czwartek, 31 stycznia 2013

ROZDZIAŁ 8

ELENA
Szara atmosfera spowijała całe miasto. Nie potrafiłam niczego wytłumaczyć w nawet najmniej racjonalny sposób. Obudziłam się ze strasznym, przeszywającym bólem głowy na ławeczce na ganku. Mętlik w umyśle i wielka, czarna przestrzeń, która go wypełniała, nie pozostawiała po sobie złudzeń. Ostrożnie wstałam, rozglądając się dookoła. Nie miałam zielonego pojęcia, co stało się wczoraj wieczorem. Pamiętałam tylko tyle, że wyszłam dokądś, zupełnie nie wiem po co i w jakim celu. Przetarłam oczy, ruszając w kierunku drzwi wejściowych. Kątem oka dostrzegłam, że zegar wiszący w kuchni wybija godzinę siódmą. Wzruszyłam ramionami i powolnym krokiem, powędrowałam w kierunku swojego pokoju. Nic się nie zmieniło, a jednak było inaczej. Dziwne uczucie przeszywało mnie na wskroś. Zadrżałam. Rozejrzałam się dokładnie po pomieszczeniu, w którym spędzałam większość swojego wolnego czasu. Ściana pokryta była dziesiątkami szkolnych zdjęć: uśmiechnięta Caroline, Bonnie i Matt oraz reszta znajomych. Niepokój, który ogarniał moją dusze i serce zdawał się powoli ulatniać. Odwróciłam się i padłam na łóżko. Ogarnął mnie błogi spokój, jednakże w ułamku sekundy poczułam nieprzyjemne mrowienie w nadgarstku. Zmarszczyłam brwi i syknęłam, spoglądając na niewielką szramę. Przesunęłam po niej opuszkiem palca, machinalnie przekrzywiając głowę na lewą stronę. O czymś zapomniałam. I wiedziałam aż za dobrze, że nie była to żadna błahostka.
I wtedy… Niewidzialna nić spowiła mój umysł, powodując przy tym okropny, zalewający ból. Złapałam się za feralne miejsce próbując jakoś go stłumić. Na nic. Poczucie, jakby coś próbowało za wszelką cenę przebić się i wedrzeć do mojego mózgu. Nie pamiętam, w którym momencie dokładnie moje policzki zaczynały wilgotnieć, skroplone kryształowymi łzami. Zacisnęłam powieki, wydobywając z siebie cichy i stłumiony krzyk.
- Elena?! Eleno, co się dzieje, do cholery! Co Ci jest? Elena, słyszysz mnie? Cholera… - jak przez niewidzialny mur docierały do mnie strzępki słów brata. I właśnie w tym momencie ból ustał całkowicie, a ja, niczym szmaciana lalka, padłam w ramiona Jeremiego, mocno go do siebie przytulając. Serce niemalże wyrywało mi się z piersi, a oddech znacznie przyśpieszył.
 - Co się stało? Elena... - delikatnie odepchnął mnie od siebie tak, aby móc spojrzeć na zapłakaną, wykrzywioną bólem twarz. Nie potrafiłam odpowiedzieć na to pytanie. Wszystko wydawało się być w porządku, a tak nie było. Pokręciłam głową w geście bezradności. Jeremy westchnął i usiadł na jego krawędzi.
 - Już dobrze? – zapytał troskliwie patrząc na mnie podejrzliwie. Chciałam odpowiedzieć na jego pytanie, jednakże żadne słowo nie wydobyło się z moich ust. Czy było dobrze? Nie.
 - Tak jakby... mdli mnie. – wyszeptałam w końcu.
 - Przyniosę Ci wody. – mruknął i już go nie było. Odetchnęłam głęboko zastanawiając się, o co w tym wszystkim u licha chodzi. (...)

 DAMON
Czułem się zupełnie obco w swoim ciele. Nie mogłem określić jednoznacznie uczucia, które mnie ogarnęło. Z jednej strony cieszyłem się, że po raz kolejny dostałem szansę od losu na normalne życie, jednak z drugiej... Kompletnie mi to nie odpowiadało. Przez tyle lat poiłem się krwią, że zdążyłem przyzwyczaić się do takiego trybu życia. A teraz musiałem uczyć się żyć na nowo. Stałem niczym ktoś, kogo właśnie uleczono z niepełnosprawności. Nieco się trząsłem, w ogóle nie czując siły, która powinna wypełniać moje ciało. Jakimś cudem doczłapałem do ściany, o którą oparłem się, rozglądając się po wnętrzu. I tym razem nic nie dojrzałem, było tu zdecydowanie za ciemno dla oczu człowieka. Byłem ciekaw, czy ktoś tu jeszcze był.
 -Stefano? - wychrypiałem cicho. Mój głos nie uległ praktycznie żadnej zmianie. Nie stracił nutki ironii zaczajonej na końcu każdego słowa i był równie pociągający, co zawsze. Nikt mi nie odpowiedział, chociaż wysłuchiwałem bardzo uważnie jakiegokolwiek dźwięku z okolicy. Na wyczucie skierowałem się w stronę wyjścia. Ucieszyłem się, gdyż nie musiałem prowadzić głębszych poszukiwań, tylko od razu natrafiłem na schody prowadzące na zewnątrz. Wejście na ich szczyt zajęło mi sporo czasu. Kiedy wydostałem się na dwór, światło słoneczne, chociaż bardzo nikłe w lesie, oślepiło mnie. Zakryłem ręką oczy, przeklinając na głos. Ruszyłem w kierunku pensjonatu. Będąc wampirem droga zajmowała mi kilka minut, a krzaki, drzewa i chaszcze wymijałem instynktownie. Teraz nie dość, że mój spacer straszliwie mi się dłużył, to do tego wciąż o coś zahaczałem, rozcinając sobie spodnie, a nieraz nawet skórę. Rany jednak zostawały, nie goiły się tak, jak u wampira. Poza tym, widząc krew spływającą powoli po nodze, pragnienie wcale się we mnie nie odzywało. To prawda, byłem głodny... ale w inny sposób niż dotychczas. Gardło mnie nie paliło, a dziąsła nie bolały, odczuwałem natomiast lekkie ukłucia gdzieś w dole brzucha. Pomyślałem, że jeszcze niedawno żywiłem się krwią i w tym momencie poczułem obrzydzenie i mdłości. Teraz było to dla mnie czymś nielogicznym i bardzo nieestetycznym. Kiedy wreszcie drzewa zaczęły rosnąć coraz rzadziej, a moim oczom ukazał się biały budynek pensjonatu, odetchnąłem z ulgą. Wkroczyłem do środka i od razu skierowałem się do łazienki. Niepewnie spojrzałem w lustro i wytrzeszczyłem oczy. Na moim czole znajdowało się kilka kropelek potu, oczy były nienaturalnie błyszczące, a policzki nadto zaczerwienione. Czy to byłem ja...? Damon Salvatore? (...)
Spacerowałem po parku. Przyzwyczaiłem już trochę swoje kończyny do innego trybu, aczkolwiek nieraz mną jeszcze chwiało. Przyszedłem tu, by trochę poobserwować ludzi i ich nawyki - w końcu musiałem zachowywać się teraz tak, jak oni, by nie wyróżniać się z tłumu. Zapomniałem zupełnie o wydarzeniach z poprzedniego wieczoru (pamięć ludzka jest taka zawodna), jednak kiedy ujrzałem ciemnowłosą dziewczynę, idącą spokojnie niecałe kilka metrów ode mnie, wszystko stanęło mi przed oczyma. Każda chwila spędzona w jej towarzystwie. Każdy jej pocałunek... Bez żadnych zahamowań podbiegłem do niej i chwyciłem ją za ramiona.
-Elena! - zawołałem i już chciałem ją przytulić, pocałować, wygadać się, aczkolwiek opanowałem się, widząc jej przerażone i zdezorientowane spojrzenie. Potrząsnąłem nią lekko, jakby to miało coś dać.
-Proszę mnie zostawić... - szepnęła, a ja wbiłem swoje błękitne tęczówki w jej twarz. Powoli zlustrowałem jej skromną osobę wzrokiem, od stóp do głów. To niewątpliwie była Elena. Ale dlaczego mnie nie pamiętała? Dziewczyna cofnęła się i zaczęła iść w przeciwnym kierunku.
 -No co Ty... Eleno! To ja, musisz mnie pamiętać... – krzyknąłem za nią rozpaczliwie, nie rozumiejąc, co się z nią działo. Nie minęło kilka sekund, kiedy się domyśliłem. To wszystko było sprawką Katherine - pomieszała Elenie w głowie i sprawiła, że wszystko zapomniała, a ja nie miałem na to żadnego wpływu. Bałem się, że to nie koniec misternego planu wampirzycy, więc podążyłem za panną Gilbert, chowając się za drzewami.  Ludzie rzucali mi dziwne spojrzenia, a ja nie zwracałem na nie najmniejszej uwagi.

ELENA
Naprawdę dziwna sytuacja. Wystraszyłam się niebo obcego bruneta, który rzucił się w moją stronę, jednak po chwili przerwy stwierdziłam, że nie chciał on mi zrobić nic złego. Najwidoczniej się pomylił… Tylko że… Skądś go kojarzyłam. Te niebieskie tęczówki… Od rana mam dziwaczne poczucie, które ogarnia mnie całą i zalewa nawet najdrobniejszą komórkę drobnego ciała. Niewiele myśląc, udałam się w stronę jeziorka, aby wszystko sobie dokładnie przemyśleć, pozbierać myśli. A na takie rzeczy, nie było lepszego miejsca, niżeli drewniany mostek i szum wody, otoczonej ze wszystkich stron zielenią. Uśmiechnęłam się delikatnie mimo wszystko. (...)
Wpatrywałam się w rozmazane odbicie na powierzchni wody. Założyłam niewielki kosmyk czekoladowych włosów za ucho, mimowolnie odchylając głowę w tył. Niebo, w gruncie rzeczy, było przejrzyste i bezchmurne, a jeszcze kilka godzin temu zbierało się na obfity deszcz. Przymknęłam powieki i ...  Wtedy stało się coś dziwnego. Moje nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Poczułam, jak niewidoczna siła ciągnie mnie w kierunku wody. Nie mogłam panować nad swoim ciałem. Kiedy byłam zanurzona już po szyję zaczęłam krzyczeć, ale było za późno. Znalazłam się pod powierzchnią wody, nie mogąc złapać oddechu. Nie potrafiłam pływać, a uraz do wody nasilił się z chwilą wypadku i tragicznej śmierci rodziców. Tak czy owak, wiedziałam, że nie ma dla mnie ratunku. Pozostało mi pogodzić się z tym, że nie zobaczę już nigdy słońca. Poddałam się. Nie walczyłam ani nie usiłowałam usilnie się wynurzać. Przegrałam.

DAMON
Przystanąłem za jakąś lipą, gdy Elena usiadła przed jakimś jeziorkiem. Było tu naprawdę bardzo ładnie, wręcz romantycznie, a do tego było to totalne odludzie. Nie zdziwiłem się więc, gdy dziewczyna ruszyła w kierunku wody. Słońce świeciło i było dość ciepło. Zacząłem się niepokoić dopiero wtedy, kiedy nie zdajmując butów, ani niczego innego zamoczyła się. Wybiegłem zza drzewa, aczkolwiek Eleny już nie było widać, zniknęła w połaci wody. Bez zastanowienia zrzuciłem z siebie koszulkę, zdjąłem buty i wbiegłem do jeziora. Poszukiwanie jej nie zajęło mi dużo czasu. Serce łomotało mi w piersi jak oszalałe. Złapałem Elenę za ramię, chcąc pociągnąć ją ku górze, jednak ta się nie ruszyła. Coś ją przetrzymywało, a ja nie miałem siły, by ją z tego wyrwać. Powoli traciłem oddech i wtedy, jakimś magicznym sposobem udało mi się wyprowadzić ją nad powierzchnię wody. Czy to dlatego, że poprosiłem Boga o pomoc? Nigdy nie byłem wierzący... Złapałem łapczywie powietrze w usta i niespokojnie spojrzałem na dziewczynę. Nie wydawała żadnych oznak życiowych, była jak lalka, marionetka. Dopłynąłem do brzegu i położyłem Elenę na trawie. Zacząłem masować jej serce i stosować metodę usta-usta. Nie wiem jak długo trwały moje próby ratowania jej życia, aczkolwiek w końcu odkaszlnęła i wróciła do świata żywych. Otworzyła zaczerwienione oczy i rzuciła mi zaniepokojone spojrzenie.
 -Jak dobrze, że żyjesz, Eleno! - krzyknąłem i mocno ją do siebie przytuliłem, jednak niemal natychmiast ją puściłem, bo zdałem sobie sprawę, że nie wie, kim jestem.
 -Przepraszam... - mruknąłem i spojrzałem gdzieś w bok. Zmarszczyłem czoło. Właściwie nie chciałem, żeby Elena pamiętała mnie jako wampira. Mogłem zacząć naszą znajomość od początku... Jednak nie miałem gwarancji, że po raz kolejny się we mnie zakocha. Ja czułem przyjemne mrowienie w dolnej partii brzucha, gdy tylko na nią patrzyłem. Jej głos sprawiał, że dostawałem zawrotów głowy.
 -Naprawdę nie pamiętasz kim jestem? - zapytałem cicho, a po mojej twarzy przebiegł grymas niezadowolenia. Elena cała drżała, wstałem więc i okryłem ją swoją kurtką, którą znalazłem gdzieś w trawie. Założyłem na siebie czarny t-shirt i kucnąłem naprzeciwko niej. Zajrzałem jej głęboko w oczy i coś sobie przypomniałem.
 Zmarszczyłem brwi, skupiłem się i wysłałem w umysł Eleny krótką wiadomość:
 Nie bój się mnie. Posłałem jej krótki uśmiech i powiedziałem, tym razem na głos:
 -Gdybyśmy wcześniej się nie znali, nie wiedziałbym o tym, że nasze umysły są połączone... Przypomnij sobie Eleno. Musisz mnie kojarzyć! Byliśmy w sobie zakochani! - mówiłem, chociaż ostatnie zdanie mogłem zatrzymać tylko dla siebie

ELENA
Fala gorąca przeszła przez całe moje ciało. Zaczęłam kaszleć, gwałtownie łapiąc powietrze. Telepałam się niemiłosiernie, czując, jak żołądek podchodzi mi do gardła. Pierwsza osobę, którą ujrzałam zaraz po otwarciu oczu, był ON. Ten sam mężczyzna z parku. Trzymał mnie w ramionach, obserwując z troską moje poczynania. A ja? Ja odsunęłam się od niego i zatrzepotałam wachlarzem czarnych jak węgiel rzęs. 
To wszystko wydało mi się cholernie skomplikowane i zagmatwane. Mężczyzna, kompletnie mi obcy twierdzi, że kiedyś darzyłam go sporym uczuciem, bo niewątpliwie, takie słowa wypowiedziane z ust kogokolwiek muszą oznaczać niezłe zawirowania. Przetarłam oczy i zamarłam w bezruchu, głęboko zaglądając do jego pięknych, błękitnych tęczówek. Kiedy tylko rozchyliłam wargi, aby coś powiedzieć, fala dotkliwego bólu zalała moją głowę. Z mojej piersi wydobył się przeraźliwy krzyk, zacisnęłam powieki i zaczęłam głęboko oddychać. To samo, makabryczne uczucie, jak dziś rano w pokoju. I wtedy sobie przypomniałam. Przynajmniej po części.
 - Damon... - szepnęłam i w ułamku sekundy rzuciłam mu się w ramiona. Po moim policzku pociekło kilka łez. Już po chwili poczęłam płakać jak dziecko, mocno wtulając się do jego mokrą koszulkę. Ciepło, bijące od jego ciała. Wcześniej, dotyk Damona był szorstki i chłodny, co powodowało, że zaczynałam mimowolnie drżeć. Tym razem było zupełnie odwrotnie, mogłam spokojnie się ogrzać. Uzmysłowiłam sobie, że chwila, w której obecnie trwaliśmy, wydawała się być wiecznością. Pod wpływem dłoni mężczyzny, które lekko gładziły moje plecy, zdawałam się rozpływać. Przymknęłam powieki i zaciągnęłam się jego zapachem. Przypływ lekkiego bólu w okolicach skroni powrócił. Tym razem ucieszyłam się, kiedy owe uczucie zagościło w mojej głowie, ponieważ dzięki temu przypływ wspomnień zalał ją i wypełnił przyjemnym poczuciem szczęścia i euforii. Uśmiechnęłam się blado.
 - Ja... Coś sobie przypominam, jednakże ciągle mam wrażenie, że to nie wszystko. Kochałam Cię. - szepnęłam i ponownie zatopiłam się w tych nieziemskich oczach. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że ciągle siedzę tak blisko, w gruncie rzeczy, jeszcze do niedawna kompletnie obcego mi człowieka.
 Przyjrzałam się mu bardzo dokładnie. Opuszkiem palca przesunęłam po linii jego idealnie zarysowanej kości policzkowej. Ucałowałam delikatnie kącik jego ust, czując, jak uczucie miłości wypełnia mnie od środka. Serce zaczęło bić nienaturalnie szybko, a oddech przyśpieszył. Ja go nadal kocham. Nigdy nie przestałam. Kiedy tylko wplotłam palce w kruczoczarne kosmyki włosów mężczyzny, coś trafiło w moją podświadomość ze zdwojoną siłą. Odskoczyłam od niego jak oparzona, raptownie cofając się.
 - Jesteś… przecież ty.. Byłeś… wampirem. - wycedziłam, ledwo składając słowa do kupy i w owej chwili to wszystko wydało mi się bardzo nieracjonalne. Tak silnym i nierozerwalnym uczuciem darzyłam krwiopijcę? Przecież to tak, jakby ktoś dosłownie wyrwał mi, zabrał część moich wspomnień i niespełnionych obietnic. Pokręciłam głową i zaczęłam biec w przeciwną stronę, wkraczając na ścieżkę, prowadzącą przez sam środek lasu. Nie chciałam, żeby za mną biegł. Jednakże tak się nie stało i kiedy tylko chwycił mnie za ramię, zdrętwiałam. Reszta wydarzeń ostatnich dni przelała się przez mój umysł. Odwróciłam się do niego i w pewnej chwili myślałam, że najnormalniej w świecie zwariowałam i uciekłam z psychiatryka. Uzmysłowiłam sobie, że Damon... jest człowiekiem. To było… możliwe? Nic nie rozumiałam, kompletnie nic! Buzowało we mnie ze wściekłości, a może... to była bezradność? bezsilność? Wystawiłam rękę i bardzo powoli położyłam ją na piersi Damona. Poczułam to. Jego niegdyś siarkowe serce, wykonywało kilkaset uderzeń. Ponownie zerknęłam na jego twarz.
 Jęknęłam i odwróciłam się od niego. Mokre włosy opadły mi na czoło, ramiona, plecy... Nie zwracałam na to najmniejszej uwagi. Liczyło się tylko to, że nie do końca byłam tego wszystkiego świadoma.
 Nie idź za mną... Muszę to sobie poukładać.
Ruszyłam przed siebie, nie oglądając się ani razu.

 DAMON
A więc jednak pamiętała... W jej głowie pozostało wspomnienie mnie, jako potwora. Zdałem sobie sprawę, że Elena wiedziała, że byłem krwiopijcą, jednak uczucia, którymi mnie darzyła nie były już tak pewne. To bolało. Nie chodziło o ból fizyczny, ale psychiczny. Gdyby Elena nie chciałaby mnie już znać, zrujnowałby się mój cały świat, zwłaszcza teraz, gdy byłem tej samej rasy, co ona. Zagadką pozostało dla mnie, jak to się w ogóle mogło stać. Nigdy nie spotkałem się z przypadkiem, że wampir stawał się ponownie człowiekiem. Ba, to było niemożliwe. Świat to jedna wielka tajemnica, a magia, którą go wypełnia sprawia, że jest jedyny i niepowtarzalny. Rzuciłem odchodzącej dziewczynie ostatnie spojrzenie. Mimo, iż miałem cholerną ochotę za nią pójść, zostałem.
Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy... - pomyślałem i nawet nie poczułem jak nogi poniosły mnie same do pensjonatu. Usiadłem na ganku i wbiłem tępe spojrzenie przed siebie. Zamknąłem oczy. Miałem jakieś dziwne przeczucie, że o czymś zapomniałem. Marszcząc brwi, usilnie próbowałem przypomnieć sobie, o co chodzi. I wtedy w mojej głowie zabrzmiało imię: Stefano. Mój brat. Był ranny. A ja nie miałem zielonego pojęcia, co się z nim stało, gdzie jest i czy w ogóle żyje. Wyjąłem telefon komórkowy i ledwo wybrałem jego numer - ręce trzęsły mi się ze strachu i trwogi o niego. Przyłożyłem komórkę do ucha i oczekiwałem. Sygnał, dwa sygnały, trzy...
 -Witaj, Damonie. - usłyszałem kobiecy głos, wyraźnie przepełniony zadowoleniem, wręcz euforią. Zacisnąłem zęby, od razu domyślając się, do kogo należy; niepotrzebne tu były wampirze moce.
 -Katherine. - wycharczałem wściekle, czując jak po moim ciele przebiega krótki dreszcz. Nigdy nie czułem takiej nienawiści wobec jakiejkolwiek osoby. Dziewczyna, za którą jeszcze niedawno oddałbym życie, teraz była moim największym wrogiem, którego miałem ochotę zabić.
 -Jak podoba Ci się Twoje nowe wcielenie? - zapytała rozbawiona, chichocząc. Nie odpowiedziałem. Byłem za bardzo wkurzony, by powiedzieć cokolwiek logicznego. Katherine ciągnęła więc dalej:
 -A co z Eleną? Nie pamięta Cię? Oj, tak mi przykro... - zaśmiała się złośliwie, po czym dodała poważniejszym tonem:
 -Zafundowałam Ci nowe życie, więc lepiej je wykorzystaj. Lecz ostrzegam, trzymaj się z dala od panny Gilbert. - w jej głosie utrzymywała się nutka groźby. Miałem ochotę rzucić telefonem o ziemię, aczkolwiek odetchnąłem głęboko, opanowując się.
 -Po co to wszystko zrobiłaś? - zapytałem cicho, niemal szeptem, ale doskonale wiedziałem, że wampirzyca mnie usłyszy.
 -Och, Damonie, czy naprawdę jesteś taki głupi? Mam czego chciałam - Stefano. To była jedna część mojego planu. Po drugie, Ty jesteś człowiekiem, więc nie będziesz miał sposobności, aby go uratować. Po prostu jesteś teraz za słaby. Jesteś człowiekiem. - skwitowała, jakbym tego nie wiedział.
-A po trzecie Elena przyciąga do siebie więcej zła, niż całe Mystic Falls razem wzięte. Uchroniłam przed nią Ciebie. A raczej nie przed nią, tylko przed tymi, którzy ją szukają. - mruknęła, po czym zapadła długa, niczym niezamącona cisza. Tylko szum wiatru w koronach drzew wydawał ciche odgłosy poruszających się liści.
 -Jak Stefano? - wypaliłem w końcu, bo tak właściwie to mnie najbardziej interesowało.
 -Wszystko z nim w porządku. Powoli zdrowieje. Zaopiekuję się nim. Sprawię, by po raz kolejny mnie pokochał. Tym razem go nie zawiodę. - poczułem wszechobecną ulgę.
 -Mogę z nim porozmawiać? - zapytałem. Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza, potem jakieś szumy, aż w końcu Katherine mruknęła:
 -Ale tylko chwilę. Jestem za dobra... - mówiła już chyba sama do siebie. Po chwili usłyszałem ciche jęki, a potem chrapliwy głos Stefano:
 -Damon...
 -Stefano.
 -Usted me ayude, por favor. No puedo soportar mucho tiempo. Ella es horrible. Yo no puedo salir. Estoy en Nueva York. - powiedział po hiszpańsku, co oznaczało: "Pomóż mi, proszę. Długo nie wytrzymam. Ona jest okropna. Nie mogę się stąd wydostać. Jestem w Nowym Jorku." Jako młodzi chłopcy uczyliśmy się tego języka, a cwany Stefano wiedział, że Katherine nie rozumiała, co właśnie do mnie powiedział. Najprawdopodobniej wyrwała mu telefon z ręki i wściekle krzyknęła:
 -Co on Ci powiedział?! Zresztą nieważne. I tak nas nie znajdziesz. – powiedziała do mnie i rzuciła słuchawką. (...)


4 komentarze:

  1. Zostałaś nominowana do Liebster Award. Szczegóły na moim blogu: http://love-that-consumes-you.blogspot.com/ :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nominowałam twój blog do Liebster Award. Więcej informacji na moim blogu www.delena-i-love-you.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej..:D Gratuluję :* Zostałaś nominowana do Liebster Awards..^_^

    http://last-drop-of-blood.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Czekam na kolejny rozdział z niecierpliwością!! :D Jesteś genialna.. :)

    OdpowiedzUsuń