Szara atmosfera spowijała całe miasto. Nie potrafiłam niczego
wytłumaczyć w nawet najmniej racjonalny sposób. Obudziłam się ze strasznym,
przeszywającym bólem głowy na ławeczce na ganku. Mętlik w umyśle i wielka,
czarna przestrzeń, która go wypełniała, nie pozostawiała po sobie złudzeń.
Ostrożnie wstałam, rozglądając się dookoła. Nie miałam zielonego pojęcia, co
stało się wczoraj wieczorem. Pamiętałam tylko tyle, że wyszłam dokądś, zupełnie
nie wiem po co i w jakim celu. Przetarłam oczy, ruszając w kierunku drzwi
wejściowych. Kątem oka dostrzegłam, że zegar wiszący w kuchni wybija godzinę
siódmą. Wzruszyłam ramionami i powolnym krokiem, powędrowałam w kierunku
swojego pokoju. Nic się nie zmieniło, a jednak było inaczej. Dziwne uczucie
przeszywało mnie na wskroś. Zadrżałam. Rozejrzałam się dokładnie po pomieszczeniu,
w którym spędzałam większość swojego wolnego czasu. Ściana pokryta była
dziesiątkami szkolnych zdjęć: uśmiechnięta Caroline, Bonnie i Matt oraz reszta
znajomych. Niepokój, który ogarniał moją dusze i serce zdawał się powoli
ulatniać. Odwróciłam się i padłam na łóżko. Ogarnął mnie błogi spokój, jednakże
w ułamku sekundy poczułam nieprzyjemne mrowienie w nadgarstku. Zmarszczyłam
brwi i syknęłam, spoglądając na niewielką szramę. Przesunęłam po niej opuszkiem
palca, machinalnie przekrzywiając głowę na lewą stronę. O czymś zapomniałam. I
wiedziałam aż za dobrze, że nie była to żadna błahostka.
I wtedy… Niewidzialna nić spowiła mój umysł, powodując przy
tym okropny, zalewający ból. Złapałam się za feralne miejsce próbując jakoś go
stłumić. Na nic. Poczucie, jakby coś próbowało za wszelką cenę przebić się i
wedrzeć do mojego mózgu. Nie pamiętam, w którym momencie dokładnie moje
policzki zaczynały wilgotnieć, skroplone kryształowymi łzami. Zacisnęłam
powieki, wydobywając z siebie cichy i stłumiony krzyk.
- Elena?! Eleno, co się dzieje, do cholery! Co Ci jest?
Elena, słyszysz mnie? Cholera… - jak przez niewidzialny mur docierały do mnie
strzępki słów brata. I właśnie w tym momencie ból ustał całkowicie, a ja,
niczym szmaciana lalka, padłam w ramiona Jeremiego, mocno go do siebie
przytulając. Serce niemalże wyrywało mi się z piersi, a oddech znacznie
przyśpieszył.
- Co się stało?
Elena... - delikatnie odepchnął mnie od siebie tak, aby móc spojrzeć na
zapłakaną, wykrzywioną bólem twarz. Nie potrafiłam odpowiedzieć na to pytanie.
Wszystko wydawało się być w porządku, a tak nie było. Pokręciłam głową w geście
bezradności. Jeremy westchnął i usiadł na jego krawędzi.
- Już dobrze? –
zapytał troskliwie patrząc na mnie podejrzliwie. Chciałam odpowiedzieć na jego
pytanie, jednakże żadne słowo nie wydobyło się z moich ust. Czy było dobrze?
Nie.
- Tak jakby... mdli
mnie. – wyszeptałam w końcu.
- Przyniosę Ci wody. –
mruknął i już go nie było. Odetchnęłam głęboko zastanawiając się, o co w tym
wszystkim u licha chodzi. (...)
DAMON
Czułem się zupełnie obco w swoim ciele. Nie mogłem określić
jednoznacznie uczucia, które mnie ogarnęło. Z jednej strony cieszyłem się, że
po raz kolejny dostałem szansę od losu na normalne życie, jednak z drugiej...
Kompletnie mi to nie odpowiadało. Przez tyle lat poiłem się krwią, że zdążyłem
przyzwyczaić się do takiego trybu życia. A teraz musiałem uczyć się żyć na
nowo. Stałem niczym ktoś, kogo właśnie uleczono z niepełnosprawności. Nieco się
trząsłem, w ogóle nie czując siły, która powinna wypełniać moje ciało. Jakimś
cudem doczłapałem do ściany, o którą oparłem się, rozglądając się po wnętrzu. I
tym razem nic nie dojrzałem, było tu zdecydowanie za ciemno dla oczu człowieka.
Byłem ciekaw, czy ktoś tu jeszcze był.
-Stefano? -
wychrypiałem cicho. Mój głos nie uległ praktycznie żadnej zmianie. Nie stracił
nutki ironii zaczajonej na końcu każdego słowa i był równie pociągający, co
zawsze. Nikt mi nie odpowiedział, chociaż wysłuchiwałem bardzo uważnie
jakiegokolwiek dźwięku z okolicy. Na wyczucie skierowałem się w stronę wyjścia.
Ucieszyłem się, gdyż nie musiałem prowadzić głębszych poszukiwań, tylko od razu
natrafiłem na schody prowadzące na zewnątrz. Wejście na ich szczyt zajęło mi
sporo czasu. Kiedy wydostałem się na dwór, światło słoneczne, chociaż bardzo
nikłe w lesie, oślepiło mnie. Zakryłem ręką oczy, przeklinając na głos.
Ruszyłem w kierunku pensjonatu. Będąc wampirem droga zajmowała mi kilka minut,
a krzaki, drzewa i chaszcze wymijałem instynktownie. Teraz nie dość, że mój
spacer straszliwie mi się dłużył, to do tego wciąż o coś zahaczałem, rozcinając
sobie spodnie, a nieraz nawet skórę. Rany jednak zostawały, nie goiły się tak,
jak u wampira. Poza tym, widząc krew spływającą powoli po nodze, pragnienie
wcale się we mnie nie odzywało. To prawda, byłem głodny... ale w inny sposób
niż dotychczas. Gardło mnie nie paliło, a dziąsła nie bolały, odczuwałem
natomiast lekkie ukłucia gdzieś w dole brzucha. Pomyślałem, że jeszcze niedawno
żywiłem się krwią i w tym momencie poczułem obrzydzenie i mdłości. Teraz było
to dla mnie czymś nielogicznym i bardzo nieestetycznym. Kiedy wreszcie drzewa
zaczęły rosnąć coraz rzadziej, a moim oczom ukazał się biały budynek
pensjonatu, odetchnąłem z ulgą. Wkroczyłem do środka i od razu skierowałem się
do łazienki. Niepewnie spojrzałem w lustro i wytrzeszczyłem oczy. Na moim czole
znajdowało się kilka kropelek potu, oczy były nienaturalnie błyszczące, a policzki
nadto zaczerwienione. Czy to byłem ja...? Damon Salvatore? (...)
Spacerowałem po parku. Przyzwyczaiłem już trochę swoje
kończyny do innego trybu, aczkolwiek nieraz mną jeszcze chwiało. Przyszedłem
tu, by trochę poobserwować ludzi i ich nawyki - w końcu musiałem zachowywać się
teraz tak, jak oni, by nie wyróżniać się z tłumu. Zapomniałem zupełnie o
wydarzeniach z poprzedniego wieczoru (pamięć ludzka jest taka zawodna), jednak
kiedy ujrzałem ciemnowłosą dziewczynę, idącą spokojnie niecałe kilka metrów ode
mnie, wszystko stanęło mi przed oczyma. Każda chwila spędzona w jej
towarzystwie. Każdy jej pocałunek... Bez żadnych zahamowań podbiegłem do niej i
chwyciłem ją za ramiona.
-Elena! - zawołałem i już chciałem ją przytulić, pocałować,
wygadać się, aczkolwiek opanowałem się, widząc jej przerażone i zdezorientowane
spojrzenie. Potrząsnąłem nią lekko, jakby to miało coś dać.
-Proszę mnie zostawić... - szepnęła, a ja wbiłem swoje
błękitne tęczówki w jej twarz. Powoli zlustrowałem jej skromną osobę wzrokiem,
od stóp do głów. To niewątpliwie była Elena. Ale dlaczego mnie nie pamiętała?
Dziewczyna cofnęła się i zaczęła iść w przeciwnym kierunku.
-No co Ty... Eleno!
To ja, musisz mnie pamiętać... – krzyknąłem za nią rozpaczliwie, nie rozumiejąc,
co się z nią działo. Nie minęło kilka sekund, kiedy się domyśliłem. To wszystko
było sprawką Katherine - pomieszała Elenie w głowie i sprawiła, że wszystko
zapomniała, a ja nie miałem na to żadnego wpływu. Bałem się, że to nie koniec
misternego planu wampirzycy, więc podążyłem za panną Gilbert, chowając się za
drzewami. Ludzie rzucali mi dziwne
spojrzenia, a ja nie zwracałem na nie najmniejszej uwagi.
ELENA
Naprawdę dziwna sytuacja. Wystraszyłam się niebo obcego
bruneta, który rzucił się w moją stronę, jednak po chwili przerwy stwierdziłam,
że nie chciał on mi zrobić nic złego. Najwidoczniej się pomylił… Tylko że…
Skądś go kojarzyłam. Te niebieskie tęczówki… Od rana mam dziwaczne poczucie,
które ogarnia mnie całą i zalewa nawet najdrobniejszą komórkę drobnego ciała. Niewiele
myśląc, udałam się w stronę jeziorka, aby wszystko sobie dokładnie przemyśleć,
pozbierać myśli. A na takie rzeczy, nie było lepszego miejsca, niżeli drewniany
mostek i szum wody, otoczonej ze wszystkich stron zielenią. Uśmiechnęłam się
delikatnie mimo wszystko. (...)
Wpatrywałam się w rozmazane odbicie na powierzchni wody.
Założyłam niewielki kosmyk czekoladowych włosów za ucho, mimowolnie odchylając
głowę w tył. Niebo, w gruncie rzeczy, było przejrzyste i bezchmurne, a jeszcze
kilka godzin temu zbierało się na obfity deszcz. Przymknęłam powieki i ... Wtedy stało się coś dziwnego. Moje nogi
odmówiły mi posłuszeństwa. Poczułam, jak niewidoczna siła ciągnie mnie w
kierunku wody. Nie mogłam panować nad swoim ciałem. Kiedy byłam zanurzona już
po szyję zaczęłam krzyczeć, ale było za późno. Znalazłam się pod powierzchnią
wody, nie mogąc złapać oddechu. Nie potrafiłam pływać, a uraz do wody nasilił
się z chwilą wypadku i tragicznej śmierci rodziców. Tak czy owak, wiedziałam,
że nie ma dla mnie ratunku. Pozostało mi pogodzić się z tym, że nie zobaczę już
nigdy słońca. Poddałam się. Nie walczyłam ani nie usiłowałam usilnie się
wynurzać. Przegrałam.
DAMON
Przystanąłem za jakąś lipą, gdy Elena usiadła przed jakimś jeziorkiem.
Było tu naprawdę bardzo ładnie, wręcz romantycznie, a do tego było to totalne
odludzie. Nie zdziwiłem się więc, gdy dziewczyna ruszyła w kierunku wody.
Słońce świeciło i było dość ciepło. Zacząłem się niepokoić dopiero wtedy, kiedy
nie zdajmując butów, ani niczego innego zamoczyła się. Wybiegłem zza drzewa,
aczkolwiek Eleny już nie było widać, zniknęła w połaci wody. Bez zastanowienia
zrzuciłem z siebie koszulkę, zdjąłem buty i wbiegłem do jeziora. Poszukiwanie
jej nie zajęło mi dużo czasu. Serce łomotało mi w piersi jak oszalałe. Złapałem
Elenę za ramię, chcąc pociągnąć ją ku górze, jednak ta się nie ruszyła. Coś ją
przetrzymywało, a ja nie miałem siły, by ją z tego wyrwać. Powoli traciłem
oddech i wtedy, jakimś magicznym sposobem udało mi się wyprowadzić ją nad
powierzchnię wody. Czy to dlatego, że poprosiłem Boga o pomoc? Nigdy nie byłem
wierzący... Złapałem łapczywie powietrze w usta i niespokojnie spojrzałem na
dziewczynę. Nie wydawała żadnych oznak życiowych, była jak lalka, marionetka.
Dopłynąłem do brzegu i położyłem Elenę na trawie. Zacząłem masować jej serce i
stosować metodę usta-usta. Nie wiem jak długo trwały moje próby ratowania jej
życia, aczkolwiek w końcu odkaszlnęła i wróciła do świata żywych. Otworzyła
zaczerwienione oczy i rzuciła mi zaniepokojone spojrzenie.
-Jak dobrze, że
żyjesz, Eleno! - krzyknąłem i mocno ją do siebie przytuliłem, jednak niemal
natychmiast ją puściłem, bo zdałem sobie sprawę, że nie wie, kim jestem.
-Przepraszam... -
mruknąłem i spojrzałem gdzieś w bok. Zmarszczyłem czoło. Właściwie nie
chciałem, żeby Elena pamiętała mnie jako wampira. Mogłem zacząć naszą znajomość
od początku... Jednak nie miałem gwarancji, że po raz kolejny się we mnie
zakocha. Ja czułem przyjemne mrowienie w dolnej partii brzucha, gdy tylko na
nią patrzyłem. Jej głos sprawiał, że dostawałem zawrotów głowy.
-Naprawdę nie
pamiętasz kim jestem? - zapytałem cicho, a po mojej twarzy przebiegł grymas
niezadowolenia. Elena cała drżała, wstałem więc i okryłem ją swoją kurtką,
którą znalazłem gdzieś w trawie. Założyłem na siebie czarny t-shirt i kucnąłem
naprzeciwko niej. Zajrzałem jej głęboko w oczy i coś sobie przypomniałem.
Zmarszczyłem brwi,
skupiłem się i wysłałem w umysł Eleny krótką wiadomość:
Nie bój się mnie. Posłałem jej krótki uśmiech i powiedziałem, tym
razem na głos:
-Gdybyśmy wcześniej
się nie znali, nie wiedziałbym o tym, że nasze umysły są połączone...
Przypomnij sobie Eleno. Musisz mnie kojarzyć! Byliśmy w sobie zakochani! -
mówiłem, chociaż ostatnie zdanie mogłem zatrzymać tylko dla siebie
ELENA
Fala gorąca przeszła przez całe moje ciało. Zaczęłam
kaszleć, gwałtownie łapiąc powietrze. Telepałam się niemiłosiernie, czując, jak
żołądek podchodzi mi do gardła. Pierwsza osobę, którą ujrzałam zaraz po
otwarciu oczu, był ON. Ten sam mężczyzna z parku. Trzymał mnie w ramionach,
obserwując z troską moje poczynania. A ja? Ja odsunęłam się od niego i
zatrzepotałam wachlarzem czarnych jak węgiel rzęs.
To wszystko wydało mi się cholernie skomplikowane i
zagmatwane. Mężczyzna, kompletnie mi obcy twierdzi, że kiedyś darzyłam go
sporym uczuciem, bo niewątpliwie, takie słowa wypowiedziane z ust kogokolwiek
muszą oznaczać niezłe zawirowania. Przetarłam oczy i zamarłam w bezruchu,
głęboko zaglądając do jego pięknych, błękitnych tęczówek. Kiedy tylko
rozchyliłam wargi, aby coś powiedzieć, fala dotkliwego bólu zalała moją głowę.
Z mojej piersi wydobył się przeraźliwy krzyk, zacisnęłam powieki i zaczęłam
głęboko oddychać. To samo, makabryczne uczucie, jak dziś rano w pokoju. I wtedy
sobie przypomniałam. Przynajmniej po części.
- Damon... -
szepnęłam i w ułamku sekundy rzuciłam mu się w ramiona. Po moim policzku
pociekło kilka łez. Już po chwili poczęłam płakać jak dziecko, mocno wtulając
się do jego mokrą koszulkę. Ciepło, bijące od jego ciała. Wcześniej, dotyk
Damona był szorstki i chłodny, co powodowało, że zaczynałam mimowolnie drżeć.
Tym razem było zupełnie odwrotnie, mogłam spokojnie się ogrzać. Uzmysłowiłam
sobie, że chwila, w której obecnie trwaliśmy, wydawała się być wiecznością. Pod
wpływem dłoni mężczyzny, które lekko gładziły moje plecy, zdawałam się
rozpływać. Przymknęłam powieki i zaciągnęłam się jego zapachem. Przypływ
lekkiego bólu w okolicach skroni powrócił. Tym razem ucieszyłam się, kiedy owe
uczucie zagościło w mojej głowie, ponieważ dzięki temu przypływ wspomnień zalał
ją i wypełnił przyjemnym poczuciem szczęścia i euforii. Uśmiechnęłam się blado.
- Ja... Coś sobie
przypominam, jednakże ciągle mam wrażenie, że to nie wszystko. Kochałam Cię. -
szepnęłam i ponownie zatopiłam się w tych nieziemskich oczach. Nie zdawałam
sobie sprawy z tego, że ciągle siedzę tak blisko, w gruncie rzeczy, jeszcze do
niedawna kompletnie obcego mi człowieka.
Przyjrzałam się mu bardzo
dokładnie. Opuszkiem palca przesunęłam po linii jego idealnie zarysowanej kości
policzkowej. Ucałowałam delikatnie kącik jego ust, czując, jak uczucie miłości wypełnia
mnie od środka. Serce zaczęło bić nienaturalnie szybko, a oddech przyśpieszył.
Ja go nadal kocham. Nigdy nie przestałam. Kiedy tylko wplotłam palce w kruczoczarne
kosmyki włosów mężczyzny, coś trafiło w moją podświadomość ze zdwojoną siłą.
Odskoczyłam od niego jak oparzona, raptownie cofając się.
- Jesteś… przecież ty..
Byłeś… wampirem. - wycedziłam, ledwo składając słowa do kupy i w owej chwili to
wszystko wydało mi się bardzo nieracjonalne. Tak silnym i nierozerwalnym
uczuciem darzyłam krwiopijcę? Przecież to tak, jakby ktoś dosłownie wyrwał mi,
zabrał część moich wspomnień i niespełnionych obietnic. Pokręciłam głową i
zaczęłam biec w przeciwną stronę, wkraczając na ścieżkę, prowadzącą przez sam
środek lasu. Nie chciałam, żeby za mną biegł. Jednakże tak się nie stało i
kiedy tylko chwycił mnie za ramię, zdrętwiałam. Reszta wydarzeń ostatnich dni
przelała się przez mój umysł. Odwróciłam się do niego i w pewnej chwili
myślałam, że najnormalniej w świecie zwariowałam i uciekłam z psychiatryka. Uzmysłowiłam
sobie, że Damon... jest człowiekiem. To było… możliwe? Nic nie rozumiałam,
kompletnie nic! Buzowało we mnie ze wściekłości, a może... to była bezradność?
bezsilność? Wystawiłam rękę i bardzo powoli położyłam ją na piersi Damona.
Poczułam to. Jego niegdyś siarkowe serce, wykonywało kilkaset uderzeń. Ponownie
zerknęłam na jego twarz.
Jęknęłam i odwróciłam
się od niego. Mokre włosy opadły mi na czoło, ramiona, plecy... Nie zwracałam
na to najmniejszej uwagi. Liczyło się tylko to, że nie do końca byłam tego
wszystkiego świadoma.
Nie idź za mną... Muszę to sobie poukładać.
Ruszyłam przed siebie, nie oglądając się ani razu.
A więc jednak pamiętała... W jej głowie pozostało
wspomnienie mnie, jako potwora. Zdałem sobie sprawę, że Elena wiedziała, że
byłem krwiopijcą, jednak uczucia, którymi mnie darzyła nie były już tak pewne.
To bolało. Nie chodziło o ból fizyczny, ale psychiczny. Gdyby Elena nie
chciałaby mnie już znać, zrujnowałby się mój cały świat, zwłaszcza teraz, gdy
byłem tej samej rasy, co ona. Zagadką pozostało dla mnie, jak to się w ogóle
mogło stać. Nigdy nie spotkałem się z przypadkiem, że wampir stawał się
ponownie człowiekiem. Ba, to było niemożliwe. Świat to jedna wielka tajemnica,
a magia, którą go wypełnia sprawia, że jest jedyny i niepowtarzalny. Rzuciłem
odchodzącej dziewczynie ostatnie spojrzenie. Mimo, iż miałem cholerną ochotę za
nią pójść, zostałem.
Mam nadzieję, że
jeszcze się zobaczymy... - pomyślałem i nawet nie poczułem jak nogi
poniosły mnie same do pensjonatu. Usiadłem na ganku i wbiłem tępe spojrzenie
przed siebie. Zamknąłem oczy. Miałem jakieś dziwne przeczucie, że o czymś
zapomniałem. Marszcząc brwi, usilnie próbowałem przypomnieć sobie, o co chodzi.
I wtedy w mojej głowie zabrzmiało imię: Stefano. Mój brat. Był ranny. A ja nie
miałem zielonego pojęcia, co się z nim stało, gdzie jest i czy w ogóle żyje.
Wyjąłem telefon komórkowy i ledwo wybrałem jego numer - ręce trzęsły mi się ze
strachu i trwogi o niego. Przyłożyłem komórkę do ucha i oczekiwałem. Sygnał,
dwa sygnały, trzy...
-Witaj, Damonie. -
usłyszałem kobiecy głos, wyraźnie przepełniony zadowoleniem, wręcz euforią.
Zacisnąłem zęby, od razu domyślając się, do kogo należy; niepotrzebne tu były
wampirze moce.
-Katherine. -
wycharczałem wściekle, czując jak po moim ciele przebiega krótki dreszcz. Nigdy
nie czułem takiej nienawiści wobec jakiejkolwiek osoby. Dziewczyna, za którą
jeszcze niedawno oddałbym życie, teraz była moim największym wrogiem, którego
miałem ochotę zabić.
-Jak podoba Ci się
Twoje nowe wcielenie? - zapytała rozbawiona, chichocząc. Nie odpowiedziałem.
Byłem za bardzo wkurzony, by powiedzieć cokolwiek logicznego. Katherine
ciągnęła więc dalej:
-A co z Eleną? Nie
pamięta Cię? Oj, tak mi przykro... - zaśmiała się złośliwie, po czym dodała
poważniejszym tonem:
-Zafundowałam Ci nowe
życie, więc lepiej je wykorzystaj. Lecz ostrzegam, trzymaj się z dala od panny
Gilbert. - w jej głosie utrzymywała się nutka groźby. Miałem ochotę rzucić
telefonem o ziemię, aczkolwiek odetchnąłem głęboko, opanowując się.
-Po co to wszystko
zrobiłaś? - zapytałem cicho, niemal szeptem, ale doskonale wiedziałem, że
wampirzyca mnie usłyszy.
-Och, Damonie, czy
naprawdę jesteś taki głupi? Mam czego chciałam - Stefano. To była jedna część
mojego planu. Po drugie, Ty jesteś człowiekiem, więc nie będziesz miał
sposobności, aby go uratować. Po prostu jesteś teraz za słaby. Jesteś
człowiekiem. - skwitowała, jakbym tego nie wiedział.
-A po trzecie Elena przyciąga do siebie więcej zła, niż całe
Mystic Falls razem wzięte. Uchroniłam przed nią Ciebie. A raczej nie przed nią,
tylko przed tymi, którzy ją szukają. - mruknęła, po czym zapadła długa, niczym
niezamącona cisza. Tylko szum wiatru w koronach drzew wydawał ciche odgłosy
poruszających się liści.
-Jak Stefano? -
wypaliłem w końcu, bo tak właściwie to mnie najbardziej interesowało.
-Wszystko z nim w
porządku. Powoli zdrowieje. Zaopiekuję się nim. Sprawię, by po raz kolejny mnie
pokochał. Tym razem go nie zawiodę. - poczułem wszechobecną ulgę.
-Mogę z nim
porozmawiać? - zapytałem. Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza, potem jakieś
szumy, aż w końcu Katherine mruknęła:
-Ale tylko chwilę.
Jestem za dobra... - mówiła już chyba sama do siebie. Po chwili usłyszałem
ciche jęki, a potem chrapliwy głos Stefano:
-Damon...
-Stefano.
-Usted me ayude, por favor. No puedo soportar
mucho tiempo. Ella es horrible. Yo no puedo salir. Estoy en Nueva York.
- powiedział po hiszpańsku, co oznaczało: "Pomóż mi, proszę. Długo nie
wytrzymam. Ona jest okropna. Nie mogę się stąd wydostać. Jestem w Nowym
Jorku." Jako młodzi chłopcy uczyliśmy się tego języka, a cwany Stefano
wiedział, że Katherine nie rozumiała, co właśnie do mnie powiedział.
Najprawdopodobniej wyrwała mu telefon z ręki i wściekle krzyknęła:
-Co on Ci
powiedział?! Zresztą nieważne. I tak nas nie znajdziesz. – powiedziała do mnie
i rzuciła słuchawką. (...)