czwartek, 31 stycznia 2013

ROZDZIAŁ 8

ELENA
Szara atmosfera spowijała całe miasto. Nie potrafiłam niczego wytłumaczyć w nawet najmniej racjonalny sposób. Obudziłam się ze strasznym, przeszywającym bólem głowy na ławeczce na ganku. Mętlik w umyśle i wielka, czarna przestrzeń, która go wypełniała, nie pozostawiała po sobie złudzeń. Ostrożnie wstałam, rozglądając się dookoła. Nie miałam zielonego pojęcia, co stało się wczoraj wieczorem. Pamiętałam tylko tyle, że wyszłam dokądś, zupełnie nie wiem po co i w jakim celu. Przetarłam oczy, ruszając w kierunku drzwi wejściowych. Kątem oka dostrzegłam, że zegar wiszący w kuchni wybija godzinę siódmą. Wzruszyłam ramionami i powolnym krokiem, powędrowałam w kierunku swojego pokoju. Nic się nie zmieniło, a jednak było inaczej. Dziwne uczucie przeszywało mnie na wskroś. Zadrżałam. Rozejrzałam się dokładnie po pomieszczeniu, w którym spędzałam większość swojego wolnego czasu. Ściana pokryta była dziesiątkami szkolnych zdjęć: uśmiechnięta Caroline, Bonnie i Matt oraz reszta znajomych. Niepokój, który ogarniał moją dusze i serce zdawał się powoli ulatniać. Odwróciłam się i padłam na łóżko. Ogarnął mnie błogi spokój, jednakże w ułamku sekundy poczułam nieprzyjemne mrowienie w nadgarstku. Zmarszczyłam brwi i syknęłam, spoglądając na niewielką szramę. Przesunęłam po niej opuszkiem palca, machinalnie przekrzywiając głowę na lewą stronę. O czymś zapomniałam. I wiedziałam aż za dobrze, że nie była to żadna błahostka.
I wtedy… Niewidzialna nić spowiła mój umysł, powodując przy tym okropny, zalewający ból. Złapałam się za feralne miejsce próbując jakoś go stłumić. Na nic. Poczucie, jakby coś próbowało za wszelką cenę przebić się i wedrzeć do mojego mózgu. Nie pamiętam, w którym momencie dokładnie moje policzki zaczynały wilgotnieć, skroplone kryształowymi łzami. Zacisnęłam powieki, wydobywając z siebie cichy i stłumiony krzyk.
- Elena?! Eleno, co się dzieje, do cholery! Co Ci jest? Elena, słyszysz mnie? Cholera… - jak przez niewidzialny mur docierały do mnie strzępki słów brata. I właśnie w tym momencie ból ustał całkowicie, a ja, niczym szmaciana lalka, padłam w ramiona Jeremiego, mocno go do siebie przytulając. Serce niemalże wyrywało mi się z piersi, a oddech znacznie przyśpieszył.
 - Co się stało? Elena... - delikatnie odepchnął mnie od siebie tak, aby móc spojrzeć na zapłakaną, wykrzywioną bólem twarz. Nie potrafiłam odpowiedzieć na to pytanie. Wszystko wydawało się być w porządku, a tak nie było. Pokręciłam głową w geście bezradności. Jeremy westchnął i usiadł na jego krawędzi.
 - Już dobrze? – zapytał troskliwie patrząc na mnie podejrzliwie. Chciałam odpowiedzieć na jego pytanie, jednakże żadne słowo nie wydobyło się z moich ust. Czy było dobrze? Nie.
 - Tak jakby... mdli mnie. – wyszeptałam w końcu.
 - Przyniosę Ci wody. – mruknął i już go nie było. Odetchnęłam głęboko zastanawiając się, o co w tym wszystkim u licha chodzi. (...)

 DAMON
Czułem się zupełnie obco w swoim ciele. Nie mogłem określić jednoznacznie uczucia, które mnie ogarnęło. Z jednej strony cieszyłem się, że po raz kolejny dostałem szansę od losu na normalne życie, jednak z drugiej... Kompletnie mi to nie odpowiadało. Przez tyle lat poiłem się krwią, że zdążyłem przyzwyczaić się do takiego trybu życia. A teraz musiałem uczyć się żyć na nowo. Stałem niczym ktoś, kogo właśnie uleczono z niepełnosprawności. Nieco się trząsłem, w ogóle nie czując siły, która powinna wypełniać moje ciało. Jakimś cudem doczłapałem do ściany, o którą oparłem się, rozglądając się po wnętrzu. I tym razem nic nie dojrzałem, było tu zdecydowanie za ciemno dla oczu człowieka. Byłem ciekaw, czy ktoś tu jeszcze był.
 -Stefano? - wychrypiałem cicho. Mój głos nie uległ praktycznie żadnej zmianie. Nie stracił nutki ironii zaczajonej na końcu każdego słowa i był równie pociągający, co zawsze. Nikt mi nie odpowiedział, chociaż wysłuchiwałem bardzo uważnie jakiegokolwiek dźwięku z okolicy. Na wyczucie skierowałem się w stronę wyjścia. Ucieszyłem się, gdyż nie musiałem prowadzić głębszych poszukiwań, tylko od razu natrafiłem na schody prowadzące na zewnątrz. Wejście na ich szczyt zajęło mi sporo czasu. Kiedy wydostałem się na dwór, światło słoneczne, chociaż bardzo nikłe w lesie, oślepiło mnie. Zakryłem ręką oczy, przeklinając na głos. Ruszyłem w kierunku pensjonatu. Będąc wampirem droga zajmowała mi kilka minut, a krzaki, drzewa i chaszcze wymijałem instynktownie. Teraz nie dość, że mój spacer straszliwie mi się dłużył, to do tego wciąż o coś zahaczałem, rozcinając sobie spodnie, a nieraz nawet skórę. Rany jednak zostawały, nie goiły się tak, jak u wampira. Poza tym, widząc krew spływającą powoli po nodze, pragnienie wcale się we mnie nie odzywało. To prawda, byłem głodny... ale w inny sposób niż dotychczas. Gardło mnie nie paliło, a dziąsła nie bolały, odczuwałem natomiast lekkie ukłucia gdzieś w dole brzucha. Pomyślałem, że jeszcze niedawno żywiłem się krwią i w tym momencie poczułem obrzydzenie i mdłości. Teraz było to dla mnie czymś nielogicznym i bardzo nieestetycznym. Kiedy wreszcie drzewa zaczęły rosnąć coraz rzadziej, a moim oczom ukazał się biały budynek pensjonatu, odetchnąłem z ulgą. Wkroczyłem do środka i od razu skierowałem się do łazienki. Niepewnie spojrzałem w lustro i wytrzeszczyłem oczy. Na moim czole znajdowało się kilka kropelek potu, oczy były nienaturalnie błyszczące, a policzki nadto zaczerwienione. Czy to byłem ja...? Damon Salvatore? (...)
Spacerowałem po parku. Przyzwyczaiłem już trochę swoje kończyny do innego trybu, aczkolwiek nieraz mną jeszcze chwiało. Przyszedłem tu, by trochę poobserwować ludzi i ich nawyki - w końcu musiałem zachowywać się teraz tak, jak oni, by nie wyróżniać się z tłumu. Zapomniałem zupełnie o wydarzeniach z poprzedniego wieczoru (pamięć ludzka jest taka zawodna), jednak kiedy ujrzałem ciemnowłosą dziewczynę, idącą spokojnie niecałe kilka metrów ode mnie, wszystko stanęło mi przed oczyma. Każda chwila spędzona w jej towarzystwie. Każdy jej pocałunek... Bez żadnych zahamowań podbiegłem do niej i chwyciłem ją za ramiona.
-Elena! - zawołałem i już chciałem ją przytulić, pocałować, wygadać się, aczkolwiek opanowałem się, widząc jej przerażone i zdezorientowane spojrzenie. Potrząsnąłem nią lekko, jakby to miało coś dać.
-Proszę mnie zostawić... - szepnęła, a ja wbiłem swoje błękitne tęczówki w jej twarz. Powoli zlustrowałem jej skromną osobę wzrokiem, od stóp do głów. To niewątpliwie była Elena. Ale dlaczego mnie nie pamiętała? Dziewczyna cofnęła się i zaczęła iść w przeciwnym kierunku.
 -No co Ty... Eleno! To ja, musisz mnie pamiętać... – krzyknąłem za nią rozpaczliwie, nie rozumiejąc, co się z nią działo. Nie minęło kilka sekund, kiedy się domyśliłem. To wszystko było sprawką Katherine - pomieszała Elenie w głowie i sprawiła, że wszystko zapomniała, a ja nie miałem na to żadnego wpływu. Bałem się, że to nie koniec misternego planu wampirzycy, więc podążyłem za panną Gilbert, chowając się za drzewami.  Ludzie rzucali mi dziwne spojrzenia, a ja nie zwracałem na nie najmniejszej uwagi.

ELENA
Naprawdę dziwna sytuacja. Wystraszyłam się niebo obcego bruneta, który rzucił się w moją stronę, jednak po chwili przerwy stwierdziłam, że nie chciał on mi zrobić nic złego. Najwidoczniej się pomylił… Tylko że… Skądś go kojarzyłam. Te niebieskie tęczówki… Od rana mam dziwaczne poczucie, które ogarnia mnie całą i zalewa nawet najdrobniejszą komórkę drobnego ciała. Niewiele myśląc, udałam się w stronę jeziorka, aby wszystko sobie dokładnie przemyśleć, pozbierać myśli. A na takie rzeczy, nie było lepszego miejsca, niżeli drewniany mostek i szum wody, otoczonej ze wszystkich stron zielenią. Uśmiechnęłam się delikatnie mimo wszystko. (...)
Wpatrywałam się w rozmazane odbicie na powierzchni wody. Założyłam niewielki kosmyk czekoladowych włosów za ucho, mimowolnie odchylając głowę w tył. Niebo, w gruncie rzeczy, było przejrzyste i bezchmurne, a jeszcze kilka godzin temu zbierało się na obfity deszcz. Przymknęłam powieki i ...  Wtedy stało się coś dziwnego. Moje nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Poczułam, jak niewidoczna siła ciągnie mnie w kierunku wody. Nie mogłam panować nad swoim ciałem. Kiedy byłam zanurzona już po szyję zaczęłam krzyczeć, ale było za późno. Znalazłam się pod powierzchnią wody, nie mogąc złapać oddechu. Nie potrafiłam pływać, a uraz do wody nasilił się z chwilą wypadku i tragicznej śmierci rodziców. Tak czy owak, wiedziałam, że nie ma dla mnie ratunku. Pozostało mi pogodzić się z tym, że nie zobaczę już nigdy słońca. Poddałam się. Nie walczyłam ani nie usiłowałam usilnie się wynurzać. Przegrałam.

DAMON
Przystanąłem za jakąś lipą, gdy Elena usiadła przed jakimś jeziorkiem. Było tu naprawdę bardzo ładnie, wręcz romantycznie, a do tego było to totalne odludzie. Nie zdziwiłem się więc, gdy dziewczyna ruszyła w kierunku wody. Słońce świeciło i było dość ciepło. Zacząłem się niepokoić dopiero wtedy, kiedy nie zdajmując butów, ani niczego innego zamoczyła się. Wybiegłem zza drzewa, aczkolwiek Eleny już nie było widać, zniknęła w połaci wody. Bez zastanowienia zrzuciłem z siebie koszulkę, zdjąłem buty i wbiegłem do jeziora. Poszukiwanie jej nie zajęło mi dużo czasu. Serce łomotało mi w piersi jak oszalałe. Złapałem Elenę za ramię, chcąc pociągnąć ją ku górze, jednak ta się nie ruszyła. Coś ją przetrzymywało, a ja nie miałem siły, by ją z tego wyrwać. Powoli traciłem oddech i wtedy, jakimś magicznym sposobem udało mi się wyprowadzić ją nad powierzchnię wody. Czy to dlatego, że poprosiłem Boga o pomoc? Nigdy nie byłem wierzący... Złapałem łapczywie powietrze w usta i niespokojnie spojrzałem na dziewczynę. Nie wydawała żadnych oznak życiowych, była jak lalka, marionetka. Dopłynąłem do brzegu i położyłem Elenę na trawie. Zacząłem masować jej serce i stosować metodę usta-usta. Nie wiem jak długo trwały moje próby ratowania jej życia, aczkolwiek w końcu odkaszlnęła i wróciła do świata żywych. Otworzyła zaczerwienione oczy i rzuciła mi zaniepokojone spojrzenie.
 -Jak dobrze, że żyjesz, Eleno! - krzyknąłem i mocno ją do siebie przytuliłem, jednak niemal natychmiast ją puściłem, bo zdałem sobie sprawę, że nie wie, kim jestem.
 -Przepraszam... - mruknąłem i spojrzałem gdzieś w bok. Zmarszczyłem czoło. Właściwie nie chciałem, żeby Elena pamiętała mnie jako wampira. Mogłem zacząć naszą znajomość od początku... Jednak nie miałem gwarancji, że po raz kolejny się we mnie zakocha. Ja czułem przyjemne mrowienie w dolnej partii brzucha, gdy tylko na nią patrzyłem. Jej głos sprawiał, że dostawałem zawrotów głowy.
 -Naprawdę nie pamiętasz kim jestem? - zapytałem cicho, a po mojej twarzy przebiegł grymas niezadowolenia. Elena cała drżała, wstałem więc i okryłem ją swoją kurtką, którą znalazłem gdzieś w trawie. Założyłem na siebie czarny t-shirt i kucnąłem naprzeciwko niej. Zajrzałem jej głęboko w oczy i coś sobie przypomniałem.
 Zmarszczyłem brwi, skupiłem się i wysłałem w umysł Eleny krótką wiadomość:
 Nie bój się mnie. Posłałem jej krótki uśmiech i powiedziałem, tym razem na głos:
 -Gdybyśmy wcześniej się nie znali, nie wiedziałbym o tym, że nasze umysły są połączone... Przypomnij sobie Eleno. Musisz mnie kojarzyć! Byliśmy w sobie zakochani! - mówiłem, chociaż ostatnie zdanie mogłem zatrzymać tylko dla siebie

ELENA
Fala gorąca przeszła przez całe moje ciało. Zaczęłam kaszleć, gwałtownie łapiąc powietrze. Telepałam się niemiłosiernie, czując, jak żołądek podchodzi mi do gardła. Pierwsza osobę, którą ujrzałam zaraz po otwarciu oczu, był ON. Ten sam mężczyzna z parku. Trzymał mnie w ramionach, obserwując z troską moje poczynania. A ja? Ja odsunęłam się od niego i zatrzepotałam wachlarzem czarnych jak węgiel rzęs. 
To wszystko wydało mi się cholernie skomplikowane i zagmatwane. Mężczyzna, kompletnie mi obcy twierdzi, że kiedyś darzyłam go sporym uczuciem, bo niewątpliwie, takie słowa wypowiedziane z ust kogokolwiek muszą oznaczać niezłe zawirowania. Przetarłam oczy i zamarłam w bezruchu, głęboko zaglądając do jego pięknych, błękitnych tęczówek. Kiedy tylko rozchyliłam wargi, aby coś powiedzieć, fala dotkliwego bólu zalała moją głowę. Z mojej piersi wydobył się przeraźliwy krzyk, zacisnęłam powieki i zaczęłam głęboko oddychać. To samo, makabryczne uczucie, jak dziś rano w pokoju. I wtedy sobie przypomniałam. Przynajmniej po części.
 - Damon... - szepnęłam i w ułamku sekundy rzuciłam mu się w ramiona. Po moim policzku pociekło kilka łez. Już po chwili poczęłam płakać jak dziecko, mocno wtulając się do jego mokrą koszulkę. Ciepło, bijące od jego ciała. Wcześniej, dotyk Damona był szorstki i chłodny, co powodowało, że zaczynałam mimowolnie drżeć. Tym razem było zupełnie odwrotnie, mogłam spokojnie się ogrzać. Uzmysłowiłam sobie, że chwila, w której obecnie trwaliśmy, wydawała się być wiecznością. Pod wpływem dłoni mężczyzny, które lekko gładziły moje plecy, zdawałam się rozpływać. Przymknęłam powieki i zaciągnęłam się jego zapachem. Przypływ lekkiego bólu w okolicach skroni powrócił. Tym razem ucieszyłam się, kiedy owe uczucie zagościło w mojej głowie, ponieważ dzięki temu przypływ wspomnień zalał ją i wypełnił przyjemnym poczuciem szczęścia i euforii. Uśmiechnęłam się blado.
 - Ja... Coś sobie przypominam, jednakże ciągle mam wrażenie, że to nie wszystko. Kochałam Cię. - szepnęłam i ponownie zatopiłam się w tych nieziemskich oczach. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że ciągle siedzę tak blisko, w gruncie rzeczy, jeszcze do niedawna kompletnie obcego mi człowieka.
 Przyjrzałam się mu bardzo dokładnie. Opuszkiem palca przesunęłam po linii jego idealnie zarysowanej kości policzkowej. Ucałowałam delikatnie kącik jego ust, czując, jak uczucie miłości wypełnia mnie od środka. Serce zaczęło bić nienaturalnie szybko, a oddech przyśpieszył. Ja go nadal kocham. Nigdy nie przestałam. Kiedy tylko wplotłam palce w kruczoczarne kosmyki włosów mężczyzny, coś trafiło w moją podświadomość ze zdwojoną siłą. Odskoczyłam od niego jak oparzona, raptownie cofając się.
 - Jesteś… przecież ty.. Byłeś… wampirem. - wycedziłam, ledwo składając słowa do kupy i w owej chwili to wszystko wydało mi się bardzo nieracjonalne. Tak silnym i nierozerwalnym uczuciem darzyłam krwiopijcę? Przecież to tak, jakby ktoś dosłownie wyrwał mi, zabrał część moich wspomnień i niespełnionych obietnic. Pokręciłam głową i zaczęłam biec w przeciwną stronę, wkraczając na ścieżkę, prowadzącą przez sam środek lasu. Nie chciałam, żeby za mną biegł. Jednakże tak się nie stało i kiedy tylko chwycił mnie za ramię, zdrętwiałam. Reszta wydarzeń ostatnich dni przelała się przez mój umysł. Odwróciłam się do niego i w pewnej chwili myślałam, że najnormalniej w świecie zwariowałam i uciekłam z psychiatryka. Uzmysłowiłam sobie, że Damon... jest człowiekiem. To było… możliwe? Nic nie rozumiałam, kompletnie nic! Buzowało we mnie ze wściekłości, a może... to była bezradność? bezsilność? Wystawiłam rękę i bardzo powoli położyłam ją na piersi Damona. Poczułam to. Jego niegdyś siarkowe serce, wykonywało kilkaset uderzeń. Ponownie zerknęłam na jego twarz.
 Jęknęłam i odwróciłam się od niego. Mokre włosy opadły mi na czoło, ramiona, plecy... Nie zwracałam na to najmniejszej uwagi. Liczyło się tylko to, że nie do końca byłam tego wszystkiego świadoma.
 Nie idź za mną... Muszę to sobie poukładać.
Ruszyłam przed siebie, nie oglądając się ani razu.

 DAMON
A więc jednak pamiętała... W jej głowie pozostało wspomnienie mnie, jako potwora. Zdałem sobie sprawę, że Elena wiedziała, że byłem krwiopijcą, jednak uczucia, którymi mnie darzyła nie były już tak pewne. To bolało. Nie chodziło o ból fizyczny, ale psychiczny. Gdyby Elena nie chciałaby mnie już znać, zrujnowałby się mój cały świat, zwłaszcza teraz, gdy byłem tej samej rasy, co ona. Zagadką pozostało dla mnie, jak to się w ogóle mogło stać. Nigdy nie spotkałem się z przypadkiem, że wampir stawał się ponownie człowiekiem. Ba, to było niemożliwe. Świat to jedna wielka tajemnica, a magia, którą go wypełnia sprawia, że jest jedyny i niepowtarzalny. Rzuciłem odchodzącej dziewczynie ostatnie spojrzenie. Mimo, iż miałem cholerną ochotę za nią pójść, zostałem.
Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy... - pomyślałem i nawet nie poczułem jak nogi poniosły mnie same do pensjonatu. Usiadłem na ganku i wbiłem tępe spojrzenie przed siebie. Zamknąłem oczy. Miałem jakieś dziwne przeczucie, że o czymś zapomniałem. Marszcząc brwi, usilnie próbowałem przypomnieć sobie, o co chodzi. I wtedy w mojej głowie zabrzmiało imię: Stefano. Mój brat. Był ranny. A ja nie miałem zielonego pojęcia, co się z nim stało, gdzie jest i czy w ogóle żyje. Wyjąłem telefon komórkowy i ledwo wybrałem jego numer - ręce trzęsły mi się ze strachu i trwogi o niego. Przyłożyłem komórkę do ucha i oczekiwałem. Sygnał, dwa sygnały, trzy...
 -Witaj, Damonie. - usłyszałem kobiecy głos, wyraźnie przepełniony zadowoleniem, wręcz euforią. Zacisnąłem zęby, od razu domyślając się, do kogo należy; niepotrzebne tu były wampirze moce.
 -Katherine. - wycharczałem wściekle, czując jak po moim ciele przebiega krótki dreszcz. Nigdy nie czułem takiej nienawiści wobec jakiejkolwiek osoby. Dziewczyna, za którą jeszcze niedawno oddałbym życie, teraz była moim największym wrogiem, którego miałem ochotę zabić.
 -Jak podoba Ci się Twoje nowe wcielenie? - zapytała rozbawiona, chichocząc. Nie odpowiedziałem. Byłem za bardzo wkurzony, by powiedzieć cokolwiek logicznego. Katherine ciągnęła więc dalej:
 -A co z Eleną? Nie pamięta Cię? Oj, tak mi przykro... - zaśmiała się złośliwie, po czym dodała poważniejszym tonem:
 -Zafundowałam Ci nowe życie, więc lepiej je wykorzystaj. Lecz ostrzegam, trzymaj się z dala od panny Gilbert. - w jej głosie utrzymywała się nutka groźby. Miałem ochotę rzucić telefonem o ziemię, aczkolwiek odetchnąłem głęboko, opanowując się.
 -Po co to wszystko zrobiłaś? - zapytałem cicho, niemal szeptem, ale doskonale wiedziałem, że wampirzyca mnie usłyszy.
 -Och, Damonie, czy naprawdę jesteś taki głupi? Mam czego chciałam - Stefano. To była jedna część mojego planu. Po drugie, Ty jesteś człowiekiem, więc nie będziesz miał sposobności, aby go uratować. Po prostu jesteś teraz za słaby. Jesteś człowiekiem. - skwitowała, jakbym tego nie wiedział.
-A po trzecie Elena przyciąga do siebie więcej zła, niż całe Mystic Falls razem wzięte. Uchroniłam przed nią Ciebie. A raczej nie przed nią, tylko przed tymi, którzy ją szukają. - mruknęła, po czym zapadła długa, niczym niezamącona cisza. Tylko szum wiatru w koronach drzew wydawał ciche odgłosy poruszających się liści.
 -Jak Stefano? - wypaliłem w końcu, bo tak właściwie to mnie najbardziej interesowało.
 -Wszystko z nim w porządku. Powoli zdrowieje. Zaopiekuję się nim. Sprawię, by po raz kolejny mnie pokochał. Tym razem go nie zawiodę. - poczułem wszechobecną ulgę.
 -Mogę z nim porozmawiać? - zapytałem. Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza, potem jakieś szumy, aż w końcu Katherine mruknęła:
 -Ale tylko chwilę. Jestem za dobra... - mówiła już chyba sama do siebie. Po chwili usłyszałem ciche jęki, a potem chrapliwy głos Stefano:
 -Damon...
 -Stefano.
 -Usted me ayude, por favor. No puedo soportar mucho tiempo. Ella es horrible. Yo no puedo salir. Estoy en Nueva York. - powiedział po hiszpańsku, co oznaczało: "Pomóż mi, proszę. Długo nie wytrzymam. Ona jest okropna. Nie mogę się stąd wydostać. Jestem w Nowym Jorku." Jako młodzi chłopcy uczyliśmy się tego języka, a cwany Stefano wiedział, że Katherine nie rozumiała, co właśnie do mnie powiedział. Najprawdopodobniej wyrwała mu telefon z ręki i wściekle krzyknęła:
 -Co on Ci powiedział?! Zresztą nieważne. I tak nas nie znajdziesz. – powiedziała do mnie i rzuciła słuchawką. (...)


niedziela, 6 stycznia 2013

ROZDZIAŁ 7

ELENA
W ułamku sekundy zaczęło brakować mi powietrza. Uzmysłowiłam sobie, ze tracę grunt pod nogami i ktoś z nadludzka siłą usiłuje zaprezentować swoją moc. Kątem oka zauważyłam młodszego brata Damona, który kiedy tylko zauważył, kim jest jego niedoszła ofiara, puścił mnie. Opadłam na ziemię, łapczywie łapiąc powietrze. Każdy jego łyk napawał mnie przeogromnym szczęściem w zaistniałej sytuacji. Powoli wstałam, nie przestając lustrować wzrokiem jego twarzy.
 - Miłe powitanie.. - mruknęłam i obserwowałam, jak Stefano zdejmuje swoją kurtkę i zarzuca mi na ramiona. Nie protestowałam. Przemokłam do suchej nitki. Posłałam mu blady uśmiech i wysłuchawszy jego słów, cofnęłam się nieznacznie tak, aby deszcz nie mógł mnie już dosięgnąć. Jego słowa były tak banalnie niedorzeczne… Przestałam wierzyć w to, że Damon potrafi coś czuć. W pierwszej chwili chciałam zaśmiać się Stefanowi w twarz, jednakże tego nie uczyniłam. Rozważyłam wszystko, co miał mi do powiedzenia i kiedy rozchyliłam wargi, chcąc coś powiedzieć, nie zdążyłam. Cholera, ile wampirów grasuje po tutejszej okolicy? Z trudem zarejestrowałam zbliżającego się mężczyznę, który z całą pewnością biegł idealnie w moim kierunku. Nie miałam nawet szansy odskoczyć. Zamknęłam oczy i…właśnie w tym momencie straciłam równowagę i z impetem uderzyłam o ziemię. Niefortunnie, gdyż ostry ból w okolicach całej czaszki był nie do zniesienia. Zaskomlałam cichutko i złapałam się za feralne miejsce uderzenia. Na swoich dłoniach dostrzegłam dużą ilość krwi. Przeraziłam się, aczkolwiek nie usiłowałam wstawać, gdyż wiedziałam, że gdybym tylko się ruszyła, wampir rzuciłby się na mnie. Z bólem serca obserwowałam, jak biedny Stefano wije się, kurczowo wyrywając się temu potworowi.
 -Stefano! - krzyknęłam i przełknęłam głośno ślinę, gdyż wzrok oprawcy został wycelowany w moją osobę. Zamilkłam i wysłuchawszy jego słów, skinęłam głową. Znikli z pola mojego widzenia tak szybko, zanim zdążyłam uzmysłowić sobie, co tak naprawdę się przed chwilą stało. Przyłożyłam dłoń do ust i wysłałam krótką wiadomość 'umysłową' do Damona mając nadzieję, że zjawi się tu lada moment.

DAMON
Nie wiem, jak długo leżałem, jednak kiedy otworzyłem oczy, byłem już całkowicie trzeźwy. Rozejrzałem się po pokoju i niemal krzyknąłem z rozpaczy. Wyglądał jak pobojowisko po jakiejś wyjątkowo ostrej bitwie. Powoli wstałem z łóżka, starając się nie myśleć o tym, co wydarzyło się całkiem niedawno. Już chciałem zabrać się za sprzątanie, kiedy poczułem lekkie ukłucie w okolicach skroni i przepływ myśli Eleny. Były niewyraźne, najwidoczniej próbowała ona zamknąć przede mną swój umysł, jednak ja byłem silniejszy. Przebiłem się przez jej ochronę i kiedy zamknąłem oczy, zacząłem widzieć różne obrazy. Stefano, wampir, Elena... Musiałem im pomóc! Świetnie, kolejny problem. Zapiąłem rozporek i założyłem na siebie czarny t-shirt i skórzaną kurtkę, po czym wybiegłem z pensjonatu, jakby wystrzelony z armaty. Poszukiwanie Eleny nie zajęło mi dużo czasu. Po dosłownie kilku minutach ujrzałem ją, leżącą na ziemi z ogromną raną na głowie.
 -Cholera. - wyrwało mi się, jednak podszedłem do niej i spojrzałem na nią z troską.
 -Nic Ci nie jest? - spytałem, kucając koło niej. Starałem się nie patrzeć na jej głowę, lecz zapach unoszący się koło mnie, działał na mnie niczym heroina na narkomana. Rysy twarzy mi się zmieniały, a ja powoli oddawałem się pragnieniu...
 NIE! Nie tym razem.
 Walczyłem wściekle sam ze sobą. I... wygrałem. Chociaż czułem, że krew zalewa moje oczy, to panowałem nad każdym swoim ruchem.
 -Eleno...? Wybacz mi! Jestem kompletnym idiotą! - wyrwało mi się rozpaczliwie. Zacisnąłem zęby, czując jak oczy stają mi się wilgotne.
 -Ale wiesz dlaczego się tak zachowuję? Bo mi cholernie na Tobie zależy i nie panuję nad swoimi uczuciami wobec Ciebie. - wyszeptałem, czując jak pierwsza łza spływa mi po policzku. Tego się nie spodziewałem. Przypływu takiego przyjemnego ciepła, rozlewającego się po całym moim ciele. Elena była nieporuszona, lecz chwilę potem w jej oczach również pojawiły się łzy.
-Nic mi nie jest, przeżyję… - szepnęła i położyła mi rękę na policzku. Uśmiechnąłem się delikatnie i pomogłem jej wstać.
 -Ja... byłam tu, aby wszystko sobie przemyśleć. W pewnym momencie zbłądziłam i gdyby nie twój brat, dalej krążyłabym bez celu po lesie. Ale kiedy tylko się zjawił i chciał zaprowadzić do domu, zaatakował go obcy wampir. Skrzywdził go... - zawiesiła głos i odwróciła głowę tak, bym nie mógł spojrzeć jej w oczy. Trzymałem ją w mocnym uścisku,k gdyż bałem się, że zaraz upadnie. Odetchnęła i kontynuowała:
-Kazał mi przekazać, że jeśli chcesz, aby przeżył, musisz być dziś o północy koło ruin starego kościoła.
Ogarnął mnie gniew. Ostatnimi czasy wciąż pakujemy się w kłopoty. Zaczynało mnie to naprawdę irytować. Elena zdjęła z ramion przemoczoną kurtkę mojego brata, a ja spojrzałem na nią z bólem. Westchnąłem i spojrzałam na twarz dziewczyny. Malowało się na niej wiele emocji, niekoniecznie pozytywnych. (…)
Znajdowaliśmy się w salonie, jeżeli tak można było nazwać ten pokój. W każdym razie tutaj spędzałem większość swojego czasu. Było w nim jedno wielkie okno, wychodzące na podwórze, z kratą, na której szczeblach wisiała pajęczyna ozdobiona drobinkami kurzu. W pokoju było jednak ciemno przez ćwierćwiekowa firankę, niegdyś zieloną, obecnie wypłowiałą z tęsknoty za słońcem. Pod oknem stał czarny stół obity siwym suknem. Na nim wielka czarna księga i kilka świec. Wąska kanapka obita skórą, dwa drewniane krzesła i duża szafa ciemnowiśniowej barwy stanowiły umeblowanie pokoju, który ze względu na swoją długość i panujący w nim mrok zdawał się być podobniejszym do grobu, aniżeli do mieszkania. Siedziałem na kanapie, gorączkowo rozcierając sobie czoło.
-Czy… czy to całe porwanie Stefano ma związek z moją osobą? – usłyszałem cichy głos Eleny, która po chwili usiadła koło mnie. Spojrzałem na nią kątem oka.
 -Chodź tu do mnie... - mruknąłem, po czym złapałem ją i usadowiłem na swoich kolanach. Oparłem się czołem o jej ramię, a ręką zacząłem gładzić jej nogę. Naprawdę już nic mi nie brakowało do pełni szczęścia. Powstrzymywałem się od myślenia nad swoim pragnieniem, które rozsadzało moje gardło, a przychodziło mi to z coraz większą łatwością. Ująłem jej dłoń i przyłożyłem ją do swoich ust, ucałowując każdy koniuszek palca z osobna.
-Nie, z całą pewnością nie chodzi o Ciebie, Eleno. A nawet gdyby, to nie obwinniaj się o porwanie Stefano. - powiedziałem i cicho westchnąłem. Moje zachowanie nie było zgodne z moją naturą. Byłem potulny jak baranek, zapatrzony w kobietę, która poprzewracała mi w głowie.
 -Uratujemy go i to się liczy. - szepnąłem, po czym zmarszczyłem brwi.
-Nie, źle mówię. To JA go uratuję. Ty zostaniesz tutaj, w pensjonacie, gdzie będziesz całkowicie bezpieczna. - w moim głosie słychać było stanowczość, której ciężko było zaprzeczyć. Spojrzałem prosto w oczy Eleny i szepnąłem:
 -Rozumiesz? Nie zniósłbym faktu, gdyby coś Ci się stało.
-Pozwól mi z Tobą iść. Czuję się w jakiś sposób odpowiedzialna za to, co się stało... Proszę, Damonie, obiecuję, że... - nie dałem jaj skończyć. Posłałem jej krótki uśmiech, po czym zbliżyłem swoją twarz do jej i złożyłem na jej ustach delikatny pocałunek. Z trudem się oderwałem, jednak o czymś sobie przypomniałem.
 -Mam coś dla Ciebie. - ostrożnie wstałem i podszedłem do komody w rogu pokoju. Wyjąłem klucz z kieszeni i otworzyłem nim jedną z szuflad. Sięgnąłem po pierścionek leżący pod stertami papierów. Podszedłem do Eleny i usiadłem obok niej na kanapie. 
 -Jest w nim werbena. Jeżeli będziesz go nosić, żaden wampir nie zamąci w Twojej głowie. - uśmiechnąłem się i wsunąłem pierścionek na drobny palec dziewczyny. Poczułem się, jakbym się właśnie jej oświadczył. (…)
Niebo okryte było milionami gwiazd i księżycem w kształcie rogala. Noc była wyjątkowo spokojna. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie unosząca się w powietrzu gęsta mgła. Wyjrzałem przez okno, a potem zerknąłem na zegarek.
 -23.45. Już czas. - założyłem na siebie kurtkę, po czym spojrzałem ostrym wzrokiem na Elenę.
 -Nigdzie nie idziesz, słyszysz? Będziesz tutaj na mnie czekać. Dam sobie radę sam. - powiedziałem głośno, przechylając głowę na bok. Zmarszczyłem brwi w geście zastanowienia.
 Nawet nie próbuj za mną iść... Potrafię być bardzo niemiły, kiedy jestem zły. - pomyślałem i uśmiechnąłem się ironicznie, podchodząc do drzwi wyjściowych. Rzuciłem Elenie ostatnie spojrzenie przez ramię i wyszedłem z pensjonatu, kierując się w stronę kościółka. Przybycie na miejsce zajęło mi kilka minut. Przystanąłem, widząc ruiny miejsca, w którym kiedyś zbierali się ludzie, by odprawiać modły Bogom. Teraz panowała tutaj mroczna i dosyć straszna atmosfera, a po dostojności tego budynku pozostały wspomnienia. Znalazłem schodki prowadzące do grobowców. Przystanąłem na chwilę na ich szczycie, jednak długo nie zwlekałem i zszedłem na dół. Otworzyłem drzwi prowadzące do jednej z krypt. Stanąłem murem i jedyne, co zdołałem zrobić, to wychrypieć słabym głosem:
-Katherine.

ELENA
Uzmysłowiłam sobie, że on wcale nie zmienił zdania. Musiałam tu zostać. Po jego wyjściu zaczęłam krążyć w kółko bezsensu po całym pokoju. Swoją drogą - wyglądał zupełnie inaczej, niż przytulny pokoik zwykłych śmiertelników. Ba! w niczym nie takowego przypominał. Akcenty starodawnego umeblowania rzucały się w oczy najbardziej. Podeszłam do okna i nie objęłam wzrokiem niczego innego, tylko krzewy, drzewa, ulica. Codzienny widok.
Próbowałam walczyć sama ze sobą, jednakże pokusa zwyciężyła. Podbiegłam do drzwi, w międzyczasie sprawdzając, która jest godzina. Wpół do pierwszej, niedobrze. Wybiegłam z pensjonatu, kierując się w stronę starego Kościółka.

DAMON
Gdybym musiał w tej chwili opisać ideał kobiety, zrobiłbym to bez najmniejszych problemów, widząc drobną postać stojącą przede mną. Katherine. Wzrorowałbym się właśnie na niej: długie, kasztanowe włosy, sięgające do połowy pleców, lekko kręcone, bezwiednie opadające na szczupłe ramiona, malinowe, wydatne usta, brązowe, duże i błyszczące oczy, a do tego lekko rumiane policzki i szupła sylwetka. W oczy rzucał się jej ironiczny uśmiech, wciąż czający się w kącikach jej ust, posmarowanych czerwoną szminką. Stanęła z gracją, niczym zawodowej klasy tancerka i zlustrowała mnie wzrokiem, od którego serce zabiło mi szybciej.
 -Damon Salvatore... - wymruczała cicho, dodając do wymawianych słów akcent włoski. Zacmokała ustami. Pokiwała lekko głową i z niesłychaną elegancją ruszyła w moim kierunku. Szła bez żadnych problemów, mimo butów na bardzo wysokim obcasie, które dodawały jej kilkanaście centymetrów. Stanęła dopiero, gdy nasze ciała dzieliło kilka centymetrów.
 -Ty... Żyjesz... - zdołałem bąknąć, a wszelkie blokady jakie dusiłem w sobie przez tyle lat runęły i poniosły mnie. Następny mój ruch był błędem - bez opanowania rzuciłem się na Katherine i wpiłem swoje wargi w jej, niezwykle delikatne i miękkie.
 -Ooo tak, mój kochany Damon... - szeptała między pocałunkami. Czułem jak się uśmiecha. Nie byłem w stanie racjonalnie myśleć, do czasu, kiedy usłyszałem słaby głos:
 -Damon... Elena... - to Stefano resztkami sił wychrypiał imię, które sprawiło, że natychmiast się ogarnąłem, odepchnąłem od siebie Katherine i rozejrzałem się po wnętrzu. Po chwili na środek naszego małego zbiegowiska zostało rzucone czyjeś drobne ciało. Od razu je poznałem, wiedziałem, kto jest jego właścicielką. Przekląłem dosyć głośno i rzuciłem jej mordercze spojrzenie.
Mówiłem, żebyś tu nie przychodziła, do cholery! - pomyślałem, zgrzytając zębami.

ELENA
Patrzyłam na światło, które kłębiło się na końcu schodów. Cząstkowe wyrazy docierały co chwila do moich uszu. Schowałam się za drzewem, oddychając płytko. W pewnej chwili szepty ucichły. Otworzyłam szeroko oczy i nie zdążyłam niczego zrobić. Ktoś złapał mnie za gardło i podniósł, a ja zaczęłam się dusić. Nawet nie zorientowałam się, kiedy zostałam bezczelnie rzucona na środek zbiegowiska. Ukradkiem zerknęłam na wampirzycę. Czyżby.. ? A jednak. Odbicie lustrzane z jednym, nic nieznaczącym szczegółem pokręconych włosów. Katherine. Znalazłam się w centrum wydarzeń. Pokręciłam głową i rozejrzałam się dookoła. Stefan stał obok nieznajomego mężczyzny, a jego brat zszokowany moim widokiem, stał, nieprzytomnie wpatrując się we mnie. Spuściłam wzrok, jednak zaraz znów stałam na nogach. Naprzeciwko mnie pojawiła się Katherine. Uśmiech nie znikał jej z twarzy, co cholernie mnie zaczynało denerwować. Okrążyła moją osobę i znów wróciła na swoje miejsce.
-Nieudana podróbka. Cóż… - warknęła, przechylając głowę w bok.
-Teraz już wiadomo, czym zakręciłaś w głowach braciom Salvatore. Ale kochanie, powiem Ci jedną, znaczącą rzecz, którą wbijesz sobie do tej głupiutkiej główki: nigdy mną nie będziesz. Nigdy mną nie byłaś. - kontynuowała, a ja stałam, nerwowo przełykając ślinę. Docierały do mnie urywkowe przekleństwa, które Damon wysyłał do mojego umysłu.

DAMON
Mimo wściekłości i żalu wobec Eleny, myślałem racjonalnie. Wiedziałem, że grozi nam niebezpieczeństwo.
-Zostaw ją, Katherine! - krzyknąłem. Zdziwiłem się, kiedy mnie posłuchała. Popchnęła Elenę, która opadła na podłogę. Kath zaczęła przechodzić się wzdłuż grobowca. Podbiegłem do Eleny i podniosłem ją na nogi. Przytrzymałem ją, bo bałem się, że upadnie.
 -Dziwka... Myśli, że może być taka jak ja... - Katherine mówiła chyba do siebie, ale z takim zamiarem, by każdy ją usłyszał. Wbiła wzrok w Stefano, po czym podeszła do niego i pogłaskała go po policzku.
 -Przepraszam, że musiałeś tak cierpieć... - mruknęła obojętnie, wzruszając ramionami. Schyliła się i złożyła delikatny pocałunek na ustach mojego brata, mimo jego widocznych protestów. Wyprostowała się i odwróciła w naszą stronę. Przymykając oczy, głęboko westchnęłą. Następnie w wampirzym tempie podbiegła do nas, chwyciła Elenę i siłą zerwała z jej palca pierścień.
 -Werbena... - zaśmiała się ironicznie, wąchając go. Na jej twarzy pojawił się grymas, a zaraz potem uśmiech. Rzuciła ochronną biżuterią Eleny przez całą długość grobowca. Katherine zawsze była cwana, bardzo ciężko było ją oszukać. Musiała dążyć do wyznaczonych sobie celów i je realizować. Poza tym miała rację w każdej sprawie, której nikt nie mógł podważać... Wciąż byłem w szoku, że żyje. Jakoś nie wyobrażałem sobie jej we współczesnym świecie. Przez chwilę wbijała swoje mordercze spojrzenie w Elenę. Jej mina wskazywała, że się nią brzydziła. 
 -Idź daj trochę krwi Stefanowi, bo zaraz padnie. Zwierzęca dieta mu nie sprzyja. - Katherine zahipnotyzowała swego sobowtóra, czyli Elenę. Jej głos był cichy i monotonny, ale nie podlegał żadnym protestom. Elena, zaczarowana, z nieco zamglonym wzrokiem ruszyła w kierunku Stefana. Wzięła jakiś kamień i nacięła sobie rękę, po czym przyłożyła swój nadgarstek do jego wyschniętych ust. Na początku opierał się, jednak nie wytrzymał długo i po chwili sączył jej krew.
 -Co Ty robisz, do cholery?! - krzyknąłem w kierunku Katherine, która zadowolona z siebie zaczęła przyglądać się poczynaniom Eleny. Zignorowała moje pytanie. Wyszczerzyła zęby i mruknęła do jednego ze swoich znajomych, którzy porozstawiani byli po wszystkich kątach pomieszczenia:
 -Przyprowadźcie je.
Zacząłem zastanawiać się, po co ona nas w ogóle tu sprowadziła. Jej plany zawsze były skonstruowane tak, że to ona i tylko ona ponosiła korzyści. Zanim zdążyłem zacząć prowadzić głębsze przemyślenia, do grobowca wkroczyły dwie kobiety, skute w łańcuch. Ich miny wskazywały na ogromne niezadowolenie. Jedna była młoda, blond włosy opadały na jej ramiona, natomiast druga, starsza, była krótko obcięta i ciemne, niemal czarne oczy wbiła w moją postać.
 -Do roboty. - zarządziła Katherine. Kobiety spojrzały po sobie, następnie złapały się za ręce i zamknęły oczy. Co tu się działo? Czyżby to były czarownice? I czemu jedna z nich rzucała mi niemal troskliwe spojrzenie? Z ich ust zaczęły wydobywać się ciche dźwięki, chyba mówiły po łacińsku. Stefano już stał, podtrzymywany przez Elenę; oboje byli w szoku. Nikt z nas nie wiedział o co chodzi. Tylko Katherine zacierała ręce z zadowolenia.
 -Już na zawsze będziemy razem, kochany. - zwróciła się do Stefana i posłała mu czułe spojrzenie. A więc wciąż go kochała. Poczułem lekkie ukłucie w sercu i zastanowiłem się, co właściwie czuła do mnie. Nie musiałem długo czekać na odpowiedź.
 -A Ty, Damonie, stałeś się wampirem właściwie przez przypadek. Przeszkadzasz we wszystkich moich planach. Twoim przeznaczeniem jest człowieczeństwo. - mruknęła, a ja już otworzyłem buzię, by coś powiedzieć, gdy poczułem tak okropny ból, że aż krzyknąłem. Ciemność zalała moje oczy i odebrała mi jakiekolwiek czucie w kończynach. Upadłem, łapiąc się za głowę. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że wciąż krzyczę, do tego bardzo przeraźliwie. Ból zalewał moje ciało, a ja nic nie mogłem z tym zrobić. Każda komórka znajdująca się wewnątrz mnie zdawała się cierpieć osobno. Słyszałem jakieś protesty, krzyki, ale po chwili odpłynąłem. Zemdlałem.
W tym czasie Katherine podeszła do Eleny, zajrzała jej głęboko w oczy i powiedziała wolno i wyraźnie:
 -Zapomnisz o wszystkim, co się dzisiaj stało. Zapomnisz, że poznałaś Damona i Stefana. Zapomnisz o wampirach. Będziesz żyła, jak gdyby nic się nie wydarzyło. (...)
Obudziłem się cały sztywny, czując się jakoś... dziwnie. Bolały mnie oczy, a do tego wszystkie mięśnie. Kiedy usiadłem, zaczerpnąłem powietrza i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Zdziwiłem się, gdyż przez panującą wszechobecnie ciemność nic nie widziałem, chociaż powinienem. Wstałem i wtedy poczułem coś, co sprawiło, że niemal wrzasnąłem. Bicie serca. Bicie serca w mojej klatce piersiowej.
 Byłem człowiekiem.

środa, 12 grudnia 2012

ROZDZIAŁ 6


DAMON
Przez setki lat, które przeżyłem, nie nauczyłem się wystarczającej samokontroli. Całe moje ciało wydało mi się dziwnie gibkie i lekkie, powoli traciłem nad nim panowanie. Mój umysł zalewała fala pragnienia, a fakt, że Elena znajdowała się tak blisko mnie, wcale mi nie pomagał. Jej słowa docierały do mnie jakby zza grubego, potężnego muru. Nie mogłem się opanować. Walczyłem sam ze sobą, ze swoją naturą, ze swoim prawdziwym obliczem i najwidoczniej przegrywałem w tej walce. Z mojego gardła wydarł się gardłowy warkot. Pierwszy raz poczułem, że jestem słaby. Siły, które dawała mi krew były czymś zupełnie odmiennym od tego, co siedziało we mnie. Prawdziwie silny człowiek, to ten, który potrafi zwyciężyć z pokusą, ten, który walczył o to, by być silnym wewnętrznie. Ja tego nie potrafiłem, więc nawet nie zauważyłem, kiedy przycisnąłem Elenę do ściany, kurczowo trzymając ją za nadgarstki. Wyszczerzyłem zęby, czując jak rosną mi kły. Ledwo widziałem, krew zalała moje oczy, oddychałem niczym dziki zwierz... Zbliżyłem swoją zniekształconą twarz do jej szyi i już miałem ugryźć żyłę Eleny, gdy w głowie zabrzmiały mi jej słowa. Krzywdziłem ją. Natychmiastowo puściłem jej nadgarstki, a dłonie zacisnąłem w pięści. Cofnąłem się od niej o kilka kroków i utkwiłem w niej swoje spojrzenie. Uspokoiłem się, lecz moja twarz wciąż pozostawała bez zmian. Może to i dobrze, chciałem, żeby zaczęła się mnie bać.
 Taki naprawdę jestem. - pomyślałem gorzko i już miałem odejść, kiedy Elena wstała, lecz nie utrzymała się na nogach i poleciała wprost w moje ramiona. Wizja, że ją zabijam zadziałała - nie miałem teraz ochoty na jej krew. Nie mogłem jej skrzywdzić, przecież chciałem ją uratować... Spokojnie odetchnąłem i odłożyłem Elenę delikatnie na łóżko. Przykryłem ją kołdrą, a następnie delikatnie pogłaskałem po policzku. Uśmiechnąłem się jakby sam do siebie i opuściłem jej dom, kierując się w stronę nocnego pubu

ELENA
Obudziłam się z lekką dolegliwością w okolicach czaszki. Rozejrzałam się po całym pomieszczeniu. Mój własny pokój. O mój Boże... To, co wczoraj się wydarzyło... nie powinno mieć miejsca, jednakże ja już mu wybaczyłam. Zdumiewające, prawda? Zdałam sobię sprawę, że naprawdę niewiele brakowało, a już dzisiaj bym nie żyła. On był wampirem, ja marnym człowiekiem… Ale potrzebowałam go.
Szybko i zwinnie zeskoczyłam ze swojego miejsca usadowienia i mimowolnie mój wzrok powędrował na dłonie. Wydawały się być całkiem w porządku, nie licząc kilku fioletowych siniaków. Uniosłam brew ku górze i skierowałam się w stronę schodów.
Zeszłam na dół, a widok w kuchni był codziennością: Alaric z kubkiem gorącej kawy i czytający gazetę Jeremy. Uśmiechnęłam się blado.
-Coś się stało? – zapytał ten starszy. Otworzyłam usta, by coś powiedzieć, lecz natychmiast je zamknęłam. Gdybym miała opowiedzieć, co się wydarzyło w ciągu ostatnich kilku dni, nikt by mi nie uwierzył. Pokręciłam przecząco głową.
-Jestem chyba przemęczona. – mruknęłam i podeszłam do lodówki. Wyciągnęłam z niej mleko, które po chwili wlałam do szklanki.
-Może lepiej nie idź dzisiaj do szkoły? Jakoś cię usprawiedliwię. Naprawdę nie wyglądasz najlepiej… - powiedział Alaric. Jego wzrok przeszywał moje ciało na wskroś, przez co czułam się bardzo niekomfortowo. Pospiesznie skierowałam się w kierunku schodów.
-Dzięki Ric. – krzyknęłam przez ramię i wbiegłam na górę. Przetrząsnęłam szafę w poszukiwaniu ubrań. Rozczesałam lśniące czekoladowe włosy, przebrałam się i wyjęłam z torby swoją starą komórkę. Wrzuciłam ją do kieszeni.
 (...)
 Pensjonat braci był bardzo pokaźnych rozmiarów. Poczułam nagły przypływ gorąca, które uderzyło o moje policzki. Wzięłam kilka wdechów i skierowałam się w stronę ganku, który musiałam pokonać, aby dostać się do wejścia.

DAMON
Stefano chodził po pokoju, a jego mina wskazywała, że jest na mnie wściekły. Upiłem sporego łyka wina prosto z butelki i niemal krzyknąłem w jego kierunku:
 -Chodź do nas, na pewno któraś z dziewczyn poleci na Ciebie. Też powinieneś się rozerwać! - zaśmiałem się, dopijając czerwony trunek. Byłem już nieźle wstawiony, w głowie mi się mieszało, a w nogach i rękach czułem przyjemne mrowienie.
 -Jesteś okropny i brzydzę się Tobą, wiesz? - warknął, zatrzymując się. Wbił we mnie swoje zezłoszczone, zielone oczy i już chciał coś dodać, gdy do naszych uszu trafił dźwięk dzwonka.
 -Jakby co, nie ma mnie. Chociaż i tak raczej nikt nie będzie chciał mnie odwiedzić. - mruknąłem wesoło i ruszyłem w kierunku swojej sypialni. Zmieniła się ona nie do poznania: po kątach walały się butelki piwa, rumu, whisky i wina, fotele były poprzewracane, a poduszki opróżnione z piór. Kilka książek leżało tam, gdzie nie powinno, a kołdra rzucona była niedbale na trzy nagie dziewczyny, które zaczęły chichotać, kiedy tylko wszedłem do pokoju. Jeszcze jedna, najwyraźniej najstarsza, bo miała niezłą figurę, tańczyła na środku łóżka. Ubrana była tylko w czarny stanik i czerwone stringi. Podgłośniłem nieco muzykę i zbliżyłem się do niej. Lekko ją pocałowałem, a po chwili wbiłem kły w jej szyję. Wypiłem tylko trochę krwi, wytarłem usta i rozsiadłem się wygodnie w fotelu. Jedna z nagich dziewczyn, opatuliła się moją koszulą i podeszła do mnie, by usiąść na moim kolanie. Pogładziłem ją dłonią po plecach i oparłem głowę o fotel, wpatrując się w sufit. Mimo, iż to nie był dobry sposób na odreagowanie, tak się relaksowałem, chociaż wiedziałem, że gdyby tylko Elena się o tym dowiedziała, znienawidziłaby mnie. A może to i dobrze? (...)

ELENA
Zadzwoniłam do drzwi, a po dosłownie kilku sekundach ujrzałam przed sobą młodszego Salvatore’a.
 -Cześć... - mruknął niepewnie i złożył ręce na piersi.
-Damona nie ma. - powiedział pewnie i stanowczo. Wiedziałam, że kłamie. Damon musiał tu być. Czułam to. Nie zważyłam na jego słowa i przekroczyłam próg domu, od razu kierując się stronę sypialni starszego z braci. Otworzyłam z impetem drzwi.
 -Stefano... A jednak się zdecydowałeś przyjść? Dobrze... Wybierz sobie jedną i się zrelaksuj. – powiedział wampir. Nie wiedziałam o co chodzi, lecz gdy tylko się rozejrzałam… Widok przerósł moje najśmielsze oczekiwania.
-Elena! - wyrwało mu się, a rumieniec oblał jego policzki. Siedział bez koszulki i w spodniach z odpiętym rozporkiem. Domyśliłam się, co mógł robić.
 -Nie mogłem jej zatrzymać. - krzyknął Stefano z drugiego pokoju. W pokoju rozniósł się cichy głos Damona, przepełniony przekleństwami, których nawet nie znałam.
 -Nie będziecie pamiętać nic z tego wieczoru. Wrócicie do domu i położycie się spać. – mruknął brunet, a dziewczyny pokiwały głowami. Rozchyliłam lekko wargi patrząc, jak półnagie dziewczyny wychodzą z sypialni, miotając moją skromną osobę złośliwie wzrokiem. Damon w końcu na mnie spojrzał. Sama nie wiedziałam, co teraz czułam. Byłam… zagubiona i skrzywdzona.
 -Jesteś zawiedziona? Przykro mi. Jestem draniem. Taka moja natura. – szepnął i wziął do ręki butelkę whisky. Jak gdyby nigdy nic rzucił się na łóżko, nie zważając na to, że wszystko dookoła pooblewał trunkiem,. Był pijany i zdawało mi się, że nic się dla niego nie liczyło. Jakby skrył się pod powłoką obojętności, chociaż jeszcze niedawno całował mnie z taką pasją i zaangażowaniem, że byłam pewna, że coś do mnie czuje. Ale cóż… Był nieprzewidywalny.
Odetchnęłam głośno, powoli podchodząc do mężczyzny. Słowa, które wypowiedział, uderzyły w moją podświadomość ze zdwojoną siłą. Poczułam, jak miliony igiełek wbija mi się w serce. Czyżbym była jego kolejną zabawką? A to wszystko to jakiś pieprzony teatrzyk, w którym grałam główną rolę zakochanej Juli? Przedstawienie zakończyło się właśnie z przemijającą chwilą. Zlustrowałam wzrokiem nagi tors wampira i uniosłam brew ku górze. Skrzyżowałam ręce na piersiach i przemówiłam, stając naprzeciwko łóżka.
 - Nie, Damonie, nie jesteś taki. Zależy mi na tobie. Pokazałeś mi swoje dobre strony… Wiem, że nie powinnam była tu przychodzić, ale zrozum, to nie jest takie proste. Wmawiaj mi dalej, że nic nie rozumiem, wykrzycz mi to w twarz. Ja nie odejdę. I nie pozwolę Ci odejść. - szepnęłam i bardzo powoli usiadłam na krawędzi miejsca legowiska Damona. Uzmysłowiłam sobie, że nie łatwo będzie osiągnąć kompromis. Ciężki orzech do zgryzienia, jednakże ja musiałam do niego dotrzeć. Ponownie stał się tym samym, bezdusznym potworem, którego poznałam w momencie wypadku. Zabawa, sex, alkohol. Czołówka. Tak bardzo pragnęłam pokazać mu swój świat i wprowadzić go do niego. Chciałam za wszelką cenę sprawić, aby stał się kimś innym. W gruncie rzeczy, w pewnym momencie myślałam, że mi się udało. Myliłam się, czego dowodem było to, co zastałam przychodząc tu. W ułamku sekundy uświadomiłam sobie, że tak naprawdę ja nic dla niego nie znaczyłam, nie znaczę ani nie będę znaczyć. Wstałam i skierowałam się do wyjścia. Zeszłam po drewnianych schodach i minęłam w salonie Stefano, popijającego beztrosko czerwoną maź.  Posłałam mu blady uśmiech, znikając w drzwiach.
Skierowałam się w stronę jeziorka, które znajdowało się w środku lasu. Usiadłam na drewnianym mostku i poczułam, jak po rumianych policzkach zaczęły ściekać łzy. Wilgotne strużki zaczęły tworzyć się na mojej twarzy, a słona woda pomieszana z tuszem wcale nie dodawała mi uroku. Wychyliłam się nieznacznie, aby móc spojrzeć na swoje rozmazane odbicie na powierzchni wody. Dostrzegłam w nim zupełnie inną, smutną dziewczynę, pozbawioną jakichkolwiek nadziei na lepsze jutro. Beznamiętny, pusty wzrok i złamane serce. Cicho chlipnęłam, opierając się o drewniane wykończenie mostu. Spojrzałam w dal, podciągając kolana pod podbródek.
W ułamku sekundy niebo pokryły gęste chmury, zerwał się porywisty wiatr, który praktycznie kładł korony drzew. Raptownie spadł gęsty deszcz. Krople wody perfidnie obijały się o moją sylwetkę. Miałam złudne wrażenie, że pogoda doskonale odzwierciedla mój obecny stan. Byłam przybita. Wstałam, chwiejnym ruchem ruszyłam w kierunku miasta.
Zaraz. Nie.. Ja już mijałam to drzewo? A ten kamień wygląda znajomo. Uniosłam brew ku górze i rozejrzałam się dookoła. Czyżbym zbłądziła? Przystanęłam, zastanawiając się nad swoim kolejnym ruchem. Wydawać by się mogło, że znam owy las na wylot, jednakże, jak się okazało, było zupełnie inaczej. Moje serce zaczęło bić znacznie szybciej. Wskoczyłam pod jedno z drzew, aby w dalszym ciągu nie moknąć i oparłam się o jego korę. Przypomniałam sobie o telefonie, który wrzuciłam wcześniej do kieszenii. Wyjęłam go i kiedy już chciałam nacisnąć zieloną słuchawkę, na ekranie wyświetliło się krótkie 'bateria w pełni rozładowana' i nastała ciemność.
- Super, Królowo wszystkich pechów świata. Jesteś genialna. A wiesz w czym? W pakowaniu się w kłopoty. - mruknęłam sama do siebie i jeszcze bardziej narzuciłam na ramiona czarny sweter, który dostałam od mamy, kiedy jeszcze żyła. Co mi da bezczynne stanie i czekanie na cud? No właśnie. Poczekałam, aż ulewa nieco ucichnie, a tak się niestety nie stało. Spadł jeszcze intensywniejszy deszcz, co sprawiło, że przywarłam plecami do całego pnia starego dębu. Osunęłam się po nim, siadając na błocie, które zdążyło już powstać z pomieszanej ziemi i wody. Po moich policzkach znów spłynęły łzy. Nie chciałam się kontaktować z Damonem, chciałam jak najszybciej zapomnieć o jego istnieniu.
Jakieś dwie godziny później pozostała już tylko mżawka, więc z trudem odsunęłam się od drzewa i powędrowałam przed siebie. Miałam wrażenie, że krążę w kółko wciąż tą samą drogą.


~*~
Tymczasem Stefano wyszedł z pensjonatu i skierował się do lasu. Był głodny, a do tego bał się, że jeżeli teraz się nie napoi, zaatakuje jakiegoś człowieka. A tak bardzo tego nie chciał... Pragnął być normalny, chociaż wiedział, że już nigdy nie będzie to do końca możliwe. Ale starał się ze wszystkich sił, swoje wampirze życie poświęcił na walkę ze swoją naturą. Udawało mu się, robił naprawdę duże i znaczące postępy.
Kiedy wkroczył do lasu objęła go niesamowita cisza, dobiegał go tylko cichy szelest liści na koronach drzew. Mrok i spokój panujący między tysiącami krzaków doprowadzał do odprężenia. Liście, które przez wiatr spadły na runo leśne, błyszczały się delikatnie przez maleńkie kropelki rosy. Stefano odetchnął; w powietrzu unosił się przyjemny zapach lasu, tak dobrze mu znajomy. Lecz nie przyszedł tu po to, by podziwiać uroki natury. Wytężył wzrok i zaczął nasłuchiwać. Po jakichś kilkunastu sekundach usłyszał drobne stupanie łapkami gdzieś na prawo od niego. Zaczaił się za jakiś drzewem, wypatrując swojej ofiary. Zobaczył ją. Szaro-bury zajączek jadł właśnie małego liścia. Stefano złapał głęboki wdech i podbiegł do zwierzęcia, po czym złapał je w swoje dłonie, skręcił mu kark i wbił kły w jego żyłę. Kiedy skończył, odrzucił martwe ciało gdzieś na bok, przetarł usta i zaczął swoją procedurę od początku, bo wiedział, że jednym zającem nie napoi się do syta. Tym razem poszukiwania potrwały nieco dłużej. Zaczął padać deszcz, głucho odbijając się od jego ciała i ziemi. Usłyszał jakiś ruch na lewo. Po krwi zwierzęcej nie miał oczywiście tyle sił, co po ludzkiej, aczkolwiek czuł, że energia rozpiera go od środka. Tym razem się nie przyczajał, tylko od razu rzucił się w kierunku ofiary. Złapał ją za gardło w furii, lecz po chwili ją puścił i niemal krzyknął:
 -Elena?! Co Ty tu robisz? Las nie jest zbyt bezpiecznym miejscem dla Ciebie, zwłaszcza w takich okolicznościach, jakie zaistniały!
 Na jego twarzy malował się gniew, lecz momentalnie zniknął, kiedy zobaczył, że dziewczyna jest cała przemoczona. Zdjął swoją kurtkę i zarzucił jej na ramiona.
 -Nie bądź zła na Damona. On... Już tak ma. Uważa, że to co robi to nic złego. - mruknął Stefano, popychając dziewczynę pod jakieś drzewo. Podrapał się po głowie i dodał:
 -Poza tym widzę, że mu na Tobie zależy. - uśmiechnął się delikatnie i zaczął lustrować spojrzeniem postać Eleny. On także miał sentyment, co do jej urody.
 -Chodź, zaprowadzę Cię do... - Stefano zaczął, jednak nie zdążył skończyć, bo jakaś wielka, muskularna postać wyskoczyła zza jakiegoś wielkiego dębu w stronę Eleny. Bez zastanowienia chłopak zastawił mu drogę, przez co mężczyzna z impetem uderzył go w brzuch. Stefano odleciał do tyłu, popychając Elenę, która straciła równowagę i upadła, uderzając głową o ostro zakończony kamień. Młodszy Salvatore zaczął walczyć, ale był jednak słabszy, więc nieznajomy bez problemu go obezwładnił, wbił kilka drobnych patyków w jego ręce i nogi, by nie miał możliwości ucieczki, przerzucił go przez ramię i warknął do dziewczyny:
 -Przekaż Damonowi wiadomość: jeżeli chce, żeby jego braciszek przeżył, to niech przyjdzie dzisiaj o północy pod ruiny starego kościółka. - po czym zniknął z jęczącym z bólu Stefano.

czwartek, 22 listopada 2012

ROZDZIAŁ 5


ELENA
Po drodze zastanawiałam się, co jest ze mną nie tak. Zawsze muszę natknąć się na jakieś kłopoty i być w centrum ich uwagi. Czułam jak złość lub raczej potworna wściekłość przepełnia każdą komórkę mojego ciała. Czy Damon byłby zdolny...? Byłby. Zaufałam mu...
Zdałam sobie sprawę, że płaczę. Ludzie posyłali mi współczujące spojrzenia. Co chwila ktoś obcy zaczepiał mnie pytając, czy wszystko w porządku. Nie, do cholery, płacze bo mi się nudzi!
Trzasnęłam drzwiami, przechodząc przez przedpokój. Jak wryty stanął przede mną Jeremy ze zdezorientowanym wyrazem twarzy.
-Eleno? Gdzie się podziewałaś!? Czy naprawdę nie mogłaś przynajmniej uprzejmie poinformować mnie, kiedy masz zamiar wrócić? Masz przecież telefon! - w jego głosie czaiła się nutka złości. Patrzył na mnie twardo. Złożył ręce na klatce piersiowej. Zignorowałam jego słowa i zaczęłam wpatrywać się w nicość.
-Eleno? Słuchasz mnie?! - spytał nieco poirytowany. W tym momencie padłam w ramiona swojego brata, mocno go do siebie przytulając. Poczułam ciepłą dłoń na swoich włosach.
-Ty... płaczesz? Co się stało? - szepnął bezradnie. Nie odpowiedziałam. Po prostu stałam i wtulona w chłopaka, zastanawiałam się, czy aby na pewno, pochopnie oskarżając starszego z braci, miałam racje. Stefano też był wampirem, tak samo jak Caroline i ci wszyscy z opuszczonego domku w środku lasu. W gruncie rzeczy - to mógł być każdy. Każdy mógł zabić  Danielle.
-Obiecuję, wszystko Ci wyjaśnię wieczorem. Lub jutro. Teraz chcę wziąć prysznic, przebrać się. I... Jeremy, mogłabym zadzwonić z Twojej komórki? Moja... uległa wypadkowi. - posłałam chłopakowi blady uśmiech, wyjmując zepsute urządzenie. Jeremy westchnął i przewrócił teatralnie oczyma.
-Jasne. - powiedział i wyjął z kieszeni swój telefon. Ujęłam go z wdzięcznością i wbiegłam na górę, kierując się w stronę łazienki. Stanęłam przed lustrem i wykonałam kilka telefonów: do Bonnie, Caroline i rzecz jasna - rodziców Danielle. To było na prawdę trudne. Nie sądziłam, że któregoś dnia będę musiała składać kondolencje rodzicom jakiegokolwiek z moich przyjaciół. Poczułam, jak po raz kolejny łzy napływają mi do oczu, a tusz spływa po policzkach razem z nimi.
Gorąca kąpiel - tego mi było trzeba. Woda zdawała się obmyć ze mnie wszystkie moje problemy. Po rozczesaniu swoich wilgotnych włosów, przebrałam się, narzucając na siebie krótkie spodenki. W samym czarnym, koronkowym staniku, weszłam do pokoju i położyłam się na łóżku. Do ręki wzięłam pamiętnik zapisując na nim dobrych kilka kartek. Zajęło mi to bite półtorej godziny. Nie lada wyzwaniem było opisanie wszystkiego ze szczegółami. Imię Damon pojawiło się w nim z tysiąc razy! Ten mężczyzna siedział mi w głowie non stop. Z cichym westchnieniem odłożyłam notes na swoje miejsce. Wbiłam wzrok w sufit, zastanawiając się, dlaczego mu zaufałam. Nie powinnam była tego robić. Uratowałam mu życie. Czemu do cholery to wszystko robiłam? Jest wampirem, Eleno, otrząśnij się! Ukryłam twarz w dłoniach. To wszystko, tak skomplikowane, zawiłe i trudne, zaczynało mnie przerastać. Ja - nędzna śmiertelniczka. Pragnęłam obudzić się z tego koszmaru. Pragnęłam zobaczyć się z Danielle.
Przymknęłam powieki i nawet nie zauważyłam, kiedy zasnęłam.

DAMON
Objąłem spojrzeniem dosyć duży dom. Poczekałem do wieczora, wolałem nie pokazywać się w tym mieście za dnia. Na niebie już powoli zaczęły pojawiać się gwiazdy i księżyc. Podszedłem do ściany budynku, marszcząc brwi. Zacząłem uważnie słuchać tego, co działo się w środku. Kiedy już wiedziałem, gdzie mam się skierować, skoczyłem i bez problemu pojawiłem się na parapecie okna na piętrze. Puknąłem lekko w szybę.
-Eleno. To ja, Damon. Wiem, ze mnie słyszysz. Wpuść mnie. To nie ja zabiłem Danielle, daj mi wytłumaczyć!

ELENA
Obudziłam się pół godziny później. Cóż, krótka drzemka jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziła. Wstałam, siadając na krawędzi łóżka i wtedy usłyszałam pukanie w szybę. Pośpiesznie doskoczyłam do swojej koszulki i narzuciłam ją na siebie. Ujrzawszy wampira i usłyszawszy jego słowa, rozchyliłam wargi, aby coś powiedzieć, jednakże głos utknął mi w gardle. Zamknęłam drzwi i powolnym krokiem podeszłam do okna. Otworzyłam je i odwróciłam się do niego plecami.
-Jeśli masz coś mówić - mów i proszę, zostaw mnie. - warknęłam, siadając na łóżku.
-Zaproś mnie do środka, inaczej będę tu tkwił jak debil. Poza tym, niezbyt mi wygodnie. - mruknął chłopak, kurczowo trzymając się framugi okna.
-Wchodź. - rzuciłam krótko i wbiłam wzrok w swoje stopy. Po chwili jednak, moje myśli przyćmiła jedna, nic nie znacząca rzecz. Przegryzłam dolną wargę i spojrzałam na niego.
-Ej, długo tu. jesteś? - spytałam, lekko się rumieniąc, ponieważ... na Boga, byłam w samym staniku i krótkich spodenkach! Miałam tylko nadzieje, że mnie nie widział i że nie mam pojęcia, do czego zmierzam. Fakt, zwykłe pytanie, jednakże ja wypowiedziałam je bardzo specyficznie.
-Spokojnie, nic takiego nie widziałem. - wywrócił oczyma, i zaczął przechadzać się po dosyć małym pokoju. .
-Nie bój się, nie przyszedłem Cię podglądywać, chociaż gdybym chciał, mógłbym to zrobić, bo masz ciało nie z tej ziemi. - powiedział i posłał mi szelmowski uśmiech.
-Chyba nie po to tu przyszedłeś, by obdarowywać mnie komplementami... - szepnęłam i wróciłam do oględzin swoich nóg. Wcale nie zamierzałam być dla niego miła. Przecież sprawa Danielle nie była wyjaśniona, a on, jak mniemam, pofatygował się tu, aby mi wszystko dobitnie wyjaśnić.
-Wiem, że może nie jestem zbyt przekonujący, bo praktycznie jesteś jedną z nielicznych osób, na które nie działa mój urok osobisty, a także nie siedzę i nie mącę w Twojej głowie, ale powiem to raz i wyraźnie: to nie ja zabiłem Danielle. - ostatnie słowa wypowiedział spokojnie, głośno i wyraźnie, akcentując poszczególne samogłoski. Przystanął na chwilę koło łóżka, a po chwili usiadł koło mnie. Uniósł kciukiem moją twarz sprawiając, że jego oczy odnalazły moje.
-Eleno... Znam siebie i swoje możliwości. Możesz mnie za to uderzyć w twarz, ale chcę być szczery i wyznam Ci, że ugryzłem twoją koleżankę i napiłem się trochę jej krwi, ale z całą pewnością jej nie zabiłem! - zacisnął dłonie w pięści. A może... ktoś specjalnie zamordował tę dziewczynę, by skłócić mnie i Damona?
-W momencie, kiedy zaczynałem się nią żywić, usłyszałem Ciebie i przestałem. Gdyby ktoś jej nie dobił, żyłaby, a dzisiaj odczuwałaby tylko silny ból głowy i nic by nie pamiętała. - mruknął i ponownie wstał, by pokonać odległość dzielącą łóżko od ściany. Oparł się o nią i założył ręce na piersi. Po całej jego opowieści, zaczynałam mu wierzyć. Nie spuszczałam wzroku z wampira, przez cały czas, kiedy mówił. Potoki słów z jego ust, przywykłam. Zapadła krępująca cisza. A więc on jej nie zabił.
-Ale miałaś rację nazywając mnie potworem. - wychrypiał po chwili ciszy, zaciskając zęby. Pokręciłam głową i w ułamku sekundy spoważniałam.
-Taka jest prawda. Jestem wampirem, a Ty powinnaś się mnie bać. - w wampirzym tempie podbiegł do mnie, choć bardziej wyglądało to jak teleportacja. Ujął w dłonie moją twarz i zajrzał prosto w moje oczy.
-Boisz się mnie, Eleno? - zapytał praktycznie szeptem. Nasze twarze dzieliło zaledwie kilka milimetrów, wręcz dotykał swoimi wargami moich warg. Spuściłam wzrok i poczułam się... podle? Tak, to doskonałe określenie. Było mi na prawdę przykro. I głupio. Chciałam, aby po prostu to wiedział. I chyba mi się udało.
Wierzyłam mu. Zdumiewające. Zaufałam mu. Ponownie, doskonale wiedząc, iż nie powinnam i tym samym wplątuję się w niezłe zawirowania.
-Nie jesteś potworem, Damonie. - szepnęłam i lustrowałam wzrokiem każdy jego nawet najmniejszy gest, ruch. Wydawał się być chodzącym ideałem. Miał rację, powinnam się go bać, ale... ja tego nie czułam. Nie miałam gęsiej skórki w obecności mężczyzny, nie telepałam się jak idiotka. Raptownie cofnęłam się, ale poczułam chłodne dłonie na swoich rumianych policzkach. Zatrzepotałam kilka razy wachlarzem czarnych jak węgiel rzęs i rozchyliłam lekko wargi, chcąc coś powiedzieć. Przełknęłam głośno ślinę i poczułam, jak moje serce drgnęło. Beztrosko wpatrywałam się w błękitne oczy wampira, jak w jakimś transie.
-Nie boję się Ciebie... - szepnęłam najciszej, jak tylko potrafiłam. Ujęłam jego dłonie i lekko spuściłam je wzdłuż tułowia ciemnowłosego. Posłałam mu delikatny uśmiech. I znów ta cisza... cisza, która w takim momencie była jak najbardziej wskazana. Spoglądałam to na jego tęczówki, to na malinowe usta. Przegryzłam delikatnie dolną wargę i odwróciłam wzrok. Poczułam, jak jeden, chłodny i nadzwyczaj przyjemny dreszcz przeszywa moje ciało. Dziwaczne uczucie, aczkolwiek nawet mi się to spodobało. Nie. nie. nie. Nie mogłam sobie pozwolić na żadne miłosne...
Ponownie odwróciłam głowę. Nie darowałabym sobie , gdybym w tej chwili tego nie powiedziała.
-Damonie... Wiesz? Odkąd uratowałam Ci życie i ze wzajemnością... nie potrafię się Ciebie tak po prostu bać, rozumiesz? Chyba, że właśnie w tej chwili rzucisz się na mnie. - mruknęłam. Stałam do niego plecami i wiedziałam, że jestem bezpieczna.
-Po ostatnich wydarzeniach moje uczucia wobec Ciebie gwałtownie się zmieniły... Na lepsze. - mruknął wampir, a ja w tym momencie zbliżyłam się do niego. Wspięłam się na palce i lekko musnęłam jego usta swoimi. Były ciepłe i niezwykle słodkie. W ułamku sekundy odsunęłam się od niego i spuściłam wzrok.
-Powinieneś... już iść. - powiedziałam stanowczo i odetchnęłam głęboko. Zanim zdążyłam się obejrzeć - zniknął. Ot tak. Sam fakt niezwykle mnie ucieszył.
 Eleno, zwariowałaś... postradałaś zmysły, skarciłam się w myślach i odgarnęłam włosy z twarzy. Opadłam na łóżku i mimowolnie kąciki ust powędrowały ku górze. Dotknęłam swoich warg opuszkiem palca i uśmiechnęłam się mimowolnie. Coś mi podpowiedziało, bym podeszła do okna i to właśnie zrobiłam. Na dole ujrzałam... no właśnie. Zbiegłam na dół po drewnianych schodach.
-Eleno, gdzie ty u licha wychodzisz o tej porze? - spytał Jeremy i uniósł brew ku górze. Odchrząknęłam i posłałam bratu tajemnicze spojrzenie.
-Ja... zaraz wracam - rzuciłam i wyszłam z domu, narzucając na siebie sweter.

Stałam na schodach jak głupia, wpatrując się w Damona. Nie widziałam w nim już żadnego krwiopijcy, tylko przystojnego mężczyznę, lustrującego moją skromną osobę swoim przeszywającym wzrokiem.

DAMON
W dziewczynie kotłowało się wiele emocji i ja to dokładnie dostrzegałem, zwłaszcza z takiej odległości, kiedy to nasze twarze dzieliło kilka marnych centymetrów. Patrzyłem prosto w jej oczy, ale nie mogłem się powstrzymać od urywkowych spojrzeń na jej usta. Elena delikatnym ruchem zdjęła moje dłonie ze swoich policzków i w tym właśnie momencie pomyślałem, że to koniec tej magicznej chwili, aczkolwiek jej kolejne działania sprostowały to. Słowa, które wypowiedziała zabrzmiały w mojej głowie i spowodowały, że kąciki moich ust niepowstrzymanie podążyły ku górze.
A to, co po chwili zrobiła, sprawiło, że skamieniałem. Stałem jak posąg, nawet nie mrugając oczyma. A dokładniej... Jej wargi, nienaturalnie słodkie i ciepłe, musnęły moje, przez co po całym moim ciele przebiegł przyjemny dreszcz. Kiedy oddaliła się ode mnie, resztkami samokontroli opanowałem się, by się na nią nie rzucić. Miałem ochotę na więcej i wcale nie chodziło o wampirze pożądanie ludzkiej krwi. Pragnąłem jej jako mężczyzna; jako ktoś, komu spodobała się dziewczyna. Przez ułamek sekundy pomyślałem nawet, że czuję się ponownie jak człowiek, jednak ta myśl wyleciała z mojej głowy szybciej, niż zdążyłem się nad nią poważniej zastanowić. Zdałem sobie sprawę, że patrzę na Elenę łapczywie, jak drapieżnik na ofiarę, więc szybko odwróciłem wzrok i oddaliłem się o kilka kroków w tył.
-Tak, masz rację... Nie powinno mnie tutaj być. - wyszeptałem i natychmiastowo wyskoczyłem przez okno, lekko lądując na ziemi. Już miałem odbiec z tego miejsca, jak najdalej od dziewczyny, kiedy coś mnie zatrzymało. Coś, co znajdowało się głęboko wewnątrz mnie. Stałem jak idiota na środku trawnika, a kończyny odmawiały mi jakiegokolwiek posłuszeństwa. Czułem, że jeżeli teraz bym odszedł, to już bym nie wrócił, uciekłbym z tego miasta i podążył jak najdalej stąd, a tego nie chciałem, chociaż wiedziałem, że powinienem tak postąpić. Ale bałem się, że Elenie mogłoby się coś stać, że ktoś mógłby ją zranić, dlatego też musiałem jej pilnować. Przymknąłem na chwilę oczy i jakby od niechcenia wsłuchałem się w głosy wewnątrz domu. Dziewczyna chciała wyjść...

Po chwili Elena stanęła naprzeciwko mnie, a drzwi zamknęły się za nią z lekkim trzaskiem.
-Nie powinnaś wychodzić, Eleno. - powiedziałem i pokiwałem głową na potwierdzenie swoich słów. Uważnie obserwowałem jej każdy, nawet najdrobniejszy ruch. Była tak łudząco podobna do Katherine... Ale uwielbiałem w niej to, że nią nie była.

Ciemne włosy okalające jej drobną twarz dodawały jej urody i uroku, a drobne ciało aż prosiło się, by je przytulić i obronić. Wygląd nie miał tu większego znaczenia. Oczarowała mnie swoim charakterem.
-Właściwie to mnie nie powinno tutaj być. Nie powinnaś mnie znać. - starałem się, aby Elena nie zauważyła jak dużo znaczyło dla mnie wypowiedzenie tych słów. Miałem ochotę wykrzyczeć wszystko, co czuję.

-Czekaj! - wyrwało się Elenie.
-Żegnaj. - mruknąłem i odwróciłem się na pięcie, jednak zanim zrobiłem pięć kroków w przód, stanąłem i dodałem:
-Nie, nie potrafię... Jutro najprawdopodobniej będę tego żałował, ale... - nie dokończyłem, tylko zmaterializowałem się obok Eleny i wziąłem ją w swoje ramiona. Powoli zbliżyłem swoją twarz do jej i połączyłem nasze usta czułym i delikatnym pocałunkiem. Położyłem rękę na jej drobnych plecach i lekko przycisnąłem ją do siebie, jakbym chciał, by nasze ciała się połączyły i stworzyły jedność. Miała takie subtelne i wykwintne wargi, że za każdym razem, gdy ich dotykałem, po moim ciele przechodził dreszcz rozkoszy.
Po chwili pozwoliłem sobie na nieco więcej namiętności. Zacząłem całować ją jak kochanek kochankę, jak chłopak zakochany w swojej dziewczynie... Mógłbym zatracić się na zawsze w tej romantycznej chwili. Zacząłem gładzić dłońmi całe jej ciało, jednak nie byłem agresywny - dawałem jej wybór, w każdym momencie mogła przestać. Docisnąłem ją do ściany domu. Lekko przejechałem językiem po jej dolnej wardze, po czym przerwałem pocałunek z cichym westchnieniem i wymruczałem cicho jej imię.
Ponownie złączyłem nasze usta, a także języki dzikim 'tańcem'. Złapałem ją w pasie i szybkim ruchem wskoczyłem na parapet i wkroczyłem do jej pokoju. Lekko popchnąłem ją na łóżko, nie przerywając pocałunku. Moje ręce błądziły po jej ciele...
Po chwili poczułem, jak pragnienie pali moje gardło, więc z ostrożności przestałem ją całować, a z moich ust poleciał wianuszek przekleństw.
-Wybacz, nie mogę... - usiadłem na brzegu łóżka i ukryłem swoją twarz w dłoniach. Zmieniała się, rysy mi tężały, oczy czerwieniały, kły rosły w nienaturalnie szybkim tempem. Zmieniałem się w potwora, a najgorsze było to, że miałem ochotę rzucić się na Elenę i wyssać z niej całą krew.

ELENA
To co mi powiedział... nie mogłam pozwolić mu odejść tak po prostu. Nie teraz. Zależało mi na nim, choć zdawałam sobie sprawę z tego, iż nie powinnam się w jakikolwiek sposób przywiązywać do tego mężczyzny. Chciałam coś powiedzieć, wykrzyczeć mu w twarz, jak bardzo chcę, aby został, aczkolwiek słowa utknęły gdzieś w gardle. Zawiązała się na nim niewidzialna nić. Może właśnie tak powinno być? To przecież cisza jest największym skarbem.
Przełknęłam głośno ślinę i kiedy już chciałam zaprotestować, zjawił się obok. Wilgotne wargi musnęły moje, aby już po chwili zatracić się w namiętnym pocałunku. Wplotłam ręce w jego kruczoczarne włosy i przywarłam ciałem do wampira. Eleno, co ty wyprawiasz! krzyczałam w myślach i nawet nie przejęłam się tym, że Damon to słyszał. To było coś, czego nie mogłam w żaden sposób powstrzymać. Poczułam chłodną ścianę za plecami i lekko się niej podtrzymałam. Zatopiłam się w jego błękitnych tęczówkach i w ułamku sekundy poczułam, jak napiera na mnie ciałem. Całowałam go z pożądaniem, pieszcząc językiem jego podniebienie. Poczułam, jak tracę grunt pod nogami i w tym samym momencie leżeliśmy już na łóżku, jakby świat się nie liczył.
Ale... Wszystko co dobre, kiedyś musi dobiec końca. Damon stał się nieco zbyt brutalny. Poczułam silny uścisk na swoim brzuchu, a pocałunki nie były już wcale tak subtelne i delikatne.
-Damon..? - szepnęłam i lekko odepchnęłam go od siebie. Ten posłusznie usiadł na krawędzi łóżka. Uczyniłam to samo, siadając obok. Widząc jego twarz... w gruncie rzeczy nie przeraziłam się. Ujęłam jego dłonie i zmusiłam, aby na mnie spojrzał.
-Walcz z tym. - powiedziałam półszeptem, nie spuszczając wzroku z przekrwionych oczu wampira i popękanych policzków.
-Walcz, Damonie!
Kiedy już wydawało mi się, że osiągnęłam swój cel, w ułamku sekundy poczułam żelazny uścisk na nadgarstkach i znalazłam się pod ścianą. Moje serce zaczęło bić nienaturalnie szybko, a oddech przyśpieszył.
Robisz mi krzywdę, puść mnie! - wrzasnęłam w myślach. Dłoni praktycznie już nie czułam, co dawało tylko uporczywe mrowienie. Nie wiedziałam, co mam teraz zrobić. Wydawał się w ogóle mnie nie słuchać, a jego usta w szybkim tempie zbliżały się do mojej szyi. Zacisnęłam powieki i poczułam, jak jeszcze bardziej przywierałam do zimnej ściany. Zagryzłam dolną wargę. Miałam tylko nadzieję, że Jeremy nie będzie świadkiem tego fatalnego zdarzenia. Damon... krzywdzisz mnie. - powtórzyłam z nutką nadziei, że w końcu przezwycięży pragnienie. W ułamku sekundy strach mnie sparaliżował, bo kiedy wydawać by się mogło, że zatopi kły w mojej miękkiej skórze, tak się nie stało. Opadłam na podłogę, rozcierając nadgarstki. Potworne mrowienie ogarnęło całe moje ręce. Zacisnęłam zęby, aby nie wydać z siebie żałosnego krzyku rozpaczy. Uniosłam głowę. Stał przede mną, wyraźnie przerażony. Odetchnęłam głęboko, wstałam, podtrzymując się ściany. Było mi niedobrze, a mój żołądek zdawał się fikać koziołki. Zlustrowałam wzrokiem jego twarz i bezwładnie na niego poleciałam, tracąc przytomność. Te wszystkie feralne zdarzenia, zebrane w całość... Mój organizm tego nie wytrzymał, zemdlałam. Potem już tylko ciemność ogarnęła mój umysł. Wdarła się do niego siłą i nie chciała ustąpić.

czwartek, 8 listopada 2012

ROZDZIAŁ 4



ELENA
Uśmiechnęłam się przez łzy i rzuciłam się Damonowi na szyję. No, może nie dosłownie, po prostu go przytuliłam. Nie za mocno, gdyż widziałam, jak bardzo był osłabiony. Moja krew krążyła w jego organizmie, lecz to nie było problemem. Po prostu chciałam trwać w tej chwili, beztrosko wtulona w wampira. Nie byłam pewna, jak zareaguje. To był Damon, ten, który przepełniony był sarkazmem i cynizmem. Niech mnie odrzuci, lub po prostu odtrąci, odepchnie. Ja tylko chciałam, tak bardzo pragnęłam  poczuć jego bliskość. 
Na Boga, to wampir, to najprawdziwszy wampir jak ten z legend i baśni najsławniejszych wieszczy. Żywi się krwią ludzi, jest niewiarygodnie silny, posiada zdolność do samoregeneracji oraz...jest niesamowicie i zagadkowo pociągający. Cóż, to pewnie taka wampirza sztuczka na przyciągnięcie ofiar.
Spojrzałam na jego twarz i chwyciłam jego policzki tak, aby mógł spojrzeć mi w oczy.
 -Chcesz więcej? - spytałam szybko i moją twarz wykrzywił gest bezradności. Nie zastanawiałam się nad niczym innym, niżeli dać mu więcej płynu ustrojowego. Krew sączyła się niemiłosiernie, a ja cicho jęknęłam. Odwróciłam dłoń tak, aby mógł po prostu się w nią wgryźć. Nie byłam wtedy jeszcze tym przerażona, przecież ja chciałam tylko mu się odwdzięczyć. Gdyby nie on, byłoby krucho ze mną. Ba! Nie przeżyłabym dzisiejszej nocy, mogłam się założyć.
 -Nie, Eleno, starczy. - powiedział Damon patrząc jak zahipnotyzowany na moją rękę. Kiwnęłam delikatnie głową i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Niewiele widziałam. Mój wzrok zatrzymał się na drzwiach, w których ujrzałam... postawnego mężczyznę. Nie tego, który mnie porwał. Ten był bardziej muskularny i bardziej.. zadbany? Przeraziłam się nie na żarty. Wstałam i nie zdążyłam niczego zrobić. Usłyszałam cichy łomot - to Damon odleciał kilka metrów w bok. Poczułam, jak wampir przygważdża mnie do ściany. Uderzyłam głową o zimną ścianę, jeśli tą melinę można było tak nazwać i przymknęłam powieki. Zaczęłam oddychać bardzo płytko i nieregularnie. 
 -Ty mała... nędzna.. szmato. - wysyczał mi prosto w twarz. Na jego twarzy zaczęły malować się delikatne żyłki. Jednak to wystające kły przerażały mnie najbardziej. 
 -Błagam... - szepnęłam, czując jak ściska moje ręce, prawie je łamiąc. 
-Po prostu się zamknij. - wycharczał i już wtedy poczułam tak silny ból, którego nie dało się opisać. 
 Wbił kły w moją szyję, a ja wygięłam się w łuk, rozchylając przy tym malinowe, spierzchnięte usta.
 Poczułam, jak tracę siły. Zaczęłam krzyczeć, ostatkami sił próbowałam go odepchnąć. Poczułam silny ból w okolicy brzucha i kiedy mnie wypuścił, ja opadłam na podłogę niczym wrak człowieka. Wszystko mnie bolało, a ból w głowie? To koszmar, najczarniejsze scenariusze. Krew sączyła się i sączyła, a ja słyszałam tylko odgłosy walki. Nie uniosłam głowy, byłam zbyt słaba. Po chwili znów przypływ niesamowitej suchości w ustach, ciemność przed oczami... świst w uszach, przez który myślałam, że zwariuję. Nie wiedziałam, co było najgorsze. Ból, przepełniał każdą, nawet najmniejszą komórkę mojego kruchego ciała. W ułamku sekundy straciłam przytomność. Czy ja umarłam?...

DAMON
Dziewczyna w szaleńczym tempie zniknęła z moich ramion. Jakaś ręka popchnęła mnie do tyłu. Straciłem równowagę i odleciałem kilka metrów dalej. Pospiesznie wstałem, rozejrzałem się i ujrzałem mężczyznę, który właśnie wbijał kły w szyję Eleny. Doskoczyłem do niego i z nienaturalną siłą, która gotowała się we mnie ze złości odrzuciłem go gdzieś w tył. Po chwili znów trzymałem go za frak i lekko nim trząsłem. 
-Pożałujesz tego, że ją tknąłeś. Pożałujesz... Tak samo jak reszta Twoich kolegów. Nie macie prawa tknąć Eleny, rozumiesz? - wycharczałem wściekle przez zęby. Mężczyzna jednak nie chciał poddać się bez walki. Jakimś cudem wyswobodził się z mojego uścisku i z całym impetem walnął mnie w pierś. Odleciałem  na jakąś ścianę, która nieprzyjemnie się zatrzęsła. Straciłem na chwilę oddech. Złapałem jakiś drąg, najprawdopodobniej resztkę po dawnym stole i rzuciłem się na wampira. Ten jednak odskoczył, złapał mnie za szyję i przycisnął do ściany. 
-Jesteś za słaby, by pokonać nas wszystkich. - mruknął, uśmiechając się złośliwie, a ja skorzystałem z tej okazji i bezceremonialnie wbiłem mu kołek w serce. Opadł na ziemię, a ja otrzepałem swoje spodnie od kurzu. Rozejrzałem się po pomieszczeniu i serce mi drgnęło. 
-Elena... Elena! - po chwili trzymałem ją w ramionach, kładąc swoją zimną dłoń na jej czole. Z trudem oddychała, jej serce biło strasznie nierówno. Bez namysłu wziąłem jakiś ostro zakończony kamień, przeciąłem sobie skórę od łokcia, aż do dłoni i przyłożyłem jej krwawiącą ranę do ust.
 -Musisz żyć, Eleno... - wyszeptałem, czując łzę na policzku. Kiedy ja ostatni raz płakałem? Kiedy mi na kimś zależało? Teraz błagałem w myślach, by dziewczyna przeżyła.
 W jakiś nienaturalny sposób zbliżyliśmy się do siebie, nawet nie zauważyłem kiedy.
Uśmiechnąłem się, właściwie sam do siebie, bo dziewczyna przytknęła moją rękę do ust i zaczęła pić życiodajny płyn. Teraz połączeni byliśmy nie tylko umysłami, chociaż to było bardzo intymne, ale także aurami. Wampir oddający krew człowiekowi w jakiś sposób otwiera przed nim swoją duszę, swój umysł, wyjawia swoje wspomnienia, nawet te, które pragnąłby zachować tylko dla siebie. Głaskałem ją lekko po włosach, jakbym chciał przez to powiedzieć, że jestem przy niej i że nie musi się niczego bać. W pewnym momencie Elena krzyknęła. Przerażony rozejrzałem się, bo pomyślałem, że może zauważyła jeszcze jednego krwiopijcę, jednak po chwili dotarło do mnie, że jej ciało zaczyna się regenerować. Patrzyłem na jej ranę na nadgarstku, która przestała krwawić i powoli się zabliźniała. Musiała cierpieć.
-Damon... - wychrypiała cicho, najprawdopodobniej nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
-Eleno, spokojnie... Pij, jest Ci to potrzebne. - powiedziałem. Zdałem sobie sprawę, że jestem czuły i opiekuńczy. Takie cechy nigdy, ale to nigdy nie ujawniały się u mnie, więc byłem totalnie zdezorientowany. Nie wiedziałem, czy potrafię się odnaleźć w nowym obliczu. Widząc jednak jak Elena cierpi, takie właśnie zachowanie wydawało mi się odpowiednie i na miejscu, nie mogłem postąpić inaczej. Nie mogłem jej zostawić. Każdy, kto znał mnie i moją przeszłość mógł stwierdzić, że pomagałem jej tylko dlatego, iż oszałamiająco przypominała Katherine. Może byłem martwym, egoistycznym, rozpuszczonym potworem, aczkolwiek mogły we mnie narodzić się jakieś emocje, uczucia wobec kogoś.
Stwierdziłem, że taka ilość krwi, którą obdarowałem dziewczynę starczyła, a jednocześnie bałem się, że gdyby wypiła jeszcze trochę stałaby się tragedia i rozpoczęłaby się przemiana, a tego nie chciałem. Nie chciałem skazać Eleny na taki los, jak mój, więc odsunąłem rękę i schowałem za plecami. Dziewczyna otworzyła oczy i zaczęła oddychać już w pełni normalnie. Powoli odepchnęła się ode mnie i wstała, przytrzymując się ściany. 
-Dasz radę? Jesteś tego pewna? - zapytałem. Skinęła głową.
-Tak, nie jestem dzieckiem. - mruknęła. Lekko się zakołysała, jednak zrobiła jeden krok do przodu. Pokiwałem głową i wyprostowałem się, odwracając się od dziewczyny. Ciała wampirów będzie trzeba spalić. Postanowiłem, że wrócę tutaj w nocy, by to uczynić. 
-Chodźmy stąd. - mruknąłem, odwracając się w stronę Eleny. Spodziewałem się, że będzie w stanie utrzymać się na nogach, jednak... Ta zadrżała i upadła. Nie zdążyłem nawet w jakikolwiek sposób zareagować. Przekląłem głośno, gdyż usłyszałem, że głowa dziewczyny upada z głośnym łomotem na ziemię. Przecież już była wykończona, a teraz do tego potężne uderzenie w głowę... Niedobrze. Właściwie to była moja wina, mogłem ją złapać. 
-Eleno! Nic Ci nie jest?! - zapytałem, doskakując do niej. Uniosłem jej głowę i położyłem sobie na kolana. Palcem pogłaskałem ją po policzku. Wpatrywałem się w jej oczy, oczekując reakcji z jej strony. Nie miała siły, by cokolwiek powiedzieć, więc posłała do mojego umysłu myśli, bardzo ciche myśli:
'Po prostu zabierz mnie do domu..'
Tak też zrobiłem. Wziąłem ją na ręce, starając się być jak najbardziej delikatny i podążyłem w stronę pensjonatu. (...)
 -Stafano? Słyszysz mnie? - zapytałem nieco już zirytowany faktem, że nie mogłem się do niego dodzwonić. Po raz kolejny wybrałem numer i nacisnąłem zieloną słuchawkę. Po kilkunastu próbach usłyszałem w końcu męski głos:
 -Halo?
 -To ja, Damon. Czemu nie odbierasz, do cholery? - niemal krzyknąłem. Sięgnąłem dłonią po karafkę wina stojącą na stoliku obok fotela, w którym usiadłem. Naprzeciwko mnie stał rozpalony kominek, w którym wesoło tańczyły płomienie.
-Byłem nieco zajęty. Nie chodzę wciąż z telefonem przy sobie. - mój brat jak zwykle panował nad swoim głosem, nie dając po sobie poznać, że jest na mnie wściekły za takie niemiłe przywitanie. Z gracją przechyliłem karafkę pełną trunku, uważając przy tym, by nie zmącić klarowności wytwornego napoju. 
 -Mam problem i sam sobie nie poradzę. Wytłumaczę vi jak się spotkamy. Czekam na ciebie w pensjonacie w Mystic Falls. - mruknąłem niemal błagalnym tonem. Powstałem, by miarowym krokiem przemierzyć całą długość salonu. Nacisnąłem czerwoną słuchawkę i odłożyłem telefon na kanapę. Przystanąłem na chwilę przy kominku, wpatrując się w płomienie. Następnie skierowałem się do pokoju, w którym spała Elena. Podszedłem do łóżka, starając się zachowywać jak najciszej i uśmiechnąłem się delikatnie. Elena mała, słodka Elena, kimże ona u diabła była? 
Wygląd niewinnej istotki nijak nie komponował z jej charakterem. Któż by pomyślał, iż to dziewczę kiedykolwiek będzie zdolne tak ufnie spocząć w ramionach wampira, który już niejednokrotnie dotkliwie ją skrzywdził zarówno swoim tonem głosu, jak i obojętnością? Delikatnie przejechałem palcem po jej policzku i lekkim, zgrabnym ruchem odgarnąłem włosy, które bezładnie rozłożyły się na całej jej twarzy. (...)
 -Jesteś. - mruknąłem zdziwiony unosząc brew ku górze. Przede mną w całej okazałości stał Stefano.
 -Starałem się przybyć tu jak najszybciej. O co znowu chodzi, Damon? Jeżeli to kolejny żart... - powiedział, patrząc na mnie podejrzliwie, jednak ja pokiwałem przecząco głową. Cóż, znał mnie doskonale i mógł się bać, że go oszukam.
 -Nie tym razem, braciszku. Chodź. - pociągnąłem go za ramię, nie zwracając uwagi na to, czy ten gest nie wydawał się niegrzeczny z mojej strony. Po chwili stanęliśmy przed drzwiami do mojego pokoju. 
-Panuj nad sobą, widok, który ujrzysz może cię nieco wytrącić z równowagi. - ostrzegłem cicho.




ELENA
Obudziłam się nazajutrz, w tej samej sypialni. Nie wiedziałam, co czuję, moje myśli krążyły tylko po wydarzeniach z dzisiejszej, feralnej nocy. Westchnęłam głęboko czując lekki ucisk w klatce piersiowej, jednakże nie miałam ochoty się nad tym zastanawiać ani zamartwiać się tym. Bez wątpienia będzie dobrze, tylko potrzeba czasu. Powoli i bezszelestnie wstałam, siadając na krawędzi łóżka. Czułam się.. praktycznie dobrze. Pomijając straszne nudności i mrowienie w lewej ręce. Wzrok skierowałam na wielki, biały zegar, wiszący naprzeciwko łóżka, który wskazywał godzinę dziewiątą dwadzieścia. Uśmiechnęłam się delikatnie, zastanawiając się gdzie w tej chwili jest wampir. 
 W dziwaczny sposób zbliżyliśmy się do siebie, na co pozwoliły nam te tragiczne wydarzenia. Sama nie wiedziałam, co mam o tym myśleć, jednakże w jakiś sposób podobało mi się to. W gruncie rzeczy, mężczyzna był niezwykle pociągający i na skinienie palca mógłby mieć każdą. Z pewnością tak było. Być może właśnie to mnie w nim pociągało? Sama nie wiem.  
W pewnym momencie zapragnęłam zobaczyć się z Jeremim. I Bonnie. I Caroline... Wiele pytań, które stawiał przede mną następny dzień, wierciły mi dziurę w brzuchu. Uporczywie starałam się dociec, co tak w rzeczywistości połączyło nasze umysły. Realnie, mogła zrobić to jakaś czarownica, której jedno z nas mogło podpaść. Ale... w sumie, druga osoba byłaby bez winy, więc gdzie tu sens i jakakolwiek logika? 
 Pokręciłam głową, wyrwana z zamyśleń, ponieważ moim oczom ukazał się Damon, opierający się o framugę drzwi.
-Cześć śpiąca królewno. - powiedział i posłał mi łobuzerski uśmiech. Spojrzałam na niego spode łba i wywróciłam teatralnie oczyma.
-Dzień dobry. - mruknęłam. Myliłam się sądząc, iż Damon jest sam. Zza jego pleców wyłoniła się sylwetka obcego mi mężczyzny, który spoglądał na mnie, jakby zobaczył ducha. Rozchyliłam lekko malinowe wargi, aby móc coś powiedzieć, jednakże w ułamku sekundy poczułam silny uścisk na swojej szyi.
-Katherine! - niemalże krzyknął, ciężko i gardłowo oddychając. Spojrzałam w  zielone tęczówki chłopaka i złapałam za dłoń, którą trzymał mnie niemalże w powietrzu. Zaczęłam się dusić, ale już po chwili odetchnęłam z ulgą, dotykając podłogi. Katherine? On myślał, że ja to jakaś Katherine? Co tu się do cholery dzieje? Przecież... ach, faktycznie, Damon nie raczył za pierwszym razem wspomnieć cokolwiek o Katherine. Znałam samo jej imię, który w myślach wypowiadał tak pieszczotliwie... Widocznie dla drugiego wampira również musiała być poniekąd ważna lub.. nie, źle to odczytałam. Był zszokowany i gotowy mnie rozszarpać. 
-Mówiłem ci, żebyś nad sobą panował. Nie masz prawa jej tknąć, rozumiesz? - wycharczał Damon, kryjąc mnie swoim ciałem. Był najwyraźniej bardzo zdenerwowany reakcją chłopaka. Tamten skinął tylko głową. 
-To mój młodszy brat, Stefano. - przedstawił nieznajomego Damon. -To jest Elena. - wskazał na mnie, a Stefano zmrużył lekko oczy, jakby wciąż nie dowierzając. Mnie interesowało jednak coś innego.
-Kto to jest Katherine? - po chwili usłyszałam swój nieco podniesiony ton głosu. Mężczyźni mnie zignorowali. Nic a nic z tego nie rozumiałam, a cała ta sytuacja wydawała mi się nadzwyczaj dziwaczna. 
Damon wskazał mi miejsce przy stole, a ja posłusznie tam usiadłam i posłałam mu przy tym pytające spojrzenie. Założyłam noga na nogę, marszcząc brwi. Z ust mężczyzny zaczął wylewać się potok słów. Mówił bardzo szybko, jakby chcąc zaoszczędzić na czasie. Opowiadał o całej naszej historii od początku do końca, nie zapominając o żadnych szczegółach. Wzrok przenosiłam to na Damona, to na Stefano, który spoglądał na mnie niemalże płochliwie. Z wyrazu jego twarzy wyczytałam również, że w każdej chwili gotowy był wbić mi kły w szyję i rozkoszować się smakiem mojej krwi. Odetchnęłam głęboko, czekając na finał opowieści wampira. Nie wtrącałam swoich słów, ponieważ były zbędne. W pewnym momencie nasze spojrzenia skrzyżowały się, a sam Damon zamilkł. Uniosłam brew ku górze i ponownie zlustrowałam wzrokiem młodszego z braci, nerwowo krążącego po całej sypialni.
-I co o tym sądzisz? - zapytał Damon, patrząc na niego. Ten jednak  milczał. Po chwili wychrypiał: 
 -Nie mam pojęcia, Damon, ale najprawdopodobniej wpadliście w niezłe kłopoty.
 Po raz kolejny spojrzał na mnie, jakby nie wierzył, że naprawdę tutaj jestem i istnieję.
 Pięknie, tego mi było trzeba, kolejne problemy. Brawo, panno Gilbert, brawo. Wplątałam się w niezłe bagno. Jedynym plusem całej tej sytuacji był sam Damon. W jakiś sposób pragnęłam się do niego zbliżyć, co mi się po malutkiej części udało, na myśli oczywiście mam zajście w piwnicy. Zdałam sobie sprawę, że uratował mi życie. Ze wzajemnością.
Odrzuciłam do tyłu czekoladowe włosy i wstałam, podchodząc do okna. Nie patrząc na żadnego z nich, przemówiłam. 
 - Początkowo po prostu musimy się dowiedzieć, co tak na prawdę w tajemniczy sposób połączyło nasze umysły ze sobą. Co do wampirów... - tu odetchnęłam głęboko, przymykając powieki. Przypomniałam sobie wszystko, najdrobniejsze szczegóły, dotyk tego potwora, jego kły, wbite w szyję. Pokręciłam głową i spojrzałam na siedzącego mężczyznę.
-Nie, Eleno, nie masz racji. - sprostował Damon. Pokręcił przecząco głową, zerkając na Stefana. Ten chyba też był tego zdania, co on.
-Nie możemy narażać się na niebezpieczeństwo.W pierwszej kolejności musimy wybić wszystkie wampiry, które mogły mieć wspólne plany z tamtymi, których ciała gniją pod ziemią. - mruknął. Oparłem się leniwie na ręce i wpatrywał przed siebie, jakby w kompletną nicość. 
 -Tylko mamy mały problem. - w głosie Stefano pobrzmiewała nutka ironii. Spojrzałem na niego ze zdziwieniem, a ten kontynuował:
 -Nie wiemy ilu ich jest i czego chcą,
Damon prychnął i wywrócił teatralnie oczyma.
Tego było za wiele. Musiałam ochłonąć. Zaczęłam zastanawiać się nad tym, jak bardzo Jeremy musi odchodzić od zmysłów. Przecież nie poinformowałam go o niczym.
-Mogę Cię na chwilę prosić? - szepnęłam i skinęłam głową na Damona, aby po prostu ze mną wyszedł na korytarz. 
 Powolnym krokiem zaczęłam iść w kierunku drzwi, omijając przy tym szerokim łukiem Stefano.
 Skrzyżowałam ręce na piersiach i czekając, aż wampir do mnie dojdzie, nerwowo zerknęłam na zegarek. 
 - Czy... chcę wrócić do domu. Chociażby na chwilę. Nie zniosę myśli, że tak po prostu wszystkich zostawiłam. A mój telefon.. - wyjęłam z kieszeni komórkę. - Sam widzisz, nie mam jak zadzwonić. Wzruszyłam ramionami i przeniosłam wzrok na jego twarz. W oczekiwaniu na jego reakcję, szybko dodałam:
 -Obiecuję, że... że pojawię się tu jutro. 
 Wiedziałam, że nie jest zadowolony z mojego pomysłu, jednakże ja po prostu musiałam to zrobić.  I druga sprawa... korciło mnie, aby po drodze wstąpić do Danielle, jednej z moich najlepszych przyjaciółek
-Jasne, Twoja rodzina i przyjaciele muszą się o Ciebie porządnie martwić. - mruknął Damon, po czym posłał mi delikatny uśmiech. -Mam jednak nadzieję, że będziesz trzymała język za zębami. - dodał po chwili. Kiwnęłam lekko głową. 
Do moich uszu dobiegł dźwięk nadawanych wiadomości.. I właśnie wtedy zdałam sobie sprawę, o kim mowa. Szybko wbiegłam do pokoju i ujrzawszy niewielki telewizor, w który wpatrywał się Stefan, stanęłam przed nim jak wryta. Rozchyliłam usta i wsłuchałam się w słowa prezentera. Zwierzę. Atak zwierzęcia. Kobieta. Nie żyje. Danielle. Po moim policzku pociekła łza, potem druga i trzecia. Skierowałam głowę w kierunku Damona i posłałam mu mordercze spojrzenie.
 - Ty... potworze.. - wyszeptałam i po prostu zbiegłam ze schodów, kierując się to wyjścia z pensjonatu.. Wiedziałam. To był on.

DAMON 
Rozbrzmiały dźwięki telewizora. Usłyszałem podekscytowany głos jakiegoś mężczyzny. Pomiędzy długimi wywodami na temat przyczyn śmierci można było usłyszeć jedno imię; Danielle. I wtedy sobie przypomniałem. No nie. Nie ma to jak szczęście, doprawdy. Właśnie tą dziewczyną musiałem się wtedy pożywić?!  Ruszyłem za Eleną, która wbiegła do pokoju. Utrzymywałem dystans kilku metrów.
Podrapałem się po głowie. Nie, to niemożliwe. Nie wypiłem takiej ilości krwi, by jej zaszkodzić! Danielle musiała przeżyć mój atak, nie było innego wyboru. Może mogła dostać po przebudzeniu się silnych bólów głowy i poczucia okropnego zmęczenia, ale śmierć? Zdecydowanie nie. Znałem się na swojej robocie. 
 -Elena! - krzyknąłem, kiedy ta wybiegła z pokoju i skierowała się do drzwi wyjściowych. Trzasnęła nimi, jak gdyby chciała przez siłę uderzenia powiedzieć mi, jak bardzo mnie nienawidzi. Podszedłem do ściany i walnąłem o nią głową. Ktoś tu urządzał sobie ze mnie małą zabawę...
"Eleno! Daj mi wszystko wytłumaczyć!" - pomyślałem, jednak ta nie zatrzymała się i po kilku minutach była już w swoim domu. Jakby tego było mało, zamknęła przede mną swój umysł, a ja, chociaż korzystałem z wszelkich sposobów, by się do niego wedrzeć, mogłem tylko rozpaczać nad swoim losem, bo nasze połączenie było z jednej strony szczelnie zamknięte. 
 -A niech to! - krzyknąłem i kopnąłem w fotel z czarnej skóry, który roztrzaskał się na kilka drobnych kawałków, a każdy poleciał w inną stronę. Usiadłem na ziemi i włożyłem ręce w twarz.
 -Co się stało? - zapytał zdziwiony Stefano, patrzący się na nas jak zaczarowany. Uniósł brew ku górze. 
-Elena twierdzi, że zabiłem jej przyjaciółkę. - warknąłem niemalże bezgłośnie.
 -Zależy Ci na niej. - wychrypiał Stefano, po czym zebrał pozostałości po fotelu i włożył je do kominka. 
 Czy mi na niej zależało? Tak, chyba tak.
 -Wygląda jak Katherine, chociaż nigdy nią nie będzie, Damonie. Pamiętaj. Nie zakochuj się na siłę w tej dziewczynie. - wyszeptał, kucając koło mnie. Zdenerwowałem się. Skoczyłem i złapałem Stefano za koszulę, niemal rozrywając ją na strzępy. Uniosłem go tak że jego nogi nie dotykały ziemi.
 -Za kogo ty mnie do cholery masz?! - krzyknąłem i rzuciłem nim o ścianę.
 -Katherine to przeszłość. - każde to słowo wypowiedziałem powoli, jakbym zwracał się do dziecka.