środa, 12 grudnia 2012

ROZDZIAŁ 6


DAMON
Przez setki lat, które przeżyłem, nie nauczyłem się wystarczającej samokontroli. Całe moje ciało wydało mi się dziwnie gibkie i lekkie, powoli traciłem nad nim panowanie. Mój umysł zalewała fala pragnienia, a fakt, że Elena znajdowała się tak blisko mnie, wcale mi nie pomagał. Jej słowa docierały do mnie jakby zza grubego, potężnego muru. Nie mogłem się opanować. Walczyłem sam ze sobą, ze swoją naturą, ze swoim prawdziwym obliczem i najwidoczniej przegrywałem w tej walce. Z mojego gardła wydarł się gardłowy warkot. Pierwszy raz poczułem, że jestem słaby. Siły, które dawała mi krew były czymś zupełnie odmiennym od tego, co siedziało we mnie. Prawdziwie silny człowiek, to ten, który potrafi zwyciężyć z pokusą, ten, który walczył o to, by być silnym wewnętrznie. Ja tego nie potrafiłem, więc nawet nie zauważyłem, kiedy przycisnąłem Elenę do ściany, kurczowo trzymając ją za nadgarstki. Wyszczerzyłem zęby, czując jak rosną mi kły. Ledwo widziałem, krew zalała moje oczy, oddychałem niczym dziki zwierz... Zbliżyłem swoją zniekształconą twarz do jej szyi i już miałem ugryźć żyłę Eleny, gdy w głowie zabrzmiały mi jej słowa. Krzywdziłem ją. Natychmiastowo puściłem jej nadgarstki, a dłonie zacisnąłem w pięści. Cofnąłem się od niej o kilka kroków i utkwiłem w niej swoje spojrzenie. Uspokoiłem się, lecz moja twarz wciąż pozostawała bez zmian. Może to i dobrze, chciałem, żeby zaczęła się mnie bać.
 Taki naprawdę jestem. - pomyślałem gorzko i już miałem odejść, kiedy Elena wstała, lecz nie utrzymała się na nogach i poleciała wprost w moje ramiona. Wizja, że ją zabijam zadziałała - nie miałem teraz ochoty na jej krew. Nie mogłem jej skrzywdzić, przecież chciałem ją uratować... Spokojnie odetchnąłem i odłożyłem Elenę delikatnie na łóżko. Przykryłem ją kołdrą, a następnie delikatnie pogłaskałem po policzku. Uśmiechnąłem się jakby sam do siebie i opuściłem jej dom, kierując się w stronę nocnego pubu

ELENA
Obudziłam się z lekką dolegliwością w okolicach czaszki. Rozejrzałam się po całym pomieszczeniu. Mój własny pokój. O mój Boże... To, co wczoraj się wydarzyło... nie powinno mieć miejsca, jednakże ja już mu wybaczyłam. Zdumiewające, prawda? Zdałam sobię sprawę, że naprawdę niewiele brakowało, a już dzisiaj bym nie żyła. On był wampirem, ja marnym człowiekiem… Ale potrzebowałam go.
Szybko i zwinnie zeskoczyłam ze swojego miejsca usadowienia i mimowolnie mój wzrok powędrował na dłonie. Wydawały się być całkiem w porządku, nie licząc kilku fioletowych siniaków. Uniosłam brew ku górze i skierowałam się w stronę schodów.
Zeszłam na dół, a widok w kuchni był codziennością: Alaric z kubkiem gorącej kawy i czytający gazetę Jeremy. Uśmiechnęłam się blado.
-Coś się stało? – zapytał ten starszy. Otworzyłam usta, by coś powiedzieć, lecz natychmiast je zamknęłam. Gdybym miała opowiedzieć, co się wydarzyło w ciągu ostatnich kilku dni, nikt by mi nie uwierzył. Pokręciłam przecząco głową.
-Jestem chyba przemęczona. – mruknęłam i podeszłam do lodówki. Wyciągnęłam z niej mleko, które po chwili wlałam do szklanki.
-Może lepiej nie idź dzisiaj do szkoły? Jakoś cię usprawiedliwię. Naprawdę nie wyglądasz najlepiej… - powiedział Alaric. Jego wzrok przeszywał moje ciało na wskroś, przez co czułam się bardzo niekomfortowo. Pospiesznie skierowałam się w kierunku schodów.
-Dzięki Ric. – krzyknęłam przez ramię i wbiegłam na górę. Przetrząsnęłam szafę w poszukiwaniu ubrań. Rozczesałam lśniące czekoladowe włosy, przebrałam się i wyjęłam z torby swoją starą komórkę. Wrzuciłam ją do kieszeni.
 (...)
 Pensjonat braci był bardzo pokaźnych rozmiarów. Poczułam nagły przypływ gorąca, które uderzyło o moje policzki. Wzięłam kilka wdechów i skierowałam się w stronę ganku, który musiałam pokonać, aby dostać się do wejścia.

DAMON
Stefano chodził po pokoju, a jego mina wskazywała, że jest na mnie wściekły. Upiłem sporego łyka wina prosto z butelki i niemal krzyknąłem w jego kierunku:
 -Chodź do nas, na pewno któraś z dziewczyn poleci na Ciebie. Też powinieneś się rozerwać! - zaśmiałem się, dopijając czerwony trunek. Byłem już nieźle wstawiony, w głowie mi się mieszało, a w nogach i rękach czułem przyjemne mrowienie.
 -Jesteś okropny i brzydzę się Tobą, wiesz? - warknął, zatrzymując się. Wbił we mnie swoje zezłoszczone, zielone oczy i już chciał coś dodać, gdy do naszych uszu trafił dźwięk dzwonka.
 -Jakby co, nie ma mnie. Chociaż i tak raczej nikt nie będzie chciał mnie odwiedzić. - mruknąłem wesoło i ruszyłem w kierunku swojej sypialni. Zmieniła się ona nie do poznania: po kątach walały się butelki piwa, rumu, whisky i wina, fotele były poprzewracane, a poduszki opróżnione z piór. Kilka książek leżało tam, gdzie nie powinno, a kołdra rzucona była niedbale na trzy nagie dziewczyny, które zaczęły chichotać, kiedy tylko wszedłem do pokoju. Jeszcze jedna, najwyraźniej najstarsza, bo miała niezłą figurę, tańczyła na środku łóżka. Ubrana była tylko w czarny stanik i czerwone stringi. Podgłośniłem nieco muzykę i zbliżyłem się do niej. Lekko ją pocałowałem, a po chwili wbiłem kły w jej szyję. Wypiłem tylko trochę krwi, wytarłem usta i rozsiadłem się wygodnie w fotelu. Jedna z nagich dziewczyn, opatuliła się moją koszulą i podeszła do mnie, by usiąść na moim kolanie. Pogładziłem ją dłonią po plecach i oparłem głowę o fotel, wpatrując się w sufit. Mimo, iż to nie był dobry sposób na odreagowanie, tak się relaksowałem, chociaż wiedziałem, że gdyby tylko Elena się o tym dowiedziała, znienawidziłaby mnie. A może to i dobrze? (...)

ELENA
Zadzwoniłam do drzwi, a po dosłownie kilku sekundach ujrzałam przed sobą młodszego Salvatore’a.
 -Cześć... - mruknął niepewnie i złożył ręce na piersi.
-Damona nie ma. - powiedział pewnie i stanowczo. Wiedziałam, że kłamie. Damon musiał tu być. Czułam to. Nie zważyłam na jego słowa i przekroczyłam próg domu, od razu kierując się stronę sypialni starszego z braci. Otworzyłam z impetem drzwi.
 -Stefano... A jednak się zdecydowałeś przyjść? Dobrze... Wybierz sobie jedną i się zrelaksuj. – powiedział wampir. Nie wiedziałam o co chodzi, lecz gdy tylko się rozejrzałam… Widok przerósł moje najśmielsze oczekiwania.
-Elena! - wyrwało mu się, a rumieniec oblał jego policzki. Siedział bez koszulki i w spodniach z odpiętym rozporkiem. Domyśliłam się, co mógł robić.
 -Nie mogłem jej zatrzymać. - krzyknął Stefano z drugiego pokoju. W pokoju rozniósł się cichy głos Damona, przepełniony przekleństwami, których nawet nie znałam.
 -Nie będziecie pamiętać nic z tego wieczoru. Wrócicie do domu i położycie się spać. – mruknął brunet, a dziewczyny pokiwały głowami. Rozchyliłam lekko wargi patrząc, jak półnagie dziewczyny wychodzą z sypialni, miotając moją skromną osobę złośliwie wzrokiem. Damon w końcu na mnie spojrzał. Sama nie wiedziałam, co teraz czułam. Byłam… zagubiona i skrzywdzona.
 -Jesteś zawiedziona? Przykro mi. Jestem draniem. Taka moja natura. – szepnął i wziął do ręki butelkę whisky. Jak gdyby nigdy nic rzucił się na łóżko, nie zważając na to, że wszystko dookoła pooblewał trunkiem,. Był pijany i zdawało mi się, że nic się dla niego nie liczyło. Jakby skrył się pod powłoką obojętności, chociaż jeszcze niedawno całował mnie z taką pasją i zaangażowaniem, że byłam pewna, że coś do mnie czuje. Ale cóż… Był nieprzewidywalny.
Odetchnęłam głośno, powoli podchodząc do mężczyzny. Słowa, które wypowiedział, uderzyły w moją podświadomość ze zdwojoną siłą. Poczułam, jak miliony igiełek wbija mi się w serce. Czyżbym była jego kolejną zabawką? A to wszystko to jakiś pieprzony teatrzyk, w którym grałam główną rolę zakochanej Juli? Przedstawienie zakończyło się właśnie z przemijającą chwilą. Zlustrowałam wzrokiem nagi tors wampira i uniosłam brew ku górze. Skrzyżowałam ręce na piersiach i przemówiłam, stając naprzeciwko łóżka.
 - Nie, Damonie, nie jesteś taki. Zależy mi na tobie. Pokazałeś mi swoje dobre strony… Wiem, że nie powinnam była tu przychodzić, ale zrozum, to nie jest takie proste. Wmawiaj mi dalej, że nic nie rozumiem, wykrzycz mi to w twarz. Ja nie odejdę. I nie pozwolę Ci odejść. - szepnęłam i bardzo powoli usiadłam na krawędzi miejsca legowiska Damona. Uzmysłowiłam sobie, że nie łatwo będzie osiągnąć kompromis. Ciężki orzech do zgryzienia, jednakże ja musiałam do niego dotrzeć. Ponownie stał się tym samym, bezdusznym potworem, którego poznałam w momencie wypadku. Zabawa, sex, alkohol. Czołówka. Tak bardzo pragnęłam pokazać mu swój świat i wprowadzić go do niego. Chciałam za wszelką cenę sprawić, aby stał się kimś innym. W gruncie rzeczy, w pewnym momencie myślałam, że mi się udało. Myliłam się, czego dowodem było to, co zastałam przychodząc tu. W ułamku sekundy uświadomiłam sobie, że tak naprawdę ja nic dla niego nie znaczyłam, nie znaczę ani nie będę znaczyć. Wstałam i skierowałam się do wyjścia. Zeszłam po drewnianych schodach i minęłam w salonie Stefano, popijającego beztrosko czerwoną maź.  Posłałam mu blady uśmiech, znikając w drzwiach.
Skierowałam się w stronę jeziorka, które znajdowało się w środku lasu. Usiadłam na drewnianym mostku i poczułam, jak po rumianych policzkach zaczęły ściekać łzy. Wilgotne strużki zaczęły tworzyć się na mojej twarzy, a słona woda pomieszana z tuszem wcale nie dodawała mi uroku. Wychyliłam się nieznacznie, aby móc spojrzeć na swoje rozmazane odbicie na powierzchni wody. Dostrzegłam w nim zupełnie inną, smutną dziewczynę, pozbawioną jakichkolwiek nadziei na lepsze jutro. Beznamiętny, pusty wzrok i złamane serce. Cicho chlipnęłam, opierając się o drewniane wykończenie mostu. Spojrzałam w dal, podciągając kolana pod podbródek.
W ułamku sekundy niebo pokryły gęste chmury, zerwał się porywisty wiatr, który praktycznie kładł korony drzew. Raptownie spadł gęsty deszcz. Krople wody perfidnie obijały się o moją sylwetkę. Miałam złudne wrażenie, że pogoda doskonale odzwierciedla mój obecny stan. Byłam przybita. Wstałam, chwiejnym ruchem ruszyłam w kierunku miasta.
Zaraz. Nie.. Ja już mijałam to drzewo? A ten kamień wygląda znajomo. Uniosłam brew ku górze i rozejrzałam się dookoła. Czyżbym zbłądziła? Przystanęłam, zastanawiając się nad swoim kolejnym ruchem. Wydawać by się mogło, że znam owy las na wylot, jednakże, jak się okazało, było zupełnie inaczej. Moje serce zaczęło bić znacznie szybciej. Wskoczyłam pod jedno z drzew, aby w dalszym ciągu nie moknąć i oparłam się o jego korę. Przypomniałam sobie o telefonie, który wrzuciłam wcześniej do kieszenii. Wyjęłam go i kiedy już chciałam nacisnąć zieloną słuchawkę, na ekranie wyświetliło się krótkie 'bateria w pełni rozładowana' i nastała ciemność.
- Super, Królowo wszystkich pechów świata. Jesteś genialna. A wiesz w czym? W pakowaniu się w kłopoty. - mruknęłam sama do siebie i jeszcze bardziej narzuciłam na ramiona czarny sweter, który dostałam od mamy, kiedy jeszcze żyła. Co mi da bezczynne stanie i czekanie na cud? No właśnie. Poczekałam, aż ulewa nieco ucichnie, a tak się niestety nie stało. Spadł jeszcze intensywniejszy deszcz, co sprawiło, że przywarłam plecami do całego pnia starego dębu. Osunęłam się po nim, siadając na błocie, które zdążyło już powstać z pomieszanej ziemi i wody. Po moich policzkach znów spłynęły łzy. Nie chciałam się kontaktować z Damonem, chciałam jak najszybciej zapomnieć o jego istnieniu.
Jakieś dwie godziny później pozostała już tylko mżawka, więc z trudem odsunęłam się od drzewa i powędrowałam przed siebie. Miałam wrażenie, że krążę w kółko wciąż tą samą drogą.


~*~
Tymczasem Stefano wyszedł z pensjonatu i skierował się do lasu. Był głodny, a do tego bał się, że jeżeli teraz się nie napoi, zaatakuje jakiegoś człowieka. A tak bardzo tego nie chciał... Pragnął być normalny, chociaż wiedział, że już nigdy nie będzie to do końca możliwe. Ale starał się ze wszystkich sił, swoje wampirze życie poświęcił na walkę ze swoją naturą. Udawało mu się, robił naprawdę duże i znaczące postępy.
Kiedy wkroczył do lasu objęła go niesamowita cisza, dobiegał go tylko cichy szelest liści na koronach drzew. Mrok i spokój panujący między tysiącami krzaków doprowadzał do odprężenia. Liście, które przez wiatr spadły na runo leśne, błyszczały się delikatnie przez maleńkie kropelki rosy. Stefano odetchnął; w powietrzu unosił się przyjemny zapach lasu, tak dobrze mu znajomy. Lecz nie przyszedł tu po to, by podziwiać uroki natury. Wytężył wzrok i zaczął nasłuchiwać. Po jakichś kilkunastu sekundach usłyszał drobne stupanie łapkami gdzieś na prawo od niego. Zaczaił się za jakiś drzewem, wypatrując swojej ofiary. Zobaczył ją. Szaro-bury zajączek jadł właśnie małego liścia. Stefano złapał głęboki wdech i podbiegł do zwierzęcia, po czym złapał je w swoje dłonie, skręcił mu kark i wbił kły w jego żyłę. Kiedy skończył, odrzucił martwe ciało gdzieś na bok, przetarł usta i zaczął swoją procedurę od początku, bo wiedział, że jednym zającem nie napoi się do syta. Tym razem poszukiwania potrwały nieco dłużej. Zaczął padać deszcz, głucho odbijając się od jego ciała i ziemi. Usłyszał jakiś ruch na lewo. Po krwi zwierzęcej nie miał oczywiście tyle sił, co po ludzkiej, aczkolwiek czuł, że energia rozpiera go od środka. Tym razem się nie przyczajał, tylko od razu rzucił się w kierunku ofiary. Złapał ją za gardło w furii, lecz po chwili ją puścił i niemal krzyknął:
 -Elena?! Co Ty tu robisz? Las nie jest zbyt bezpiecznym miejscem dla Ciebie, zwłaszcza w takich okolicznościach, jakie zaistniały!
 Na jego twarzy malował się gniew, lecz momentalnie zniknął, kiedy zobaczył, że dziewczyna jest cała przemoczona. Zdjął swoją kurtkę i zarzucił jej na ramiona.
 -Nie bądź zła na Damona. On... Już tak ma. Uważa, że to co robi to nic złego. - mruknął Stefano, popychając dziewczynę pod jakieś drzewo. Podrapał się po głowie i dodał:
 -Poza tym widzę, że mu na Tobie zależy. - uśmiechnął się delikatnie i zaczął lustrować spojrzeniem postać Eleny. On także miał sentyment, co do jej urody.
 -Chodź, zaprowadzę Cię do... - Stefano zaczął, jednak nie zdążył skończyć, bo jakaś wielka, muskularna postać wyskoczyła zza jakiegoś wielkiego dębu w stronę Eleny. Bez zastanowienia chłopak zastawił mu drogę, przez co mężczyzna z impetem uderzył go w brzuch. Stefano odleciał do tyłu, popychając Elenę, która straciła równowagę i upadła, uderzając głową o ostro zakończony kamień. Młodszy Salvatore zaczął walczyć, ale był jednak słabszy, więc nieznajomy bez problemu go obezwładnił, wbił kilka drobnych patyków w jego ręce i nogi, by nie miał możliwości ucieczki, przerzucił go przez ramię i warknął do dziewczyny:
 -Przekaż Damonowi wiadomość: jeżeli chce, żeby jego braciszek przeżył, to niech przyjdzie dzisiaj o północy pod ruiny starego kościółka. - po czym zniknął z jęczącym z bólu Stefano.

czwartek, 22 listopada 2012

ROZDZIAŁ 5


ELENA
Po drodze zastanawiałam się, co jest ze mną nie tak. Zawsze muszę natknąć się na jakieś kłopoty i być w centrum ich uwagi. Czułam jak złość lub raczej potworna wściekłość przepełnia każdą komórkę mojego ciała. Czy Damon byłby zdolny...? Byłby. Zaufałam mu...
Zdałam sobie sprawę, że płaczę. Ludzie posyłali mi współczujące spojrzenia. Co chwila ktoś obcy zaczepiał mnie pytając, czy wszystko w porządku. Nie, do cholery, płacze bo mi się nudzi!
Trzasnęłam drzwiami, przechodząc przez przedpokój. Jak wryty stanął przede mną Jeremy ze zdezorientowanym wyrazem twarzy.
-Eleno? Gdzie się podziewałaś!? Czy naprawdę nie mogłaś przynajmniej uprzejmie poinformować mnie, kiedy masz zamiar wrócić? Masz przecież telefon! - w jego głosie czaiła się nutka złości. Patrzył na mnie twardo. Złożył ręce na klatce piersiowej. Zignorowałam jego słowa i zaczęłam wpatrywać się w nicość.
-Eleno? Słuchasz mnie?! - spytał nieco poirytowany. W tym momencie padłam w ramiona swojego brata, mocno go do siebie przytulając. Poczułam ciepłą dłoń na swoich włosach.
-Ty... płaczesz? Co się stało? - szepnął bezradnie. Nie odpowiedziałam. Po prostu stałam i wtulona w chłopaka, zastanawiałam się, czy aby na pewno, pochopnie oskarżając starszego z braci, miałam racje. Stefano też był wampirem, tak samo jak Caroline i ci wszyscy z opuszczonego domku w środku lasu. W gruncie rzeczy - to mógł być każdy. Każdy mógł zabić  Danielle.
-Obiecuję, wszystko Ci wyjaśnię wieczorem. Lub jutro. Teraz chcę wziąć prysznic, przebrać się. I... Jeremy, mogłabym zadzwonić z Twojej komórki? Moja... uległa wypadkowi. - posłałam chłopakowi blady uśmiech, wyjmując zepsute urządzenie. Jeremy westchnął i przewrócił teatralnie oczyma.
-Jasne. - powiedział i wyjął z kieszeni swój telefon. Ujęłam go z wdzięcznością i wbiegłam na górę, kierując się w stronę łazienki. Stanęłam przed lustrem i wykonałam kilka telefonów: do Bonnie, Caroline i rzecz jasna - rodziców Danielle. To było na prawdę trudne. Nie sądziłam, że któregoś dnia będę musiała składać kondolencje rodzicom jakiegokolwiek z moich przyjaciół. Poczułam, jak po raz kolejny łzy napływają mi do oczu, a tusz spływa po policzkach razem z nimi.
Gorąca kąpiel - tego mi było trzeba. Woda zdawała się obmyć ze mnie wszystkie moje problemy. Po rozczesaniu swoich wilgotnych włosów, przebrałam się, narzucając na siebie krótkie spodenki. W samym czarnym, koronkowym staniku, weszłam do pokoju i położyłam się na łóżku. Do ręki wzięłam pamiętnik zapisując na nim dobrych kilka kartek. Zajęło mi to bite półtorej godziny. Nie lada wyzwaniem było opisanie wszystkiego ze szczegółami. Imię Damon pojawiło się w nim z tysiąc razy! Ten mężczyzna siedział mi w głowie non stop. Z cichym westchnieniem odłożyłam notes na swoje miejsce. Wbiłam wzrok w sufit, zastanawiając się, dlaczego mu zaufałam. Nie powinnam była tego robić. Uratowałam mu życie. Czemu do cholery to wszystko robiłam? Jest wampirem, Eleno, otrząśnij się! Ukryłam twarz w dłoniach. To wszystko, tak skomplikowane, zawiłe i trudne, zaczynało mnie przerastać. Ja - nędzna śmiertelniczka. Pragnęłam obudzić się z tego koszmaru. Pragnęłam zobaczyć się z Danielle.
Przymknęłam powieki i nawet nie zauważyłam, kiedy zasnęłam.

DAMON
Objąłem spojrzeniem dosyć duży dom. Poczekałem do wieczora, wolałem nie pokazywać się w tym mieście za dnia. Na niebie już powoli zaczęły pojawiać się gwiazdy i księżyc. Podszedłem do ściany budynku, marszcząc brwi. Zacząłem uważnie słuchać tego, co działo się w środku. Kiedy już wiedziałem, gdzie mam się skierować, skoczyłem i bez problemu pojawiłem się na parapecie okna na piętrze. Puknąłem lekko w szybę.
-Eleno. To ja, Damon. Wiem, ze mnie słyszysz. Wpuść mnie. To nie ja zabiłem Danielle, daj mi wytłumaczyć!

ELENA
Obudziłam się pół godziny później. Cóż, krótka drzemka jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziła. Wstałam, siadając na krawędzi łóżka i wtedy usłyszałam pukanie w szybę. Pośpiesznie doskoczyłam do swojej koszulki i narzuciłam ją na siebie. Ujrzawszy wampira i usłyszawszy jego słowa, rozchyliłam wargi, aby coś powiedzieć, jednakże głos utknął mi w gardle. Zamknęłam drzwi i powolnym krokiem podeszłam do okna. Otworzyłam je i odwróciłam się do niego plecami.
-Jeśli masz coś mówić - mów i proszę, zostaw mnie. - warknęłam, siadając na łóżku.
-Zaproś mnie do środka, inaczej będę tu tkwił jak debil. Poza tym, niezbyt mi wygodnie. - mruknął chłopak, kurczowo trzymając się framugi okna.
-Wchodź. - rzuciłam krótko i wbiłam wzrok w swoje stopy. Po chwili jednak, moje myśli przyćmiła jedna, nic nie znacząca rzecz. Przegryzłam dolną wargę i spojrzałam na niego.
-Ej, długo tu. jesteś? - spytałam, lekko się rumieniąc, ponieważ... na Boga, byłam w samym staniku i krótkich spodenkach! Miałam tylko nadzieje, że mnie nie widział i że nie mam pojęcia, do czego zmierzam. Fakt, zwykłe pytanie, jednakże ja wypowiedziałam je bardzo specyficznie.
-Spokojnie, nic takiego nie widziałem. - wywrócił oczyma, i zaczął przechadzać się po dosyć małym pokoju. .
-Nie bój się, nie przyszedłem Cię podglądywać, chociaż gdybym chciał, mógłbym to zrobić, bo masz ciało nie z tej ziemi. - powiedział i posłał mi szelmowski uśmiech.
-Chyba nie po to tu przyszedłeś, by obdarowywać mnie komplementami... - szepnęłam i wróciłam do oględzin swoich nóg. Wcale nie zamierzałam być dla niego miła. Przecież sprawa Danielle nie była wyjaśniona, a on, jak mniemam, pofatygował się tu, aby mi wszystko dobitnie wyjaśnić.
-Wiem, że może nie jestem zbyt przekonujący, bo praktycznie jesteś jedną z nielicznych osób, na które nie działa mój urok osobisty, a także nie siedzę i nie mącę w Twojej głowie, ale powiem to raz i wyraźnie: to nie ja zabiłem Danielle. - ostatnie słowa wypowiedział spokojnie, głośno i wyraźnie, akcentując poszczególne samogłoski. Przystanął na chwilę koło łóżka, a po chwili usiadł koło mnie. Uniósł kciukiem moją twarz sprawiając, że jego oczy odnalazły moje.
-Eleno... Znam siebie i swoje możliwości. Możesz mnie za to uderzyć w twarz, ale chcę być szczery i wyznam Ci, że ugryzłem twoją koleżankę i napiłem się trochę jej krwi, ale z całą pewnością jej nie zabiłem! - zacisnął dłonie w pięści. A może... ktoś specjalnie zamordował tę dziewczynę, by skłócić mnie i Damona?
-W momencie, kiedy zaczynałem się nią żywić, usłyszałem Ciebie i przestałem. Gdyby ktoś jej nie dobił, żyłaby, a dzisiaj odczuwałaby tylko silny ból głowy i nic by nie pamiętała. - mruknął i ponownie wstał, by pokonać odległość dzielącą łóżko od ściany. Oparł się o nią i założył ręce na piersi. Po całej jego opowieści, zaczynałam mu wierzyć. Nie spuszczałam wzroku z wampira, przez cały czas, kiedy mówił. Potoki słów z jego ust, przywykłam. Zapadła krępująca cisza. A więc on jej nie zabił.
-Ale miałaś rację nazywając mnie potworem. - wychrypiał po chwili ciszy, zaciskając zęby. Pokręciłam głową i w ułamku sekundy spoważniałam.
-Taka jest prawda. Jestem wampirem, a Ty powinnaś się mnie bać. - w wampirzym tempie podbiegł do mnie, choć bardziej wyglądało to jak teleportacja. Ujął w dłonie moją twarz i zajrzał prosto w moje oczy.
-Boisz się mnie, Eleno? - zapytał praktycznie szeptem. Nasze twarze dzieliło zaledwie kilka milimetrów, wręcz dotykał swoimi wargami moich warg. Spuściłam wzrok i poczułam się... podle? Tak, to doskonałe określenie. Było mi na prawdę przykro. I głupio. Chciałam, aby po prostu to wiedział. I chyba mi się udało.
Wierzyłam mu. Zdumiewające. Zaufałam mu. Ponownie, doskonale wiedząc, iż nie powinnam i tym samym wplątuję się w niezłe zawirowania.
-Nie jesteś potworem, Damonie. - szepnęłam i lustrowałam wzrokiem każdy jego nawet najmniejszy gest, ruch. Wydawał się być chodzącym ideałem. Miał rację, powinnam się go bać, ale... ja tego nie czułam. Nie miałam gęsiej skórki w obecności mężczyzny, nie telepałam się jak idiotka. Raptownie cofnęłam się, ale poczułam chłodne dłonie na swoich rumianych policzkach. Zatrzepotałam kilka razy wachlarzem czarnych jak węgiel rzęs i rozchyliłam lekko wargi, chcąc coś powiedzieć. Przełknęłam głośno ślinę i poczułam, jak moje serce drgnęło. Beztrosko wpatrywałam się w błękitne oczy wampira, jak w jakimś transie.
-Nie boję się Ciebie... - szepnęłam najciszej, jak tylko potrafiłam. Ujęłam jego dłonie i lekko spuściłam je wzdłuż tułowia ciemnowłosego. Posłałam mu delikatny uśmiech. I znów ta cisza... cisza, która w takim momencie była jak najbardziej wskazana. Spoglądałam to na jego tęczówki, to na malinowe usta. Przegryzłam delikatnie dolną wargę i odwróciłam wzrok. Poczułam, jak jeden, chłodny i nadzwyczaj przyjemny dreszcz przeszywa moje ciało. Dziwaczne uczucie, aczkolwiek nawet mi się to spodobało. Nie. nie. nie. Nie mogłam sobie pozwolić na żadne miłosne...
Ponownie odwróciłam głowę. Nie darowałabym sobie , gdybym w tej chwili tego nie powiedziała.
-Damonie... Wiesz? Odkąd uratowałam Ci życie i ze wzajemnością... nie potrafię się Ciebie tak po prostu bać, rozumiesz? Chyba, że właśnie w tej chwili rzucisz się na mnie. - mruknęłam. Stałam do niego plecami i wiedziałam, że jestem bezpieczna.
-Po ostatnich wydarzeniach moje uczucia wobec Ciebie gwałtownie się zmieniły... Na lepsze. - mruknął wampir, a ja w tym momencie zbliżyłam się do niego. Wspięłam się na palce i lekko musnęłam jego usta swoimi. Były ciepłe i niezwykle słodkie. W ułamku sekundy odsunęłam się od niego i spuściłam wzrok.
-Powinieneś... już iść. - powiedziałam stanowczo i odetchnęłam głęboko. Zanim zdążyłam się obejrzeć - zniknął. Ot tak. Sam fakt niezwykle mnie ucieszył.
 Eleno, zwariowałaś... postradałaś zmysły, skarciłam się w myślach i odgarnęłam włosy z twarzy. Opadłam na łóżku i mimowolnie kąciki ust powędrowały ku górze. Dotknęłam swoich warg opuszkiem palca i uśmiechnęłam się mimowolnie. Coś mi podpowiedziało, bym podeszła do okna i to właśnie zrobiłam. Na dole ujrzałam... no właśnie. Zbiegłam na dół po drewnianych schodach.
-Eleno, gdzie ty u licha wychodzisz o tej porze? - spytał Jeremy i uniósł brew ku górze. Odchrząknęłam i posłałam bratu tajemnicze spojrzenie.
-Ja... zaraz wracam - rzuciłam i wyszłam z domu, narzucając na siebie sweter.

Stałam na schodach jak głupia, wpatrując się w Damona. Nie widziałam w nim już żadnego krwiopijcy, tylko przystojnego mężczyznę, lustrującego moją skromną osobę swoim przeszywającym wzrokiem.

DAMON
W dziewczynie kotłowało się wiele emocji i ja to dokładnie dostrzegałem, zwłaszcza z takiej odległości, kiedy to nasze twarze dzieliło kilka marnych centymetrów. Patrzyłem prosto w jej oczy, ale nie mogłem się powstrzymać od urywkowych spojrzeń na jej usta. Elena delikatnym ruchem zdjęła moje dłonie ze swoich policzków i w tym właśnie momencie pomyślałem, że to koniec tej magicznej chwili, aczkolwiek jej kolejne działania sprostowały to. Słowa, które wypowiedziała zabrzmiały w mojej głowie i spowodowały, że kąciki moich ust niepowstrzymanie podążyły ku górze.
A to, co po chwili zrobiła, sprawiło, że skamieniałem. Stałem jak posąg, nawet nie mrugając oczyma. A dokładniej... Jej wargi, nienaturalnie słodkie i ciepłe, musnęły moje, przez co po całym moim ciele przebiegł przyjemny dreszcz. Kiedy oddaliła się ode mnie, resztkami samokontroli opanowałem się, by się na nią nie rzucić. Miałem ochotę na więcej i wcale nie chodziło o wampirze pożądanie ludzkiej krwi. Pragnąłem jej jako mężczyzna; jako ktoś, komu spodobała się dziewczyna. Przez ułamek sekundy pomyślałem nawet, że czuję się ponownie jak człowiek, jednak ta myśl wyleciała z mojej głowy szybciej, niż zdążyłem się nad nią poważniej zastanowić. Zdałem sobie sprawę, że patrzę na Elenę łapczywie, jak drapieżnik na ofiarę, więc szybko odwróciłem wzrok i oddaliłem się o kilka kroków w tył.
-Tak, masz rację... Nie powinno mnie tutaj być. - wyszeptałem i natychmiastowo wyskoczyłem przez okno, lekko lądując na ziemi. Już miałem odbiec z tego miejsca, jak najdalej od dziewczyny, kiedy coś mnie zatrzymało. Coś, co znajdowało się głęboko wewnątrz mnie. Stałem jak idiota na środku trawnika, a kończyny odmawiały mi jakiegokolwiek posłuszeństwa. Czułem, że jeżeli teraz bym odszedł, to już bym nie wrócił, uciekłbym z tego miasta i podążył jak najdalej stąd, a tego nie chciałem, chociaż wiedziałem, że powinienem tak postąpić. Ale bałem się, że Elenie mogłoby się coś stać, że ktoś mógłby ją zranić, dlatego też musiałem jej pilnować. Przymknąłem na chwilę oczy i jakby od niechcenia wsłuchałem się w głosy wewnątrz domu. Dziewczyna chciała wyjść...

Po chwili Elena stanęła naprzeciwko mnie, a drzwi zamknęły się za nią z lekkim trzaskiem.
-Nie powinnaś wychodzić, Eleno. - powiedziałem i pokiwałem głową na potwierdzenie swoich słów. Uważnie obserwowałem jej każdy, nawet najdrobniejszy ruch. Była tak łudząco podobna do Katherine... Ale uwielbiałem w niej to, że nią nie była.

Ciemne włosy okalające jej drobną twarz dodawały jej urody i uroku, a drobne ciało aż prosiło się, by je przytulić i obronić. Wygląd nie miał tu większego znaczenia. Oczarowała mnie swoim charakterem.
-Właściwie to mnie nie powinno tutaj być. Nie powinnaś mnie znać. - starałem się, aby Elena nie zauważyła jak dużo znaczyło dla mnie wypowiedzenie tych słów. Miałem ochotę wykrzyczeć wszystko, co czuję.

-Czekaj! - wyrwało się Elenie.
-Żegnaj. - mruknąłem i odwróciłem się na pięcie, jednak zanim zrobiłem pięć kroków w przód, stanąłem i dodałem:
-Nie, nie potrafię... Jutro najprawdopodobniej będę tego żałował, ale... - nie dokończyłem, tylko zmaterializowałem się obok Eleny i wziąłem ją w swoje ramiona. Powoli zbliżyłem swoją twarz do jej i połączyłem nasze usta czułym i delikatnym pocałunkiem. Położyłem rękę na jej drobnych plecach i lekko przycisnąłem ją do siebie, jakbym chciał, by nasze ciała się połączyły i stworzyły jedność. Miała takie subtelne i wykwintne wargi, że za każdym razem, gdy ich dotykałem, po moim ciele przechodził dreszcz rozkoszy.
Po chwili pozwoliłem sobie na nieco więcej namiętności. Zacząłem całować ją jak kochanek kochankę, jak chłopak zakochany w swojej dziewczynie... Mógłbym zatracić się na zawsze w tej romantycznej chwili. Zacząłem gładzić dłońmi całe jej ciało, jednak nie byłem agresywny - dawałem jej wybór, w każdym momencie mogła przestać. Docisnąłem ją do ściany domu. Lekko przejechałem językiem po jej dolnej wardze, po czym przerwałem pocałunek z cichym westchnieniem i wymruczałem cicho jej imię.
Ponownie złączyłem nasze usta, a także języki dzikim 'tańcem'. Złapałem ją w pasie i szybkim ruchem wskoczyłem na parapet i wkroczyłem do jej pokoju. Lekko popchnąłem ją na łóżko, nie przerywając pocałunku. Moje ręce błądziły po jej ciele...
Po chwili poczułem, jak pragnienie pali moje gardło, więc z ostrożności przestałem ją całować, a z moich ust poleciał wianuszek przekleństw.
-Wybacz, nie mogę... - usiadłem na brzegu łóżka i ukryłem swoją twarz w dłoniach. Zmieniała się, rysy mi tężały, oczy czerwieniały, kły rosły w nienaturalnie szybkim tempem. Zmieniałem się w potwora, a najgorsze było to, że miałem ochotę rzucić się na Elenę i wyssać z niej całą krew.

ELENA
To co mi powiedział... nie mogłam pozwolić mu odejść tak po prostu. Nie teraz. Zależało mi na nim, choć zdawałam sobie sprawę z tego, iż nie powinnam się w jakikolwiek sposób przywiązywać do tego mężczyzny. Chciałam coś powiedzieć, wykrzyczeć mu w twarz, jak bardzo chcę, aby został, aczkolwiek słowa utknęły gdzieś w gardle. Zawiązała się na nim niewidzialna nić. Może właśnie tak powinno być? To przecież cisza jest największym skarbem.
Przełknęłam głośno ślinę i kiedy już chciałam zaprotestować, zjawił się obok. Wilgotne wargi musnęły moje, aby już po chwili zatracić się w namiętnym pocałunku. Wplotłam ręce w jego kruczoczarne włosy i przywarłam ciałem do wampira. Eleno, co ty wyprawiasz! krzyczałam w myślach i nawet nie przejęłam się tym, że Damon to słyszał. To było coś, czego nie mogłam w żaden sposób powstrzymać. Poczułam chłodną ścianę za plecami i lekko się niej podtrzymałam. Zatopiłam się w jego błękitnych tęczówkach i w ułamku sekundy poczułam, jak napiera na mnie ciałem. Całowałam go z pożądaniem, pieszcząc językiem jego podniebienie. Poczułam, jak tracę grunt pod nogami i w tym samym momencie leżeliśmy już na łóżku, jakby świat się nie liczył.
Ale... Wszystko co dobre, kiedyś musi dobiec końca. Damon stał się nieco zbyt brutalny. Poczułam silny uścisk na swoim brzuchu, a pocałunki nie były już wcale tak subtelne i delikatne.
-Damon..? - szepnęłam i lekko odepchnęłam go od siebie. Ten posłusznie usiadł na krawędzi łóżka. Uczyniłam to samo, siadając obok. Widząc jego twarz... w gruncie rzeczy nie przeraziłam się. Ujęłam jego dłonie i zmusiłam, aby na mnie spojrzał.
-Walcz z tym. - powiedziałam półszeptem, nie spuszczając wzroku z przekrwionych oczu wampira i popękanych policzków.
-Walcz, Damonie!
Kiedy już wydawało mi się, że osiągnęłam swój cel, w ułamku sekundy poczułam żelazny uścisk na nadgarstkach i znalazłam się pod ścianą. Moje serce zaczęło bić nienaturalnie szybko, a oddech przyśpieszył.
Robisz mi krzywdę, puść mnie! - wrzasnęłam w myślach. Dłoni praktycznie już nie czułam, co dawało tylko uporczywe mrowienie. Nie wiedziałam, co mam teraz zrobić. Wydawał się w ogóle mnie nie słuchać, a jego usta w szybkim tempie zbliżały się do mojej szyi. Zacisnęłam powieki i poczułam, jak jeszcze bardziej przywierałam do zimnej ściany. Zagryzłam dolną wargę. Miałam tylko nadzieję, że Jeremy nie będzie świadkiem tego fatalnego zdarzenia. Damon... krzywdzisz mnie. - powtórzyłam z nutką nadziei, że w końcu przezwycięży pragnienie. W ułamku sekundy strach mnie sparaliżował, bo kiedy wydawać by się mogło, że zatopi kły w mojej miękkiej skórze, tak się nie stało. Opadłam na podłogę, rozcierając nadgarstki. Potworne mrowienie ogarnęło całe moje ręce. Zacisnęłam zęby, aby nie wydać z siebie żałosnego krzyku rozpaczy. Uniosłam głowę. Stał przede mną, wyraźnie przerażony. Odetchnęłam głęboko, wstałam, podtrzymując się ściany. Było mi niedobrze, a mój żołądek zdawał się fikać koziołki. Zlustrowałam wzrokiem jego twarz i bezwładnie na niego poleciałam, tracąc przytomność. Te wszystkie feralne zdarzenia, zebrane w całość... Mój organizm tego nie wytrzymał, zemdlałam. Potem już tylko ciemność ogarnęła mój umysł. Wdarła się do niego siłą i nie chciała ustąpić.

czwartek, 8 listopada 2012

ROZDZIAŁ 4



ELENA
Uśmiechnęłam się przez łzy i rzuciłam się Damonowi na szyję. No, może nie dosłownie, po prostu go przytuliłam. Nie za mocno, gdyż widziałam, jak bardzo był osłabiony. Moja krew krążyła w jego organizmie, lecz to nie było problemem. Po prostu chciałam trwać w tej chwili, beztrosko wtulona w wampira. Nie byłam pewna, jak zareaguje. To był Damon, ten, który przepełniony był sarkazmem i cynizmem. Niech mnie odrzuci, lub po prostu odtrąci, odepchnie. Ja tylko chciałam, tak bardzo pragnęłam  poczuć jego bliskość. 
Na Boga, to wampir, to najprawdziwszy wampir jak ten z legend i baśni najsławniejszych wieszczy. Żywi się krwią ludzi, jest niewiarygodnie silny, posiada zdolność do samoregeneracji oraz...jest niesamowicie i zagadkowo pociągający. Cóż, to pewnie taka wampirza sztuczka na przyciągnięcie ofiar.
Spojrzałam na jego twarz i chwyciłam jego policzki tak, aby mógł spojrzeć mi w oczy.
 -Chcesz więcej? - spytałam szybko i moją twarz wykrzywił gest bezradności. Nie zastanawiałam się nad niczym innym, niżeli dać mu więcej płynu ustrojowego. Krew sączyła się niemiłosiernie, a ja cicho jęknęłam. Odwróciłam dłoń tak, aby mógł po prostu się w nią wgryźć. Nie byłam wtedy jeszcze tym przerażona, przecież ja chciałam tylko mu się odwdzięczyć. Gdyby nie on, byłoby krucho ze mną. Ba! Nie przeżyłabym dzisiejszej nocy, mogłam się założyć.
 -Nie, Eleno, starczy. - powiedział Damon patrząc jak zahipnotyzowany na moją rękę. Kiwnęłam delikatnie głową i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Niewiele widziałam. Mój wzrok zatrzymał się na drzwiach, w których ujrzałam... postawnego mężczyznę. Nie tego, który mnie porwał. Ten był bardziej muskularny i bardziej.. zadbany? Przeraziłam się nie na żarty. Wstałam i nie zdążyłam niczego zrobić. Usłyszałam cichy łomot - to Damon odleciał kilka metrów w bok. Poczułam, jak wampir przygważdża mnie do ściany. Uderzyłam głową o zimną ścianę, jeśli tą melinę można było tak nazwać i przymknęłam powieki. Zaczęłam oddychać bardzo płytko i nieregularnie. 
 -Ty mała... nędzna.. szmato. - wysyczał mi prosto w twarz. Na jego twarzy zaczęły malować się delikatne żyłki. Jednak to wystające kły przerażały mnie najbardziej. 
 -Błagam... - szepnęłam, czując jak ściska moje ręce, prawie je łamiąc. 
-Po prostu się zamknij. - wycharczał i już wtedy poczułam tak silny ból, którego nie dało się opisać. 
 Wbił kły w moją szyję, a ja wygięłam się w łuk, rozchylając przy tym malinowe, spierzchnięte usta.
 Poczułam, jak tracę siły. Zaczęłam krzyczeć, ostatkami sił próbowałam go odepchnąć. Poczułam silny ból w okolicy brzucha i kiedy mnie wypuścił, ja opadłam na podłogę niczym wrak człowieka. Wszystko mnie bolało, a ból w głowie? To koszmar, najczarniejsze scenariusze. Krew sączyła się i sączyła, a ja słyszałam tylko odgłosy walki. Nie uniosłam głowy, byłam zbyt słaba. Po chwili znów przypływ niesamowitej suchości w ustach, ciemność przed oczami... świst w uszach, przez który myślałam, że zwariuję. Nie wiedziałam, co było najgorsze. Ból, przepełniał każdą, nawet najmniejszą komórkę mojego kruchego ciała. W ułamku sekundy straciłam przytomność. Czy ja umarłam?...

DAMON
Dziewczyna w szaleńczym tempie zniknęła z moich ramion. Jakaś ręka popchnęła mnie do tyłu. Straciłem równowagę i odleciałem kilka metrów dalej. Pospiesznie wstałem, rozejrzałem się i ujrzałem mężczyznę, który właśnie wbijał kły w szyję Eleny. Doskoczyłem do niego i z nienaturalną siłą, która gotowała się we mnie ze złości odrzuciłem go gdzieś w tył. Po chwili znów trzymałem go za frak i lekko nim trząsłem. 
-Pożałujesz tego, że ją tknąłeś. Pożałujesz... Tak samo jak reszta Twoich kolegów. Nie macie prawa tknąć Eleny, rozumiesz? - wycharczałem wściekle przez zęby. Mężczyzna jednak nie chciał poddać się bez walki. Jakimś cudem wyswobodził się z mojego uścisku i z całym impetem walnął mnie w pierś. Odleciałem  na jakąś ścianę, która nieprzyjemnie się zatrzęsła. Straciłem na chwilę oddech. Złapałem jakiś drąg, najprawdopodobniej resztkę po dawnym stole i rzuciłem się na wampira. Ten jednak odskoczył, złapał mnie za szyję i przycisnął do ściany. 
-Jesteś za słaby, by pokonać nas wszystkich. - mruknął, uśmiechając się złośliwie, a ja skorzystałem z tej okazji i bezceremonialnie wbiłem mu kołek w serce. Opadł na ziemię, a ja otrzepałem swoje spodnie od kurzu. Rozejrzałem się po pomieszczeniu i serce mi drgnęło. 
-Elena... Elena! - po chwili trzymałem ją w ramionach, kładąc swoją zimną dłoń na jej czole. Z trudem oddychała, jej serce biło strasznie nierówno. Bez namysłu wziąłem jakiś ostro zakończony kamień, przeciąłem sobie skórę od łokcia, aż do dłoni i przyłożyłem jej krwawiącą ranę do ust.
 -Musisz żyć, Eleno... - wyszeptałem, czując łzę na policzku. Kiedy ja ostatni raz płakałem? Kiedy mi na kimś zależało? Teraz błagałem w myślach, by dziewczyna przeżyła.
 W jakiś nienaturalny sposób zbliżyliśmy się do siebie, nawet nie zauważyłem kiedy.
Uśmiechnąłem się, właściwie sam do siebie, bo dziewczyna przytknęła moją rękę do ust i zaczęła pić życiodajny płyn. Teraz połączeni byliśmy nie tylko umysłami, chociaż to było bardzo intymne, ale także aurami. Wampir oddający krew człowiekowi w jakiś sposób otwiera przed nim swoją duszę, swój umysł, wyjawia swoje wspomnienia, nawet te, które pragnąłby zachować tylko dla siebie. Głaskałem ją lekko po włosach, jakbym chciał przez to powiedzieć, że jestem przy niej i że nie musi się niczego bać. W pewnym momencie Elena krzyknęła. Przerażony rozejrzałem się, bo pomyślałem, że może zauważyła jeszcze jednego krwiopijcę, jednak po chwili dotarło do mnie, że jej ciało zaczyna się regenerować. Patrzyłem na jej ranę na nadgarstku, która przestała krwawić i powoli się zabliźniała. Musiała cierpieć.
-Damon... - wychrypiała cicho, najprawdopodobniej nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
-Eleno, spokojnie... Pij, jest Ci to potrzebne. - powiedziałem. Zdałem sobie sprawę, że jestem czuły i opiekuńczy. Takie cechy nigdy, ale to nigdy nie ujawniały się u mnie, więc byłem totalnie zdezorientowany. Nie wiedziałem, czy potrafię się odnaleźć w nowym obliczu. Widząc jednak jak Elena cierpi, takie właśnie zachowanie wydawało mi się odpowiednie i na miejscu, nie mogłem postąpić inaczej. Nie mogłem jej zostawić. Każdy, kto znał mnie i moją przeszłość mógł stwierdzić, że pomagałem jej tylko dlatego, iż oszałamiająco przypominała Katherine. Może byłem martwym, egoistycznym, rozpuszczonym potworem, aczkolwiek mogły we mnie narodzić się jakieś emocje, uczucia wobec kogoś.
Stwierdziłem, że taka ilość krwi, którą obdarowałem dziewczynę starczyła, a jednocześnie bałem się, że gdyby wypiła jeszcze trochę stałaby się tragedia i rozpoczęłaby się przemiana, a tego nie chciałem. Nie chciałem skazać Eleny na taki los, jak mój, więc odsunąłem rękę i schowałem za plecami. Dziewczyna otworzyła oczy i zaczęła oddychać już w pełni normalnie. Powoli odepchnęła się ode mnie i wstała, przytrzymując się ściany. 
-Dasz radę? Jesteś tego pewna? - zapytałem. Skinęła głową.
-Tak, nie jestem dzieckiem. - mruknęła. Lekko się zakołysała, jednak zrobiła jeden krok do przodu. Pokiwałem głową i wyprostowałem się, odwracając się od dziewczyny. Ciała wampirów będzie trzeba spalić. Postanowiłem, że wrócę tutaj w nocy, by to uczynić. 
-Chodźmy stąd. - mruknąłem, odwracając się w stronę Eleny. Spodziewałem się, że będzie w stanie utrzymać się na nogach, jednak... Ta zadrżała i upadła. Nie zdążyłem nawet w jakikolwiek sposób zareagować. Przekląłem głośno, gdyż usłyszałem, że głowa dziewczyny upada z głośnym łomotem na ziemię. Przecież już była wykończona, a teraz do tego potężne uderzenie w głowę... Niedobrze. Właściwie to była moja wina, mogłem ją złapać. 
-Eleno! Nic Ci nie jest?! - zapytałem, doskakując do niej. Uniosłem jej głowę i położyłem sobie na kolana. Palcem pogłaskałem ją po policzku. Wpatrywałem się w jej oczy, oczekując reakcji z jej strony. Nie miała siły, by cokolwiek powiedzieć, więc posłała do mojego umysłu myśli, bardzo ciche myśli:
'Po prostu zabierz mnie do domu..'
Tak też zrobiłem. Wziąłem ją na ręce, starając się być jak najbardziej delikatny i podążyłem w stronę pensjonatu. (...)
 -Stafano? Słyszysz mnie? - zapytałem nieco już zirytowany faktem, że nie mogłem się do niego dodzwonić. Po raz kolejny wybrałem numer i nacisnąłem zieloną słuchawkę. Po kilkunastu próbach usłyszałem w końcu męski głos:
 -Halo?
 -To ja, Damon. Czemu nie odbierasz, do cholery? - niemal krzyknąłem. Sięgnąłem dłonią po karafkę wina stojącą na stoliku obok fotela, w którym usiadłem. Naprzeciwko mnie stał rozpalony kominek, w którym wesoło tańczyły płomienie.
-Byłem nieco zajęty. Nie chodzę wciąż z telefonem przy sobie. - mój brat jak zwykle panował nad swoim głosem, nie dając po sobie poznać, że jest na mnie wściekły za takie niemiłe przywitanie. Z gracją przechyliłem karafkę pełną trunku, uważając przy tym, by nie zmącić klarowności wytwornego napoju. 
 -Mam problem i sam sobie nie poradzę. Wytłumaczę vi jak się spotkamy. Czekam na ciebie w pensjonacie w Mystic Falls. - mruknąłem niemal błagalnym tonem. Powstałem, by miarowym krokiem przemierzyć całą długość salonu. Nacisnąłem czerwoną słuchawkę i odłożyłem telefon na kanapę. Przystanąłem na chwilę przy kominku, wpatrując się w płomienie. Następnie skierowałem się do pokoju, w którym spała Elena. Podszedłem do łóżka, starając się zachowywać jak najciszej i uśmiechnąłem się delikatnie. Elena mała, słodka Elena, kimże ona u diabła była? 
Wygląd niewinnej istotki nijak nie komponował z jej charakterem. Któż by pomyślał, iż to dziewczę kiedykolwiek będzie zdolne tak ufnie spocząć w ramionach wampira, który już niejednokrotnie dotkliwie ją skrzywdził zarówno swoim tonem głosu, jak i obojętnością? Delikatnie przejechałem palcem po jej policzku i lekkim, zgrabnym ruchem odgarnąłem włosy, które bezładnie rozłożyły się na całej jej twarzy. (...)
 -Jesteś. - mruknąłem zdziwiony unosząc brew ku górze. Przede mną w całej okazałości stał Stefano.
 -Starałem się przybyć tu jak najszybciej. O co znowu chodzi, Damon? Jeżeli to kolejny żart... - powiedział, patrząc na mnie podejrzliwie, jednak ja pokiwałem przecząco głową. Cóż, znał mnie doskonale i mógł się bać, że go oszukam.
 -Nie tym razem, braciszku. Chodź. - pociągnąłem go za ramię, nie zwracając uwagi na to, czy ten gest nie wydawał się niegrzeczny z mojej strony. Po chwili stanęliśmy przed drzwiami do mojego pokoju. 
-Panuj nad sobą, widok, który ujrzysz może cię nieco wytrącić z równowagi. - ostrzegłem cicho.




ELENA
Obudziłam się nazajutrz, w tej samej sypialni. Nie wiedziałam, co czuję, moje myśli krążyły tylko po wydarzeniach z dzisiejszej, feralnej nocy. Westchnęłam głęboko czując lekki ucisk w klatce piersiowej, jednakże nie miałam ochoty się nad tym zastanawiać ani zamartwiać się tym. Bez wątpienia będzie dobrze, tylko potrzeba czasu. Powoli i bezszelestnie wstałam, siadając na krawędzi łóżka. Czułam się.. praktycznie dobrze. Pomijając straszne nudności i mrowienie w lewej ręce. Wzrok skierowałam na wielki, biały zegar, wiszący naprzeciwko łóżka, który wskazywał godzinę dziewiątą dwadzieścia. Uśmiechnęłam się delikatnie, zastanawiając się gdzie w tej chwili jest wampir. 
 W dziwaczny sposób zbliżyliśmy się do siebie, na co pozwoliły nam te tragiczne wydarzenia. Sama nie wiedziałam, co mam o tym myśleć, jednakże w jakiś sposób podobało mi się to. W gruncie rzeczy, mężczyzna był niezwykle pociągający i na skinienie palca mógłby mieć każdą. Z pewnością tak było. Być może właśnie to mnie w nim pociągało? Sama nie wiem.  
W pewnym momencie zapragnęłam zobaczyć się z Jeremim. I Bonnie. I Caroline... Wiele pytań, które stawiał przede mną następny dzień, wierciły mi dziurę w brzuchu. Uporczywie starałam się dociec, co tak w rzeczywistości połączyło nasze umysły. Realnie, mogła zrobić to jakaś czarownica, której jedno z nas mogło podpaść. Ale... w sumie, druga osoba byłaby bez winy, więc gdzie tu sens i jakakolwiek logika? 
 Pokręciłam głową, wyrwana z zamyśleń, ponieważ moim oczom ukazał się Damon, opierający się o framugę drzwi.
-Cześć śpiąca królewno. - powiedział i posłał mi łobuzerski uśmiech. Spojrzałam na niego spode łba i wywróciłam teatralnie oczyma.
-Dzień dobry. - mruknęłam. Myliłam się sądząc, iż Damon jest sam. Zza jego pleców wyłoniła się sylwetka obcego mi mężczyzny, który spoglądał na mnie, jakby zobaczył ducha. Rozchyliłam lekko malinowe wargi, aby móc coś powiedzieć, jednakże w ułamku sekundy poczułam silny uścisk na swojej szyi.
-Katherine! - niemalże krzyknął, ciężko i gardłowo oddychając. Spojrzałam w  zielone tęczówki chłopaka i złapałam za dłoń, którą trzymał mnie niemalże w powietrzu. Zaczęłam się dusić, ale już po chwili odetchnęłam z ulgą, dotykając podłogi. Katherine? On myślał, że ja to jakaś Katherine? Co tu się do cholery dzieje? Przecież... ach, faktycznie, Damon nie raczył za pierwszym razem wspomnieć cokolwiek o Katherine. Znałam samo jej imię, który w myślach wypowiadał tak pieszczotliwie... Widocznie dla drugiego wampira również musiała być poniekąd ważna lub.. nie, źle to odczytałam. Był zszokowany i gotowy mnie rozszarpać. 
-Mówiłem ci, żebyś nad sobą panował. Nie masz prawa jej tknąć, rozumiesz? - wycharczał Damon, kryjąc mnie swoim ciałem. Był najwyraźniej bardzo zdenerwowany reakcją chłopaka. Tamten skinął tylko głową. 
-To mój młodszy brat, Stefano. - przedstawił nieznajomego Damon. -To jest Elena. - wskazał na mnie, a Stefano zmrużył lekko oczy, jakby wciąż nie dowierzając. Mnie interesowało jednak coś innego.
-Kto to jest Katherine? - po chwili usłyszałam swój nieco podniesiony ton głosu. Mężczyźni mnie zignorowali. Nic a nic z tego nie rozumiałam, a cała ta sytuacja wydawała mi się nadzwyczaj dziwaczna. 
Damon wskazał mi miejsce przy stole, a ja posłusznie tam usiadłam i posłałam mu przy tym pytające spojrzenie. Założyłam noga na nogę, marszcząc brwi. Z ust mężczyzny zaczął wylewać się potok słów. Mówił bardzo szybko, jakby chcąc zaoszczędzić na czasie. Opowiadał o całej naszej historii od początku do końca, nie zapominając o żadnych szczegółach. Wzrok przenosiłam to na Damona, to na Stefano, który spoglądał na mnie niemalże płochliwie. Z wyrazu jego twarzy wyczytałam również, że w każdej chwili gotowy był wbić mi kły w szyję i rozkoszować się smakiem mojej krwi. Odetchnęłam głęboko, czekając na finał opowieści wampira. Nie wtrącałam swoich słów, ponieważ były zbędne. W pewnym momencie nasze spojrzenia skrzyżowały się, a sam Damon zamilkł. Uniosłam brew ku górze i ponownie zlustrowałam wzrokiem młodszego z braci, nerwowo krążącego po całej sypialni.
-I co o tym sądzisz? - zapytał Damon, patrząc na niego. Ten jednak  milczał. Po chwili wychrypiał: 
 -Nie mam pojęcia, Damon, ale najprawdopodobniej wpadliście w niezłe kłopoty.
 Po raz kolejny spojrzał na mnie, jakby nie wierzył, że naprawdę tutaj jestem i istnieję.
 Pięknie, tego mi było trzeba, kolejne problemy. Brawo, panno Gilbert, brawo. Wplątałam się w niezłe bagno. Jedynym plusem całej tej sytuacji był sam Damon. W jakiś sposób pragnęłam się do niego zbliżyć, co mi się po malutkiej części udało, na myśli oczywiście mam zajście w piwnicy. Zdałam sobie sprawę, że uratował mi życie. Ze wzajemnością.
Odrzuciłam do tyłu czekoladowe włosy i wstałam, podchodząc do okna. Nie patrząc na żadnego z nich, przemówiłam. 
 - Początkowo po prostu musimy się dowiedzieć, co tak na prawdę w tajemniczy sposób połączyło nasze umysły ze sobą. Co do wampirów... - tu odetchnęłam głęboko, przymykając powieki. Przypomniałam sobie wszystko, najdrobniejsze szczegóły, dotyk tego potwora, jego kły, wbite w szyję. Pokręciłam głową i spojrzałam na siedzącego mężczyznę.
-Nie, Eleno, nie masz racji. - sprostował Damon. Pokręcił przecząco głową, zerkając na Stefana. Ten chyba też był tego zdania, co on.
-Nie możemy narażać się na niebezpieczeństwo.W pierwszej kolejności musimy wybić wszystkie wampiry, które mogły mieć wspólne plany z tamtymi, których ciała gniją pod ziemią. - mruknął. Oparłem się leniwie na ręce i wpatrywał przed siebie, jakby w kompletną nicość. 
 -Tylko mamy mały problem. - w głosie Stefano pobrzmiewała nutka ironii. Spojrzałem na niego ze zdziwieniem, a ten kontynuował:
 -Nie wiemy ilu ich jest i czego chcą,
Damon prychnął i wywrócił teatralnie oczyma.
Tego było za wiele. Musiałam ochłonąć. Zaczęłam zastanawiać się nad tym, jak bardzo Jeremy musi odchodzić od zmysłów. Przecież nie poinformowałam go o niczym.
-Mogę Cię na chwilę prosić? - szepnęłam i skinęłam głową na Damona, aby po prostu ze mną wyszedł na korytarz. 
 Powolnym krokiem zaczęłam iść w kierunku drzwi, omijając przy tym szerokim łukiem Stefano.
 Skrzyżowałam ręce na piersiach i czekając, aż wampir do mnie dojdzie, nerwowo zerknęłam na zegarek. 
 - Czy... chcę wrócić do domu. Chociażby na chwilę. Nie zniosę myśli, że tak po prostu wszystkich zostawiłam. A mój telefon.. - wyjęłam z kieszeni komórkę. - Sam widzisz, nie mam jak zadzwonić. Wzruszyłam ramionami i przeniosłam wzrok na jego twarz. W oczekiwaniu na jego reakcję, szybko dodałam:
 -Obiecuję, że... że pojawię się tu jutro. 
 Wiedziałam, że nie jest zadowolony z mojego pomysłu, jednakże ja po prostu musiałam to zrobić.  I druga sprawa... korciło mnie, aby po drodze wstąpić do Danielle, jednej z moich najlepszych przyjaciółek
-Jasne, Twoja rodzina i przyjaciele muszą się o Ciebie porządnie martwić. - mruknął Damon, po czym posłał mi delikatny uśmiech. -Mam jednak nadzieję, że będziesz trzymała język za zębami. - dodał po chwili. Kiwnęłam lekko głową. 
Do moich uszu dobiegł dźwięk nadawanych wiadomości.. I właśnie wtedy zdałam sobie sprawę, o kim mowa. Szybko wbiegłam do pokoju i ujrzawszy niewielki telewizor, w który wpatrywał się Stefan, stanęłam przed nim jak wryta. Rozchyliłam usta i wsłuchałam się w słowa prezentera. Zwierzę. Atak zwierzęcia. Kobieta. Nie żyje. Danielle. Po moim policzku pociekła łza, potem druga i trzecia. Skierowałam głowę w kierunku Damona i posłałam mu mordercze spojrzenie.
 - Ty... potworze.. - wyszeptałam i po prostu zbiegłam ze schodów, kierując się to wyjścia z pensjonatu.. Wiedziałam. To był on.

DAMON 
Rozbrzmiały dźwięki telewizora. Usłyszałem podekscytowany głos jakiegoś mężczyzny. Pomiędzy długimi wywodami na temat przyczyn śmierci można było usłyszeć jedno imię; Danielle. I wtedy sobie przypomniałem. No nie. Nie ma to jak szczęście, doprawdy. Właśnie tą dziewczyną musiałem się wtedy pożywić?!  Ruszyłem za Eleną, która wbiegła do pokoju. Utrzymywałem dystans kilku metrów.
Podrapałem się po głowie. Nie, to niemożliwe. Nie wypiłem takiej ilości krwi, by jej zaszkodzić! Danielle musiała przeżyć mój atak, nie było innego wyboru. Może mogła dostać po przebudzeniu się silnych bólów głowy i poczucia okropnego zmęczenia, ale śmierć? Zdecydowanie nie. Znałem się na swojej robocie. 
 -Elena! - krzyknąłem, kiedy ta wybiegła z pokoju i skierowała się do drzwi wyjściowych. Trzasnęła nimi, jak gdyby chciała przez siłę uderzenia powiedzieć mi, jak bardzo mnie nienawidzi. Podszedłem do ściany i walnąłem o nią głową. Ktoś tu urządzał sobie ze mnie małą zabawę...
"Eleno! Daj mi wszystko wytłumaczyć!" - pomyślałem, jednak ta nie zatrzymała się i po kilku minutach była już w swoim domu. Jakby tego było mało, zamknęła przede mną swój umysł, a ja, chociaż korzystałem z wszelkich sposobów, by się do niego wedrzeć, mogłem tylko rozpaczać nad swoim losem, bo nasze połączenie było z jednej strony szczelnie zamknięte. 
 -A niech to! - krzyknąłem i kopnąłem w fotel z czarnej skóry, który roztrzaskał się na kilka drobnych kawałków, a każdy poleciał w inną stronę. Usiadłem na ziemi i włożyłem ręce w twarz.
 -Co się stało? - zapytał zdziwiony Stefano, patrzący się na nas jak zaczarowany. Uniósł brew ku górze. 
-Elena twierdzi, że zabiłem jej przyjaciółkę. - warknąłem niemalże bezgłośnie.
 -Zależy Ci na niej. - wychrypiał Stefano, po czym zebrał pozostałości po fotelu i włożył je do kominka. 
 Czy mi na niej zależało? Tak, chyba tak.
 -Wygląda jak Katherine, chociaż nigdy nią nie będzie, Damonie. Pamiętaj. Nie zakochuj się na siłę w tej dziewczynie. - wyszeptał, kucając koło mnie. Zdenerwowałem się. Skoczyłem i złapałem Stefano za koszulę, niemal rozrywając ją na strzępy. Uniosłem go tak że jego nogi nie dotykały ziemi.
 -Za kogo ty mnie do cholery masz?! - krzyknąłem i rzuciłem nim o ścianę.
 -Katherine to przeszłość. - każde to słowo wypowiedziałem powoli, jakbym zwracał się do dziecka.



wtorek, 16 października 2012

ROZDZIAŁ 3

ELENA
W pierwszym momencie kompletnie nie wiedziałam, co się dzieje. Wszystko trwało zaledwie kilka sekund. Mój mózg nie zdołał zarejestrować najważniejszych szczegółów. Poderwałam się do góry, raptownie odskakując. Straciłam grunt pod nogami i wszystko zaczęło dziać się tak nienaturalnie szybko... Usłyszałam dźwięk tłuczonej szyby. Mimowolnie krzyknęłam, zdążyłam tylko odwrócić się i posłać Damonowi błagające o pomoc spojrzenie.
-Puść mnie, puść... Proszę!- usilnie próbowałam walczyć ze swoim porywaczem, jednakże nic nie wskórałam. -To boli! - mężczyzna, bo to właśnie on mnie porwał, spojrzał na mnie unosząc brew ku górze i warknął tylko:
-Zamknij się.
 Zacisnęłam pięści i wtedy usłyszałam słowa w swoim umyśle. Mimowolnie złapałam się w okolice skroni i próbowałam skoncentrować. 
'Co się dzieje, Damon? Jeśli to jakiś żart, to nie jest śmieszny! ' - niemalże krzyczałam w myślach.. Odetchnęłam głęboko. Jeszcze chwilę temu byliśmy w lesie, teraz wampir z impetem rzucił mną o podłogę, zamykając drzwi od jakiegoś pomieszczenia. Spojrzałam na niewielką plamę krwi na ramieniu. 
'To nie jest żart... Skoncentruj się! Gdzie jesteś?!' - Damon wydawał się być równie przerażony, jak ja.
'Biegł wzdłuż lasu, jestem w... jakiejś piwnicy? Nie wiem, panuje półmrok. Boję się, cholernie się boję!' - tyle udało mi się posłać w umysł Damona. Potem podciągnęłam kolana pod podbródek i zrobiłam kilka wdechów i wydechów w celu uspokojenia się. Telepałam się niemiłosiernie, nie wiedziałam, czy bardziej z zimna, czy strachu. Po prostu się bałam, a strach mnie paraliżował. 
'Poznajesz napastnika?' - usiłował dowiedzieć się mój umysłowy kolega.
'Nie mam pojęcia, kto to do cholery jest. Po prostu kazał mi być cicho, bo inaczej... ' - dodałam i urwałam, ponieważ straciłam przytomność, pod wpływem silnego ciosu w tył głowy.

DAMON
Byłem totalnie przerażony. Po pierwsze, właśnie porwano dziewczynę, z którą połączony byłem umysłem. Po drugie, mieszkańcy miasteczka mogliby o to porwanie obwinić właśnie mnie, bo przecież niektórzy widzieli nas razem i to w dość dwuznacznej sytuacji. Niosłem śpiącą Elenę, która wyglądała, jakbym ją właśnie zgwałcił. Niedobrze, bardzo niedobrze. Chciałem zostać tu nieco dłużej, ale gdybym teraz nie uratował jej życia, nie miałbym szans na spokojne ulokowanie się w tej okolicy. Po raz kolejny rozejrzałem się po okolicy, jakbym miał nadzieję, że to był jakiś chory żart i że zaraz Elena wyjdzie zza drzewa, uśmiechając się łobuzersko. Wiedziałem jednak, a podpowiadał mi to rozum, że tak nie będzie. Stałem jak sparaliżowany, a wiatr rozwiewał moje włosy, powodując jeszcze większy nieład na mojej głowie. Przeklinałem w kilku językach, zaciskając dłonie w pięści.
Żyła. Jak dobrze, że żyła... W jakiś chory i niewytłumaczalny sposób cholernie mi na niej zależało, chociaż znałem ją tak krótko. Niby ludzie są przewidywalni, ale zdarzają się takie przypadki, jak właśnie ona, i nas, wampiry, to pociągało. 
Bezsensowne stanie na pewno nie pomogłoby mi w odnalezieniu dziewczyny, dlatego też ruszyłem się z miejsca, czując każdy mięsień ciała osobno. Na początku spacerowałem wzdłuż linii lasu, nerwowo przygryzając dolną wargę. 
 "Nie bój się, uratuję Cię. Przysięgam. Słyszysz? Przysięgam, że Cię uratuję." - z tymi myślami posłałem tyle uczucia i zaangażowania, że z całą pewnością musiała mi uwierzyć. Tak, zrobię wszystko, byle tylko ją jeszcze raz zobaczyć. Przystanąłem, kiedy wspomniała o piwnicy.
 Ucieszyłem się, ze nie będę musiał przeprowadzać dochodowego śledztwa. Jedyny budynek, w którym mogła być Elena, znajdował się z dobre dwa kilometry stąd. Pośpiesznie ruszyłem w tamtym kierunku, używając całej swojej mocy, by poruszać się jak najszybciej. Liczyła się każda sekunda. 
 "Eleno? Słyszysz mnie?" - pomyślałem gorączkowo, kiedy nie dokończyła zdania. Musiała zemdleć. W mojej głowie zapanowała pustka i czerń. Dziwnie mi było samemu w swoim umyśle. Musiałem zachować spokój i rozwagę. Nawet nie zauważyłem, kiedy znalazłem się na miejscu. Stanąłem za jakimś drzewem i przyglądałem się ruinie starego domu, w którym od dawna już nikt nie mieszkał. Zbudowany był z czerwonej cegły, praktycznie nie można było tego zauważyć, bo wszystkie ściany porastał gęsty bluszcz. Dachówki sporadycznie odpadały, a szyby okien były wybite. Podbiegłem do ściany i zajrzałem przez jedno z okien. Pokój był pusty, więc bezceremonialnie wparowałem do środka. Rozejrzałem się uważnie i chwyciłem jakiś ostro zakończony drewniany patyk. Jeżeli ten drań zrobił krzywdę Elenie, to obiecuję tu i teraz, że go zabiję, nie zważając na nic, na jego żadne tłumaczenia. Wyszedłem z pokoju na korytarz. Usłyszałem cichy dźwięk za sobą. Natychmiastowo się odwróciłem. Przede mną, w całej okazałości, stał wampir, który porwał Elenę.
 -Lepiej, żeby była cała. - wycharczałem tylko, niczym dzikie zwierzę. Wbiłem w niego wściekłe spojrzenie i wyszczerzyłem kły.
 -Oh, Damonie. Daj spokój. Zależy Ci na CZŁOWIEKU? - ostatnie słowo powiedział z obrzydzeniem. Oparł się nonszalancko o ścianę. -A tak... Chyba wiem, dlaczego pofatygowałeś się, by ją uratować. Wygląda jak Katherine, co? - powiedział i uniósł kąciki ust ku górze. Trafił w samo sedno. Z wściekłością ruszyłem w jego kierunku, celując kołkiem prosto w jego serce. Jednak w tym samym czasie on też wyciągnął ostro zakończony patyk. Z całym impetem wbił mi go w brzuch, a ja zrobiłem to samo, trafiając jednak w jego serce. Upadł na podłogę, gwałtownie siniejąc. Ból, który poczułem był nie do opisania. Głos zginął mi gdzieś w gardle, zrobiło mi się ciemno przed oczyma. Nie mogłem skupić się na niczym innym jak na bólu. Krew przesiąkła całą moją koszulkę. To nie było zwykłe cierpienie. Zalewało mój umysł, niczym gorąca, wzburzona krew... Przenikało każdą część moich wnętrzności. Chciałem się obudzić z tego potwornego snu. Jednak ten trwał i nie chciał się skończyć. Traciłem coraz więcej krwi, czułem jak słabnę. Moje kończyny odmówiły mi jakiegokolwiek posłuszeństwa. Czy tak miał wyglądać mój koniec? Wampir kojarzy się z nieśmiertelnością, wiecznością, siłą i wytrwałością, aczkolwiek każdy ma jakiś słaby punkt, przysłowiową piętę Achillesa. Krwiopijcy mieli wyjątkowy uraz do drewna, które mogło ich zranić. Wydarzenia z ostatnich setek lat przeminęły mi przed oczyma, niczym jakiś starodawny film. Głowa zawisła mi tak, że włosy zakryły moje oczy i nie miałem żadnego widoku na otoczenie. Oczywiście zwykły człowiek zmarłby od takich obrażeń, aczkolwiek ja jeszcze jakoś się trzymałem. Oddychałem z trudem, strasznie nierówno. Nagle w mojej głowie pojawiła się jedna myśl, jedno imię: Elena. Ostatkiem sił podążyłem do piwnicy. Schodząc, niemal spadłem ze schodów, jednak jakimś cudem utrzymałem się na nogach. Pomieszczenie było całkowicie zaciemnione, zapaliłem więc światło. Ujrzałem Elenę, opartą o ścianę. Poczułem krew, ale liczyło się tylko to, że musiałem ją uratować. Odwiązałem jej nogi i ręce, które miała otoczone mocno sznurem, poklepałem ją po policzku, jednak straciłem siły. Opadłem na ziemię. Straciłem już zbyt dużo krwi. Leżałem z kołkiem wbitym w brzuch, czekając na śmierć, mając tylko nadzieję, że Elena przeżyje.

ELENA
Suchość w ustach, drganie w uszach i cholerne obrzmienie w głowie. Tylko to zdołałam poczuć. Jednakże, czując chłodną dłoń na policzkach, powoli otworzyłam powieki. Szybko się ożywiłam, widząc przed sobą tak makabryczny i tragiczny obrazek. Jak z jakiegoś pieprzonego koszmaru. Uszczypnęłam się raz, dwa, trzy, siedem razy. Nie, to nie był sen. Eleno, zrób coś, błagam! 
Potrząsnęłam głową i szybko do doczołgałam się do Damona. Z impetem wyciągnęłam z jego brzucha drewniany kołek, odrzucając go dalej. Co teraz? Co mam zrobić? I już wiedziałam. Krew. Musiałam mu dać krwi. 
Tak też zrobiłam. Ułożyłam delikatnie jego głowę na swoich kolanach. Łzy zaczęły spływać mi po policzku, jednakże postanowiłam się nie poddać. Sięgnęłam obolałą dłonią po ostro zakończony kamień i przecięłam sobie nim nadgarstek, z którego szybko zaczęła sączyć się spora ilość życiodajnego płynu. Jęknęłam.
 -Pij, błagam, pij... - szepnęłam błagalnie, przykładając rękę do jego ust. Poczułam, jak ostatkami sił zaczyna robić to o co poprosiłam. Uśmiechnęłam się sama do siebie, udało mi się. Dałam mu tyle swojej krwi, ile tylko było mu potrzeba.

DAMON
 Leżałem bezwiednie, nie mając siły nawet na to, by poruszać palcami. Przed moimi oczyma znajdował się brudny, obdrapany sufit, który pokrywała sterta pajęczyn. To miejsce raczej nie było zbyt... Interesujące. W mojej głowie rozkwitło pytanie: kogo chciałbym ujrzeć przed śmiercią? Katherine? Tyle lat minęło od czasu, kiedy ją ostatni raz widziałem, jednak uczucie, którą ją darzyłem wciąż we mnie tkwiło. Bardzo głęboko, schowane dokładnie pod ścianą bezwzględności, ale było i mogło wypłynąć w każdym momencie, zalewając całą moją duszę. Ale mimo wszystko... Nie znałem osoby, która płakałaby i cierpiałaby po mojej śmierci. Może ewentualnie mój braciszek postarałby się o jakieś pogrzebanie mojego ciała, ale z całą pewnością by nie tęsknił. Ba, wręcz odwrotnie. Kolejny kłopot zniknąłby z jego głowy. Właśnie, dla wszystkich byłem problemem...
 Nagle, jakby tego było mało, głowa rozbolała mnie do tego stopnia, że prawie straciłem przytomność. Zamknąłem oczy. Zapomniałem kontrolować moje połączenia z dziewczyną, dlatego właśnie okolice skroni wydawały mi się pulsować bólem. Powoli otworzyłem oczy i niemal się uśmiechnąłem. Nade mną widniała twarz Eleny. Może dziewczyna nie wyglądała najlepiej, ale była w pełni świadoma tego, co robi.
 -Elena... - szepnąłem, aczkolwiek nie byłem całkowicie pewien, czy mnie usłyszała. Nie mogłem wydobyć z siebie nic więcej. Poczułem ostry ból w okolicach brzucha, aczkolwiek dosłownie kilka sekund po tym ulgę. Niesamowitą ulgę. Byłem wolny od tego cholernego kołka. Chyba cała krew wydobyła się na zewnątrz mego ciała, nie miałem w ogóle siły. A tak bardzo chciałem podnieść głowę... Mówiła co mnie... Sens jej słów ledwo dochodził do mnie, słyszałem jakby zza szkła. Miałem pić, ale co?
 I wtedy do mojego nosa trafił zapach... Czułem jak rysy twarzy mi tężeją, oczy czerwienieją, a okolice dziąseł bolą. Jej woń uderzyła mnie jak niszczycielski pocisk, jak rozpędzona piłka...Niewyobrażalnie dużo przemocy narodziło się we mnie w tej jednej chwili. Straciłem resztki człowieczeństwa, jakie posiadałem. Nie pozostał nawet ich strzęp. Nie zważałem na to, że Elena ujrzy moje prawdziwe oblicze. Byłem drapieżnikiem. A ona była moją ofiarą. Tylko taka prawda liczyła się na całym świecie. Byłem wampirem, a jej krew wydzielała najsłodszy zapach, jakiego nie dane mi było czuć w ciągu poprzednich setek lat. Nie miałem pojęcia, że taka woń może istnieć. Gdybym o tym wiedział, wyruszyłbym na jej poszukiwanie dawno temu. Przeczesałbym dla niej wszystkie zakamarki tej planety. Wyobraziłem sobie, jak musi smakować... Pragnienie zatańczyło mi w gardle niczym płomienie ognia. Wargi miałem wysuszone. Świeży przypływ jadu nie pomagał w pozbyciu się tego uczucia. Żołądek skręcał się z głodu, stanowił echo pragnienia. Naprężyłem mięśnie.
 Jej zapach, obrzydliwie przyciągający zapach jej krwi, stanowił poważny problem, ale z wdzięcznością ująłem jej rękę i przyłożyłem zęby do jej nadgarstka. Tak jak się spodziewałem, jej krew była obrzydliwie pyszna. Przyjemnie rogrzewała moje ciało, dawała mi nowe siły. Powoli nabierałem kolorów. Jej krew... Była inna. Wyjątkowa. I to nie tylko dlatego, że ratowała mi życie. Smakowała niczym najlepszy trunek, nie wyobrażm sobie nic lepszego... Gdybym tylko mógł, nie przestawałbym pić, ale wiedziałem, że muszę... Jednak pragnienie było silniejsze ode mnie...
 DAMON! - krzyknął jakiś głos w mojej głowie, a ja natychmiast oprzytomniałem i odsunąłem od siebie rękę dziewczyny. W następnej chwili już trzymałem ją w ramionach, mocno przyciskając ją do swojej piersi. Zanurzyłem głowę w jej ciemnobrązowych włosach i lekko odetchnąłem. Pachniały bardzo ładnie. Zacząłem delikatnie gładzić jej ramiona, jeszcze mocniej przyciskając ją do siebie, jakbym chciał, by już nigdy nie odchodziła. Dziwne uczucie. Poza tym byłem zszokowany faktem, że po tym, jak się wobec niej zachowywałem, była taka ufna. Oddała mi krew, a potem jeszcze się do mnie przytuliła. Niesamowite.

wtorek, 9 października 2012

RODZIAŁ 2

ELENA
Obudziłam się dziwnie spokojna. Ból, który wcześniej nasilał się z każdą kolejną sekundą, zdawał się całkowicie ode mnie odstąpić. Otworzyłam oczy i z niedowierzaniem zamrugałam kilkakrotnie powiekami. Przełknęłam głośno ślinę, zastanawiając się, gdzie ja do cholery jestem. Poczułam, jak moje serce zaczęło bić nienaturalnie szybko. Nie powinnam była zasypiać, tylko zachowywać zdrowy rozsądek. Przeklinałam siebie za to w myślach, powoli siadając na krawędzi łóżka. Rozejrzałam się dookoła, marszcząc przy tym brwi. Pokój był na prawdę wielki. Odgarnęłam włosy na bok, lustrując się wzrokiem. Poplamiona bluzka z pewnością nie dodawała mi uroku. Tak samo czarne rurki, przerwane w jednym miejscu na udzie. Skrzywiłam się znacznie i zanim zdążyłam wstać, w drzwiach ujrzałam tego samego mężczyznę. Rozchyliłam lekko wargi, chcąc coś powiedzieć, jednak szybko je zamknęłam, widząc ironiczny uśmiech, malujący się na jego twarzy. 
-Nie zdążyłem się przedstawić. Nazywam się Damon Salvatore, lecz Ty powinnaś zwracać się do mnie "wybawca". - powiedział i usiadł w fotelu, który stał naprzeciwko łóżka. Oparł się wygodnie i wbił we mnie swoje niebieskie oczy, szczerząc nonszalancko zęby. Wywróciłam teatralnie oczami i usiadłam, opierając się o poduszki.
-Nie traktuj mnie jak zabawkę. - mruknęłam cicho i nieco niepewnie, chowając głowę za swoimi rozczochranymi włosami.
-Nie bądź śmieszna Eleno. Fakt, że jeszcze żyjesz jest dużym zaskoczeniem. Wiem kim jestem i do czego jestem zdolny. Nie mów mi jak mam postępować. - powiedział chyba już nieźle zdenerwowany.
-Mówiłeś, że wymagasz ode mnie szacunku. Ja także chcę go uzyskać od ciebie. - rzekłam głośno i wyraźnie, tym razem patrząc wampirowi prosto w oczy. Zacisnął zęby, jednak nic nie powiedział. Nie mogąc znieść dłużej ciszy, rzuciłam:
 -Więc... co do tych głosów... ja nie mam na to wpływu. I kompletnie nie mam pojęcia, jak to się dzieje, że nasze myśli w pewnym sensie splatają się ze sobą. - złożyłam dłonie na piersiach.
-Coś musi być tego przyczyną. Nie miałaś ostatnio kontaktu z magią? Może ktoś przez przypadek rzucił na ciebie jakieś zaklęcie? - zapytał Damon, patrząc na mnie swoimi hipnotyzującymi tęczówkami. Otworzyłam usta, chcąc coś powiedzieć, jednak po chwili je zamknęłam.
-Moja przyjaciółka jest czarownicą... - szepnęłam, przypominając sobie swoje ostatnie spotkanie z Bonnie. -Ale to nie ona. Na pewno nie. Jest nowa, nie zna żadnych zaklęć.- powiedziałam stanowczo i jakby na potwierdzenie swoich słów, pokiwałam głową. Nie chciałam narażać Bonnie na towarzystwo tego... potwora. Wampir milczał, a mnie to wręcz irytowało. Wstałam i podeszłam do wielkiego okna. Widok z niego był.. codzienny. Toczyło się tam normalne życie, śpiewały ptaki, szumiały drzewa. Odsunęłam się od niego i odwróciłam z powrotem do wampira.
-Co o tym myślisz? - szepnęłam, czekając, aż w końcu coś powie. Miałam nadzieję, że gdzieś w środku moje słowa do niego trafiły i postara się nieco złagodnieć. Wzruszyłam ramionami i oparłam się o parapet, z cichym westchnieniem czekając na jego sugestie dotyczące owej sprawy. Zapomniałam o strachu, który towarzyszył mi przy pierwszym spotkaniu z wampirem. Tym razem myślałam tylko o rozwiązaniu sprawy, która tak bardzo mnie nurtowała i 'wierciła' dziurę w brzuchu. Z tylnej kieszeni wyjęłam telefon. Był w opłakanym stanie, jednak na pękniętym ekraniku, odczytać można było 'jedno nieodebrane połączenie od: Danielle.' Nie miałam jak do niej zadzwonić, toteż szybko odłożyłam komórkę na swoje miejsce, zastanawiając się, po co przyjaciółka dzwoniła do mnie o tak późnej porze.
-Niestety na razie ta sprawa jest zbyt świeża, jak dla mnie i nie umiem wyciągnąć z niej jakichkolwiek wniosków. - mruknął wreszcie i rzucił mi krótkie spojrzenie, po czym wyjął z kieszeni monetę i zaczął się nią bawić.
 -Imponujesz mi. Właśnie przeżyłaś wypadek, Twój samochód przypomina kupę złomu i jesteś w jednym pokoju z wampirem, który w każdej chwili może się na Ciebie rzucić, a jesteś... Taka spokojna... Opanowana... - uniósł brew ku górze. Wstał z fotela i podszedł do szafy i wyjął z niej jakieś ubrania. Rzucił je na łóżko.
-Stwierdziłem, że powinnaś zmienić ubranie, więc kupiłem ci coś nowego. - powiedział, a ja zszokowana patrzyłam na ładną niebieską bluzkę, ciemne jeansy i skórzaną kurtkę.
 -Markowe. Jedne z najlepszych w mieście. - mruknął i trzasnął drzwiczkami od szafy.
 -Tam masz łazienkę. - skinął głową w stronę drzwi na końcu pokoju. Spojrzałam w tamtym kierunku. Rzeczywiście stały tam białe drzwi, wyglądające na łazienkowe.
 -Umyj się i przebierz, bo nie wyglądasz za dobrze. - powiedział, objął mnie wzrokiem i zaśmiał się ironicznie, jakby sam do siebie. Zmarszczyłam brwi, patrząc na ciuchy. Damon rzucił się na łóżko i pogonił mnie ręką. Westchnęłam cicho i wzięłam telefon do ręki. Oczywiście, tak jak się spodziewałam, nic nie wyszło z jakiegokolwiek połączenia, dlatego ponownie wypuściłam głośno powietrze z płuc, chowając wrak komórki do kieszeni.
"Lepiej nie uciekaj. I tak Cię znajdę." - pomyślał i chwycił jakąś gazetę otwierając ją na pierwszej lepszej stronie.
Weszłam do łazienki, otwierając usta. Była wielka. W środku znajdowała się wanna, kabina prysznicowa, zlew, a pomimo tego i tak było tu jeszcze dużo miejsca. Umyłam się i przebrałam, chociaż wolałam poczekać z tym do powrotu do domu. Obróciłam się przed dużym lustrem i wywróciłam oczami. Przeanalizowałam słowa wampira. Jakby głębiej się nad tym zastanowić, jak miałam uciec? Dorwałby mnie, gdybym tylko zaczęła zbiegać po schodach. A przez okno na pewno bym nie zwiała, licząc się z moim obolałym ciałem. Kiedy wyszłam z toalety wampira nie było w pokoju. Cicho westchnęłam i opadłam na łóżko.


DAMON
Kiedy usłyszałem spływającą wodę, ruszyłem do kuchni, żeby przygotować Elenie kawę i kanapki. Nie lubiłem gotować, więc szybko posmarowałem kromki chleba masłem i rzuciłem na nie ser i kawałek szynki. Skończyłem w niecałe pięć minut. Usiadłem na kuchennym krześle i obserwowałem zegarek. Kiedy minęło pół godziny, wziąłem talerzyk z kanapkami i kubek z niezbyt ciepłą już kawą i wparowałem do pokoju. Elena leżała na łóżku, a kiedy mnie ujrzała uniosła brew ku górze.
 -Proszę i smacznego. - położyłem to na stoliku. Dziewczyna wyglądała już znacznie lepiej.
 -Nie staraj się być nadto życzliwy, Damonie. - szepnęła i stanęła naprzeciwko mnie. Spuściła wzrok i ponownie podeszła do okna, opierając się o parapet.
-Wypadałoby powiedzieć dziękuję lub coś w tym rodzaju. Chyba, że w dzisiejszych czasach pojęcie 'kultura osobista' jest ludziom całkowicie obce. - mruknąłem, posyłając jej mordercze spojrzenie. Byłem na tyle miły, by pofatygować się, aby zrobić jej jakieś pożywienie, a ta nawet nie podziękowała! Wkurzyłem się.
-Dziękuję. - powiedziała, najwidoczniej chcąc uniknąć kłótni.
-No to może chociaż tkniesz, to co przygotowałem? - zapytałem się z sarkazmem w głosie, wytrzeszczając oczy. Elena spojrzała niepewnie w kierunku kanapek i kawy. Cicho westchnąłem.
-Spokojnie, nie są zatrute. - prychnąłem i usiadłem przy stole. Dziewczyna jakby nieco uspokojona, podeszła i spoczęła naprzeciwko mnie. Chwyciła kawałek chleba. Najpierw dokładnie go obejrzała, zrobiła nieco zniesmaczoną minę, ale po chwili ugryzła. Chyba głód wziął górę.
-Opowiedz mi coś o sobie. - niemal rozkazałem. Zrozumiałem, że zabrzmiałem niezbyt kulturalnie, więc posłałem jej jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów. Spojrzała na mnie zaskoczona. 
Przyglądałem się dziewczynie z niemałym zainteresowaniem. Była taka... normalna. I to bardzo mi się podobało. Niewiele dziewcząt przebywających w moim towarzystwie zachowywało taki spokój, jak ta, z którą mój umysł połączony był tajemniczą mocą.
-To.. nic ciekawego. Poza tym, chyba nie jestem tu, abyśmy rozmawiali o mnie, prawda? - powiedziała poważnie. Posłała mi tajemnicze spojrzenie i westchnęła cicho, upijając spory łyk kawy.
 -Dam Ci dobrą radę. Lepiej odpowiadaj na moje pytania, bo mogę się zdenerwować. - wychrypiałem niezbyt miłym tonem głosu. Zdałem sobie sprawę, że muszę brzmieć jak ostatni debil. Wciąż byłem niekulturalny, więc nie zdziwiłbym się, gdyby dziewczyna uciekła, nawet jeżeli miałaby ryzykować swoim życiem.
-Przepraszam. - bąknąłem i westchnąłem cicho. Wstałem i zacząłem chodzić w kółko po pokoju. - Nie chcesz to nie mów. - dodałem i wzruszyłem ramionami. Przystanąłem na chwilę przy półce z książkami, szukając jednej, która mogłaby pomóc nam w rozwiązaniu naszego nietypowego problemu. 
-Wybaczam. - mruknęła, jakby ignorując mnie. Skupiła się na jedzeniu.
-Chciałem tylko poznać Twoją przeszłość. Może kiedyś zrobiłaś coś, co mogłoby urazić jakąś czarownicę bądź inną nadprzyrodzoną postać. - mruknąłem i w końcu wyciągnąłem niewielką książkę, wyglądającą na naprawdę starą i zniszczoną. Otworzyłem ją i wprost na mój nos poleciała cała sterta kurzu. Tekst był napisany po łacińsku. Przekląłem głośno, po czym spojrzałem przepraszająco na dziewczynę.
 -Nie znam tego języka. - szepnąłem mocno niezadowolony. Po mojej twarzy przebiegł grymas wściekłości. -Utknęliśmy w pewnym punkcie... I nie wiem co dalej. - zamknąłem książkę z impetem i rzuciłem nią o ziemię. Zacisnąłem dłonie w pięści. Cieszyłem się, że chociaż obydwoje w jakiś sposób opanowaliśmy to, by nie wchodzić sobie wzajemnie w głowy. Coraz rzadziej odczuwałem bóle w okolicy skroni.
 -Panem Spokoju to ty nie jesteś. -skwitowała Elena, po czym wstała i przykucnęła, aby wziąć księgę do ręki.
Otworzyłem usta, by coś jeszcze powiedzieć, gdy nagle drzwi otworzyły się tak, że niemal wyleciały z nawiasów, a do środka wparował mężczyzna ubrany w skórzaną kurtkę i trochę przykrótkawe jeansy.
-Co do cholery... - krzyknąłem. Nieznajomego otaczała aura, ciemna aura. Gościu był wampirem. I to nowonarodzonym. Doskoczył do Eleny, chwycił ją, a ja nawet nie zdążyłem się ruszyć. Był bardzo szybki i zwinny. 
 -Zostaw ją! - wrzasnąłem, lecz ten rzucił mi tylko rozbawione spojrzenie i wyskoczył przez okno. Szyba rozleciała się na tysiące kawałków... Natychmiast ruszyłem się z miejsca i również przedostałem się przez okno. Stanąłem na podwórku przed pensjonatem, rozejrzałem się, aczkolwiek nie zobaczyłem nic, prócz wielkich drzew, które nieprzyjemnie kołysały się na wietrze. Super, wampir uciekł z dziewczyną, której umysł połączony był z moim... Właśnie!
 "Eleno?! Eleno, nic Ci nie jest?" - pomyślałem gorączkowo, zamykając oczy i marszcząc czoło.