przypominał. Akcenty starodawnego umeblowania rzucały się w oczy najbardziej. Podeszłam do okna i nie objęłam wzrokiem niczego innego, tylko krzewy, drzewa, ulica. Codzienny widok.
Próbowałam walczyć sama ze sobą, jednakże pokusa zwyciężyła. Podbiegłam do drzwi, w międzyczasie sprawdzając, która jest godzina. Wpół do pierwszej, niedobrze. Wybiegłam z pensjonatu, kierując się w stronę starego Kościółka.

DAMON
Gdybym musiał w tej chwili opisać ideał kobiety, zrobiłbym to bez najmniejszych problemów, widząc drobną postać stojącą przede mną. Katherine. Wzrorowałbym się właśnie na niej: długie, kasztanowe włosy, sięgające do połowy pleców, lekko kręcone, bezwiednie opadające na szczupłe ramiona, malinowe, wydatne usta, brązowe, duże i błyszczące oczy, a do tego lekko rumiane policzki i szupła sylwetka. W oczy rzucał się jej ironiczny uśmiech, wciąż czający się w kącikach jej ust, posmarowanych czerwoną szminką. Stanęła z gracją, niczym zawodowej klasy tancerka i zlustrowała mnie wzrokiem, od którego serce zabiło mi szybciej.
 -Damon Salvatore... - wymruczała cicho, dodając do wymawianych słów akcent włoski. Zacmokała ustami. Pokiwała lekko głową i z niesłychaną elegancją ruszyła w moim kierunku. Szła bez żadnych problemów, mimo butów na bardzo wysokim obcasie, które dodawały jej kilkanaście centymetrów. Stanęła dopiero, gdy nasze ciała dzieliło kilka centymetrów.
 -Ty... Żyjesz... - zdołałem bąknąć, a wszelkie blokady jakie dusiłem w sobie przez tyle lat runęły i poniosły mnie. Następny mój ruch był błędem - bez opanowania rzuciłem się na Katherine i wpiłem swoje wargi w jej, niezwykle delikatne i miękkie.
 -Ooo tak, mój kochany Damon... - szeptała między pocałunkami. Czułem jak się uśmiecha. Nie byłem w stanie racjonalnie myśleć, do czasu, kiedy usłyszałem słaby głos:
 -Damon... Elena... - to Stefano resztkami sił wychrypiał imię, które sprawiło, że natychmiast się ogarnąłem, odepchnąłem od siebie Katherine i rozejrzałem się po wnętrzu. Po chwili na środek naszego małego zbiegowiska zostało rzucone czyjeś drobne ciało. Od razu je poznałem, wiedziałem, kto jest jego właścicielką. Przekląłem dosyć głośno i rzuciłem jej mordercze spojrzenie.
Mówiłem, żebyś tu nie przychodziła, do cholery! - pomyślałem, zgrzytając zębami.

ELENA
Patrzyłam na światło, które kłębiło się na końcu schodów. Cząstkowe wyrazy docierały co chwila do moich uszu. Schowałam się za drzewem, oddychając płytko. W pewnej chwili szepty ucichły. Otworzyłam szeroko oczy i nie zdążyłam niczego zrobić. Ktoś złapał mnie za gardło i podniósł, a ja zaczęłam się dusić. Nawet nie zorientowałam się, kiedy zostałam bezczelnie rzucona na środek zbiegowiska. Ukradkiem zerknęłam na wampirzycę. Czyżby.. ? A jednak. Odbicie lustrzane z jednym, nic nieznaczącym szczegółem pokręconych włosów. Katherine. Znalazłam się w centrum wydarzeń. Pokręciłam głową i rozejrzałam się dookoła. Stefan stał obok nieznajomego mężczyzny, a jego brat zszokowany moim widokiem, stał, nieprzytomnie wpatrując się we mnie. Spuściłam wzrok, jednak zaraz znów stałam na nogach. Naprzeciwko mnie pojawiła się Katherine. Uśmiech nie znikał jej z twarzy, co cholernie mnie zaczynało denerwować. Okrążyła moją osobę i znów wróciła na swoje miejsce.
-Nieudana podróbka. Cóż… - warknęła, przechylając głowę w bok.
-Teraz już wiadomo, czym zakręciłaś w głowach braciom Salvatore. Ale kochanie, powiem Ci jedną, znaczącą rzecz, którą wbijesz sobie do tej głupiutkiej główki: nigdy mną nie będziesz. Nigdy mną nie byłaś. - kontynuowała, a ja stałam, nerwowo przełykając ślinę. Docierały do mnie urywkowe przekleństwa, które Damon wysyłał do mojego umysłu.

DAMON
Mimo wściekłości i żalu wobec Eleny, myślałem racjonalnie. Wiedziałem, że grozi nam niebezpieczeństwo.
-Zostaw ją, Katherine! - krzyknąłem. Zdziwiłem się, kiedy mnie posłuchała. Popchnęła Elenę, która opadła na podłogę. Kath zaczęła przechodzić się wzdłuż grobowca. Podbiegłem do Eleny i podniosłem ją na nogi. Przytrzymałem ją, bo bałem się, że upadnie.
 -Dziwka... Myśli, że może być taka jak ja... - Katherine mówiła chyba do siebie, ale z takim zamiarem, by każdy ją usłyszał. Wbiła wzrok w Stefano, po czym podeszła do niego i pogłaskała go po policzku.
 -Przepraszam, że musiałeś tak cierpieć... - mruknęła obojętnie, wzruszając ramionami. Schyliła się i złożyła delikatny pocałunek na ustach mojego brata, mimo jego widocznych protestów. Wyprostowała się i odwróciła w naszą stronę. Przymykając oczy, głęboko westchnęłą. Następnie w wampirzym tempie podbiegła do nas, chwyciła Elenę i siłą zerwała z jej palca pierścień.
 -Werbena... - zaśmiała się ironicznie, wąchając go. Na jej twarzy pojawił się grymas, a zaraz potem uśmiech. Rzuciła ochronną biżuterią Eleny przez całą długość grobowca. Katherine zawsze była cwana, bardzo ciężko było ją oszukać. Musiała dążyć do wyznaczonych sobie celów i je realizować. Poza tym miała rację w każdej sprawie, której nikt nie mógł podważać... Wciąż byłem w szoku, że żyje. Jakoś nie wyobrażałem sobie jej we współczesnym świecie. Przez chwilę wbijała swoje mordercze spojrzenie w Elenę. Jej mina wskazywała, że się nią brzydziła. 
 -Idź daj trochę krwi Stefanowi, bo zaraz padnie. Zwierzęca dieta mu nie sprzyja. - Katherine zahipnotyzowała swego sobowtóra, czyli Elenę. Jej głos był cichy i monotonny, ale nie podlegał żadnym protestom. Elena, zaczarowana, z nieco zamglonym wzrokiem ruszyła w kierunku Stefana. Wzięła jakiś kamień i nacięła sobie rękę, po czym przyłożyła swój nadgarstek do jego wyschniętych ust. Na początku opierał się, jednak nie wytrzymał długo i po chwili sączył jej krew.
 -Co Ty robisz, do cholery?! - krzyknąłem w kierunku Katherine, która zadowolona z siebie zaczęła przyglądać się poczynaniom Eleny. Zignorowała moje pytanie. Wyszczerzyła zęby i mruknęła do jednego ze swoich znajomych, którzy porozstawiani byli po wszystkich kątach pomieszczenia:
 -Przyprowadźcie je.
Zacząłem zastanawiać się, po co ona nas w ogóle tu sprowadziła. Jej plany zawsze były skonstruowane tak, że to ona i tylko ona ponosiła korzyści. Zanim zdążyłem zacząć prowadzić głębsze przemyślenia, do grobowca wkroczyły dwie kobiety, skute w łańcuch. Ich miny wskazywały na ogromne niezadowolenie. Jedna była młoda, blond włosy opadały na jej ramiona, natomiast druga, starsza, była krótko obcięta i ciemne, niemal czarne oczy wbiła w moją postać.
 -Do roboty. - zarządziła Katherine. Kobiety spojrzały po sobie, następnie złapały się za ręce i zamknęły oczy. Co tu się działo? Czyżby to były czarownice? I czemu jedna z nich rzucała mi niemal troskliwe spojrzenie? Z ich ust zaczęły wydobywać się ciche dźwięki, chyba mówiły po łacińsku. Stefano już stał, podtrzymywany przez Elenę; oboje byli w szoku. Nikt z nas nie wiedział o co chodzi. Tylko Katherine zacierała ręce z zadowolenia.
 -Już na zawsze będziemy razem, kochany. - zwróciła się do Stefana i posłała mu czułe spojrzenie. A więc wciąż go kochała. Poczułem lekkie ukłucie w sercu i zastanowiłem się, co właściwie czuła do mnie. Nie musiałem długo czekać na odpowiedź.
 -A Ty, Damonie, stałeś się wampirem właściwie przez przypadek. Przeszkadzasz we wszystkich moich planach. Twoim przeznaczeniem jest człowieczeństwo. - mruknęła, a ja już otworzyłem buzię, by coś powiedzieć, gdy poczułem tak okropny ból, że aż krzyknąłem. Ciemność zalała moje oczy i odebrała mi jakiekolwiek czucie w kończynach. Upadłem, łapiąc się za głowę. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że wciąż krzyczę, do tego bardzo przeraźliwie. Ból zalewał moje ciało, a ja nic nie mogłem z tym zrobić. Każda komórka znajdująca się wewnątrz mnie zdawała się cierpieć osobno. Słyszałem jakieś protesty, krzyki, ale po chwili odpłynąłem. Zemdlałem.
W tym czasie Katherine podeszła do Eleny, zajrzała jej głęboko w oczy i powiedziała wolno i wyraźnie:
 -Zapomnisz o wszystkim, co się dzisiaj stało. Zapomnisz, że poznałaś Damona i Stefana. Zapomnisz o wampirach. Będziesz żyła, jak gdyby nic się nie wydarzyło. (...)
Obudziłem się cały sztywny, czując się jakoś... dziwnie. Bolały mnie oczy, a do tego wszystkie mięśnie. Kiedy usiadłem, zaczerpnąłem powietrza i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Zdziwiłem się, gdyż przez panującą wszechobecnie ciemność nic nie widziałem, chociaż powinienem. Wstałem i wtedy poczułem coś, co sprawiło, że niemal wrzasnąłem. Bicie serca. Bicie serca w mojej klatce piersiowej.
 Byłem człowiekiem.