W ułamku sekundy zaczęło brakować mi powietrza. Uzmysłowiłam
sobie, ze tracę grunt pod nogami i ktoś z nadludzka siłą usiłuje zaprezentować
swoją moc. Kątem oka zauważyłam młodszego brata Damona, który kiedy tylko
zauważył, kim jest jego niedoszła ofiara, puścił mnie. Opadłam na ziemię,
łapczywie łapiąc powietrze. Każdy jego łyk napawał mnie przeogromnym szczęściem
w zaistniałej sytuacji. Powoli wstałam, nie przestając lustrować wzrokiem jego
twarzy.
- Miłe powitanie.. -
mruknęłam i obserwowałam, jak Stefano zdejmuje swoją kurtkę i zarzuca mi na
ramiona. Nie protestowałam. Przemokłam do suchej nitki. Posłałam mu blady
uśmiech i wysłuchawszy jego słów, cofnęłam się nieznacznie tak, aby deszcz nie
mógł mnie już dosięgnąć. Jego słowa były tak banalnie niedorzeczne… Przestałam
wierzyć w to, że Damon potrafi coś czuć. W pierwszej chwili chciałam zaśmiać
się Stefanowi w twarz, jednakże tego nie uczyniłam. Rozważyłam wszystko, co
miał mi do powiedzenia i kiedy rozchyliłam wargi, chcąc coś powiedzieć, nie
zdążyłam. Cholera, ile wampirów grasuje po tutejszej okolicy? Z trudem
zarejestrowałam zbliżającego się mężczyznę, który z całą pewnością biegł
idealnie w moim kierunku. Nie miałam nawet szansy odskoczyć. Zamknęłam oczy i…właśnie
w tym momencie straciłam równowagę i z impetem uderzyłam o ziemię.
Niefortunnie, gdyż ostry ból w okolicach całej czaszki był nie do zniesienia.
Zaskomlałam cichutko i złapałam się za feralne miejsce uderzenia. Na swoich
dłoniach dostrzegłam dużą ilość krwi. Przeraziłam się, aczkolwiek nie
usiłowałam wstawać, gdyż wiedziałam, że gdybym tylko się ruszyła, wampir rzuciłby
się na mnie. Z bólem serca obserwowałam, jak biedny Stefano wije się, kurczowo
wyrywając się temu potworowi.
-Stefano! -
krzyknęłam i przełknęłam głośno ślinę, gdyż wzrok oprawcy został wycelowany w
moją osobę. Zamilkłam i wysłuchawszy jego słów, skinęłam głową. Znikli z pola
mojego widzenia tak szybko, zanim zdążyłam uzmysłowić sobie, co tak naprawdę
się przed chwilą stało. Przyłożyłam dłoń do ust i wysłałam krótką wiadomość
'umysłową' do Damona mając nadzieję, że zjawi się tu lada moment.
DAMON
Nie wiem, jak długo leżałem, jednak kiedy otworzyłem oczy,
byłem już całkowicie trzeźwy. Rozejrzałem się po pokoju i niemal krzyknąłem z
rozpaczy. Wyglądał jak pobojowisko po jakiejś wyjątkowo ostrej bitwie. Powoli
wstałem z łóżka, starając się nie myśleć o tym, co wydarzyło się całkiem
niedawno. Już chciałem zabrać się za sprzątanie, kiedy poczułem lekkie ukłucie
w okolicach skroni i przepływ myśli Eleny. Były niewyraźne, najwidoczniej
próbowała ona zamknąć przede mną swój umysł, jednak ja byłem silniejszy.
Przebiłem się przez jej ochronę i kiedy zamknąłem oczy, zacząłem widzieć różne
obrazy. Stefano, wampir, Elena... Musiałem im pomóc! Świetnie, kolejny problem.
Zapiąłem rozporek i założyłem na siebie czarny t-shirt i skórzaną kurtkę, po
czym wybiegłem z pensjonatu, jakby wystrzelony z armaty. Poszukiwanie Eleny nie
zajęło mi dużo czasu. Po dosłownie kilku minutach ujrzałem ją, leżącą na ziemi
z ogromną raną na głowie.
-Cholera. - wyrwało
mi się, jednak podszedłem do niej i spojrzałem na nią z troską.
-Nic Ci nie jest? -
spytałem, kucając koło niej. Starałem się nie patrzeć na jej głowę, lecz zapach
unoszący się koło mnie, działał na mnie niczym heroina na narkomana. Rysy
twarzy mi się zmieniały, a ja powoli oddawałem się pragnieniu...
NIE! Nie tym razem.
Walczyłem wściekle
sam ze sobą. I... wygrałem. Chociaż czułem, że krew zalewa moje oczy, to
panowałem nad każdym swoim ruchem.
-Eleno...? Wybacz mi!
Jestem kompletnym idiotą! - wyrwało mi się rozpaczliwie. Zacisnąłem zęby,
czując jak oczy stają mi się wilgotne.
-Ale wiesz dlaczego
się tak zachowuję? Bo mi cholernie na Tobie zależy i nie panuję nad swoimi
uczuciami wobec Ciebie. - wyszeptałem, czując jak pierwsza łza spływa mi po
policzku. Tego się nie spodziewałem. Przypływu takiego przyjemnego ciepła,
rozlewającego się po całym moim ciele. Elena była nieporuszona, lecz chwilę
potem w jej oczach również pojawiły się łzy.
-Nic mi nie jest, przeżyję… - szepnęła i położyła mi rękę na
policzku. Uśmiechnąłem się delikatnie i pomogłem jej wstać.
-Ja... byłam tu, aby
wszystko sobie przemyśleć. W pewnym momencie zbłądziłam i gdyby nie twój brat,
dalej krążyłabym bez celu po lesie. Ale kiedy tylko się zjawił i chciał
zaprowadzić do domu, zaatakował go obcy wampir. Skrzywdził go... - zawiesiła
głos i odwróciła głowę tak, bym nie mógł spojrzeć jej w oczy. Trzymałem ją w
mocnym uścisku,k gdyż bałem się, że zaraz upadnie. Odetchnęła i kontynuowała:
-Kazał mi przekazać, że jeśli chcesz, aby przeżył, musisz
być dziś o północy koło ruin starego kościoła.
Ogarnął mnie gniew. Ostatnimi czasy wciąż pakujemy się w
kłopoty. Zaczynało mnie to naprawdę irytować. Elena zdjęła z ramion przemoczoną
kurtkę mojego brata, a ja spojrzałem na nią z bólem. Westchnąłem i spojrzałam
na twarz dziewczyny. Malowało się na niej wiele emocji, niekoniecznie
pozytywnych. (…)
Znajdowaliśmy się w salonie, jeżeli tak można było nazwać
ten pokój. W każdym razie tutaj spędzałem większość swojego czasu. Było w nim
jedno wielkie okno, wychodzące na podwórze, z kratą, na której szczeblach
wisiała pajęczyna ozdobiona drobinkami kurzu. W pokoju było jednak ciemno przez
ćwierćwiekowa firankę, niegdyś zieloną, obecnie wypłowiałą z tęsknoty za
słońcem. Pod oknem stał czarny stół obity siwym suknem. Na nim wielka czarna
księga i kilka świec. Wąska kanapka obita skórą, dwa drewniane krzesła i duża
szafa ciemnowiśniowej barwy stanowiły umeblowanie pokoju, który ze względu na
swoją długość i panujący w nim mrok zdawał się być podobniejszym do grobu,
aniżeli do mieszkania. Siedziałem na kanapie, gorączkowo rozcierając sobie
czoło.
-Czy… czy to całe porwanie Stefano ma związek z moją osobą? –
usłyszałem cichy głos Eleny, która po chwili usiadła koło mnie. Spojrzałem na
nią kątem oka.
-Chodź tu do mnie...
- mruknąłem, po czym złapałem ją i usadowiłem na swoich kolanach. Oparłem się
czołem o jej ramię, a ręką zacząłem gładzić jej nogę. Naprawdę już nic mi nie
brakowało do pełni szczęścia. Powstrzymywałem się od myślenia nad swoim
pragnieniem, które rozsadzało moje gardło, a przychodziło mi to z coraz większą
łatwością. Ująłem jej dłoń i przyłożyłem ją do swoich ust, ucałowując każdy
koniuszek palca z osobna.
-Nie, z całą pewnością nie chodzi o Ciebie, Eleno. A nawet
gdyby, to nie obwinniaj się o porwanie Stefano. - powiedziałem i cicho
westchnąłem. Moje zachowanie nie było zgodne z moją naturą. Byłem potulny jak
baranek, zapatrzony w kobietę, która poprzewracała mi w głowie.
-Uratujemy go i to
się liczy. - szepnąłem, po czym zmarszczyłem brwi.
-Nie, źle mówię. To JA go uratuję. Ty zostaniesz tutaj, w
pensjonacie, gdzie będziesz całkowicie bezpieczna. - w moim głosie słychać było
stanowczość, której ciężko było zaprzeczyć. Spojrzałem prosto w oczy Eleny i
szepnąłem:
-Rozumiesz? Nie
zniósłbym faktu, gdyby coś Ci się stało.
-Pozwól mi z Tobą iść. Czuję się w jakiś sposób
odpowiedzialna za to, co się stało... Proszę, Damonie, obiecuję, że... - nie dałem
jaj skończyć. Posłałem jej krótki uśmiech, po czym zbliżyłem swoją twarz do jej
i złożyłem na jej ustach delikatny pocałunek. Z trudem się oderwałem, jednak o
czymś sobie przypomniałem.
-Mam coś dla Ciebie.
- ostrożnie wstałem i podszedłem do komody w rogu pokoju. Wyjąłem klucz z
kieszeni i otworzyłem nim jedną z szuflad. Sięgnąłem po pierścionek leżący pod
stertami papierów. Podszedłem do Eleny i usiadłem obok niej na kanapie.
-Jest w nim werbena.
Jeżeli będziesz go nosić, żaden wampir nie zamąci w Twojej głowie. -
uśmiechnąłem się i wsunąłem pierścionek na drobny palec dziewczyny. Poczułem
się, jakbym się właśnie jej oświadczył. (…)
Niebo okryte było milionami gwiazd i księżycem w kształcie
rogala. Noc była wyjątkowo spokojna. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie
unosząca się w powietrzu gęsta mgła. Wyjrzałem przez okno, a potem zerknąłem na
zegarek.
-23.45. Już czas. -
założyłem na siebie kurtkę, po czym spojrzałem ostrym wzrokiem na Elenę.
-Nigdzie nie idziesz,
słyszysz? Będziesz tutaj na mnie czekać. Dam sobie radę sam. - powiedziałem
głośno, przechylając głowę na bok. Zmarszczyłem brwi w geście zastanowienia.
Nawet nie próbuj za mną iść... Potrafię być bardzo
niemiły, kiedy jestem zły. - pomyślałem i uśmiechnąłem się ironicznie,
podchodząc do drzwi wyjściowych. Rzuciłem Elenie ostatnie spojrzenie przez
ramię i wyszedłem z pensjonatu, kierując się w stronę kościółka. Przybycie na
miejsce zajęło mi kilka minut. Przystanąłem, widząc ruiny miejsca, w którym
kiedyś zbierali się ludzie, by odprawiać modły Bogom. Teraz panowała tutaj
mroczna i dosyć straszna atmosfera, a po dostojności tego budynku pozostały
wspomnienia. Znalazłem schodki prowadzące do grobowców. Przystanąłem na chwilę
na ich szczycie, jednak długo nie zwlekałem i zszedłem na dół. Otworzyłem drzwi
prowadzące do jednej z krypt. Stanąłem murem i jedyne, co zdołałem zrobić, to
wychrypieć słabym głosem:
-Katherine.
ELENA
Uzmysłowiłam sobie, że on wcale nie zmienił zdania. Musiałam
tu zostać. Po jego wyjściu zaczęłam krążyć w kółko bezsensu po całym pokoju.
Swoją drogą - wyglądał zupełnie inaczej, niż przytulny pokoik zwykłych
śmiertelników. Ba! w niczym nie takowego przypominał. Akcenty starodawnego
umeblowania rzucały się w oczy najbardziej. Podeszłam do okna i nie objęłam
wzrokiem niczego innego, tylko krzewy, drzewa, ulica. Codzienny widok.
Próbowałam walczyć sama ze sobą, jednakże pokusa zwyciężyła.
Podbiegłam do drzwi, w międzyczasie sprawdzając, która jest godzina. Wpół do
pierwszej, niedobrze. Wybiegłam z pensjonatu, kierując się w stronę starego
Kościółka.
DAMON
Gdybym musiał w tej chwili opisać ideał kobiety, zrobiłbym
to bez najmniejszych problemów, widząc drobną postać stojącą przede mną.
Katherine. Wzrorowałbym się właśnie na niej: długie, kasztanowe włosy,
sięgające do połowy pleców, lekko kręcone, bezwiednie opadające na szczupłe
ramiona, malinowe, wydatne usta, brązowe, duże i błyszczące oczy, a do tego
lekko rumiane policzki i szupła sylwetka. W oczy rzucał się jej ironiczny
uśmiech, wciąż czający się w kącikach jej ust, posmarowanych czerwoną szminką.
Stanęła z gracją, niczym zawodowej klasy tancerka i zlustrowała mnie wzrokiem,
od którego serce zabiło mi szybciej.
-Damon Salvatore... -
wymruczała cicho, dodając do wymawianych słów akcent włoski. Zacmokała ustami. Pokiwała
lekko głową i z niesłychaną elegancją ruszyła w moim kierunku. Szła bez żadnych
problemów, mimo butów na bardzo wysokim obcasie, które dodawały jej kilkanaście
centymetrów. Stanęła dopiero, gdy nasze ciała dzieliło kilka centymetrów.
-Ty... Żyjesz... -
zdołałem bąknąć, a wszelkie blokady jakie dusiłem w sobie przez tyle lat runęły
i poniosły mnie. Następny mój ruch był błędem - bez opanowania rzuciłem się na
Katherine i wpiłem swoje wargi w jej, niezwykle delikatne i miękkie.
-Ooo tak, mój kochany
Damon... - szeptała między pocałunkami. Czułem jak się uśmiecha. Nie byłem w
stanie racjonalnie myśleć, do czasu, kiedy usłyszałem słaby głos:
-Damon... Elena... -
to Stefano resztkami sił wychrypiał imię, które sprawiło, że natychmiast się
ogarnąłem, odepchnąłem od siebie Katherine i rozejrzałem się po wnętrzu. Po
chwili na środek naszego małego zbiegowiska zostało rzucone czyjeś drobne
ciało. Od razu je poznałem, wiedziałem, kto jest jego właścicielką. Przekląłem
dosyć głośno i rzuciłem jej mordercze spojrzenie.
Mówiłem, żebyś tu nie
przychodziła, do cholery! - pomyślałem, zgrzytając zębami.
ELENA
Patrzyłam na światło, które kłębiło się na końcu schodów.
Cząstkowe wyrazy docierały co chwila do moich uszu. Schowałam się za drzewem,
oddychając płytko. W pewnej chwili szepty ucichły. Otworzyłam szeroko oczy i
nie zdążyłam niczego zrobić. Ktoś złapał mnie za gardło i podniósł, a ja
zaczęłam się dusić. Nawet nie zorientowałam się, kiedy zostałam bezczelnie
rzucona na środek zbiegowiska. Ukradkiem zerknęłam na wampirzycę. Czyżby.. ? A
jednak. Odbicie lustrzane z jednym, nic nieznaczącym szczegółem pokręconych
włosów. Katherine. Znalazłam się w centrum wydarzeń. Pokręciłam głową i
rozejrzałam się dookoła. Stefan stał obok nieznajomego mężczyzny, a jego brat
zszokowany moim widokiem, stał, nieprzytomnie wpatrując się we mnie. Spuściłam
wzrok, jednak zaraz znów stałam na nogach. Naprzeciwko mnie pojawiła się
Katherine. Uśmiech nie znikał jej z twarzy, co cholernie mnie zaczynało denerwować.
Okrążyła moją osobę i znów wróciła na swoje miejsce.
-Nieudana podróbka. Cóż… - warknęła, przechylając głowę w
bok.
-Teraz już wiadomo, czym zakręciłaś w głowach braciom
Salvatore. Ale kochanie, powiem Ci jedną, znaczącą rzecz, którą wbijesz sobie
do tej głupiutkiej główki: nigdy mną nie będziesz. Nigdy mną nie byłaś. -
kontynuowała, a ja stałam, nerwowo przełykając ślinę. Docierały do mnie
urywkowe przekleństwa, które Damon wysyłał do mojego umysłu.
DAMON
Mimo wściekłości i żalu wobec Eleny, myślałem racjonalnie. Wiedziałem,
że grozi nam niebezpieczeństwo.
-Zostaw ją, Katherine! - krzyknąłem. Zdziwiłem się, kiedy
mnie posłuchała. Popchnęła Elenę, która opadła na podłogę. Kath zaczęła
przechodzić się wzdłuż grobowca. Podbiegłem do Eleny i podniosłem ją na nogi.
Przytrzymałem ją, bo bałem się, że upadnie.
-Dziwka... Myśli, że
może być taka jak ja... - Katherine mówiła chyba do siebie, ale z takim
zamiarem, by każdy ją usłyszał. Wbiła wzrok w Stefano, po czym podeszła do
niego i pogłaskała go po policzku.
-Przepraszam, że
musiałeś tak cierpieć... - mruknęła obojętnie, wzruszając ramionami. Schyliła
się i złożyła delikatny pocałunek na ustach mojego brata, mimo jego widocznych
protestów. Wyprostowała się i odwróciła w naszą stronę. Przymykając oczy,
głęboko westchnęłą. Następnie w wampirzym tempie podbiegła do nas, chwyciła
Elenę i siłą zerwała z jej palca pierścień.
-Werbena... -
zaśmiała się ironicznie, wąchając go. Na jej twarzy pojawił się grymas, a zaraz
potem uśmiech. Rzuciła ochronną biżuterią Eleny przez całą długość grobowca.
Katherine zawsze była cwana, bardzo ciężko było ją oszukać. Musiała dążyć do
wyznaczonych sobie celów i je realizować. Poza tym miała rację w każdej
sprawie, której nikt nie mógł podważać... Wciąż byłem w szoku, że żyje. Jakoś
nie wyobrażałem sobie jej we współczesnym świecie. Przez chwilę wbijała swoje
mordercze spojrzenie w Elenę. Jej mina wskazywała, że się nią brzydziła.
-Idź daj trochę krwi
Stefanowi, bo zaraz padnie. Zwierzęca dieta mu nie sprzyja. - Katherine
zahipnotyzowała swego sobowtóra, czyli Elenę. Jej głos był cichy i monotonny,
ale nie podlegał żadnym protestom. Elena, zaczarowana, z nieco zamglonym wzrokiem
ruszyła w kierunku Stefana. Wzięła jakiś kamień i nacięła sobie rękę, po czym przyłożyła
swój nadgarstek do jego wyschniętych ust. Na początku opierał się, jednak nie
wytrzymał długo i po chwili sączył jej krew.
-Co Ty robisz, do
cholery?! - krzyknąłem w kierunku Katherine, która zadowolona z siebie zaczęła
przyglądać się poczynaniom Eleny. Zignorowała moje pytanie. Wyszczerzyła zęby i
mruknęła do jednego ze swoich znajomych, którzy porozstawiani byli po
wszystkich kątach pomieszczenia:
-Przyprowadźcie je.
Zacząłem zastanawiać się, po co ona nas w ogóle tu
sprowadziła. Jej plany zawsze były skonstruowane tak, że to ona i tylko ona
ponosiła korzyści. Zanim zdążyłem zacząć prowadzić głębsze przemyślenia, do
grobowca wkroczyły dwie kobiety, skute w łańcuch. Ich miny wskazywały na ogromne
niezadowolenie. Jedna była młoda, blond włosy opadały na jej ramiona, natomiast
druga, starsza, była krótko obcięta i ciemne, niemal czarne oczy wbiła w moją
postać.
-Do roboty. -
zarządziła Katherine. Kobiety spojrzały po sobie, następnie złapały się za ręce
i zamknęły oczy. Co tu się działo? Czyżby to były czarownice? I czemu jedna z
nich rzucała mi niemal troskliwe spojrzenie? Z ich ust zaczęły wydobywać się
ciche dźwięki, chyba mówiły po łacińsku. Stefano już stał, podtrzymywany przez
Elenę; oboje byli w szoku. Nikt z nas nie wiedział o co chodzi. Tylko Katherine
zacierała ręce z zadowolenia.
-Już na zawsze
będziemy razem, kochany. - zwróciła się do Stefana i posłała mu czułe
spojrzenie. A więc wciąż go kochała. Poczułem lekkie ukłucie w sercu i zastanowiłem
się, co właściwie czuła do mnie. Nie musiałem długo czekać na odpowiedź.
-A Ty, Damonie,
stałeś się wampirem właściwie przez przypadek. Przeszkadzasz we wszystkich
moich planach. Twoim przeznaczeniem jest człowieczeństwo. - mruknęła, a ja już otworzyłem
buzię, by coś powiedzieć, gdy poczułem tak okropny ból, że aż krzyknąłem.
Ciemność zalała moje oczy i odebrała mi jakiekolwiek czucie w kończynach.
Upadłem, łapiąc się za głowę. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że wciąż
krzyczę, do tego bardzo przeraźliwie. Ból zalewał moje ciało, a ja nic nie
mogłem z tym zrobić. Każda komórka znajdująca się wewnątrz mnie zdawała się
cierpieć osobno. Słyszałem jakieś protesty, krzyki, ale po chwili odpłynąłem.
Zemdlałem.
W tym czasie Katherine podeszła do Eleny, zajrzała jej
głęboko w oczy i powiedziała wolno i wyraźnie:
-Zapomnisz o
wszystkim, co się dzisiaj stało. Zapomnisz, że poznałaś Damona i Stefana.
Zapomnisz o wampirach. Będziesz żyła, jak gdyby nic się nie wydarzyło. (...)
Obudziłem się cały sztywny, czując się jakoś... dziwnie.
Bolały mnie oczy, a do tego wszystkie mięśnie. Kiedy usiadłem, zaczerpnąłem
powietrza i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Zdziwiłem się, gdyż przez
panującą wszechobecnie ciemność nic nie widziałem, chociaż powinienem. Wstałem
i wtedy poczułem coś, co sprawiło, że niemal wrzasnąłem. Bicie serca. Bicie
serca w mojej klatce piersiowej.
Byłem człowiekiem.
Cudny rozdział,po prostu nie umiem doczekać się następnego:)
OdpowiedzUsuń